Pociąg do Unii, czyli zamiłowanie do związku i co z tego wynika
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuWszystko jest kwestią negocjacji. Weszliśmy właśnie oto, proszę Państwa, do tak zwanej Unii Europejskiej. To znaczy niektórzy weszli, inni wkroczyli, a ja właściwie wjechałam, to znaczy, aby zachować ścisłość, właśnie wjeżdżam, bo piszę siedząc w pociągu, a żeby być jeszcze bardziej ścisłą, to piszę, leżąc w pociągu, bo jest to pociąg nocny z miejscami leżącymi i one są naprawdę leżące, bo nie sposób na nich usiąść i niech się Państwo pomodlą, żeby mi starczyło w tym laptopie cholernej baterii.
Akurat w tę jedną jedyną noc, kiedy wielu z Was popija sobie z radości bądź też ze smutku, że wchodzimy do Unii, albo popija sobie po prostu, bo bądź co bądź Polak okazji nie przepuści, a taka rzecz jak wejście do Unii nie zdarza się w końcu codziennie, zatem kontynuujmy, akurat w tę jedną jedyną noc traf chciał, że jestem sobie sam na sam z moimi myślami, moim laptopem oraz miejscem do leżenia, choć wolałabym też nie przepuścić okazji i wejść do Unii razem z moimi wesołymi kolegami i koleżankami, a nie tak samopas.
Wszystko przez to, że trochę nawaliłam w negocjacjach. No ale przecież nie tylko ja.
Zanim Polska połączyła się z Unią węzłem małżeńskim, był okres dojrzewania, podrywu, chodzenia, narzeczeństwa, czyli że wszystko po Bożemu. My potrzebowaliśmy Unii, Unia potrzebowała nas, może trochę mniej, ale jednak, aż w końcu uznaliśmy, że — podliczywszy wszelkie plusy i minusy — chcemy być razem, choć nie jest to układ idealny, ale gdzież szukać ideałów. Chcecie za dużo! — grzmiała Unia, a my na to, że chcemy tylko tyle, ile nam jest potrzebne, a ponadto chcemy tyle, ile Unia realnie może nam dać, no i w końcu jakoś się dogadaliśmy.
Zanim weszliśmy, wkroczyliśmy, albo wjechaliśmy do Unii, zanim ja w ogóle wsiadłam do pociągu i to nie tego, którym jadę teraz, tylko tego, którym jechałam w odwrotną stronę, przyszła do mnie moja koleżanka, i tym razem to nie ja ją, tylko ona mnie zastała ryczącą, z ziemią usuwającą mi się spod nóg. Generalnie, jak każdej kobiecie zdarza mi się być w rozpaczy, i jak przyszła ta koleżanka, to był akurat ten moment, nawet więcej, był to moment szczytowy, bo odłożyłam słuchawkę po pewnej rozmowie, w którą dotąd nie mogę uwierzyć. Co ci? — pyta koleżanka, bo to jest Bardzo Dobra Koleżanka i Bardzo Mądra Koleżanka i przysięgam, że nie mogła wybrać lepszego momentu na odwiedziny, niż właśnie ten moment. Po prawdzie ona nie musiała nawet pytać, co mi jest, ponieważ Bardzo Dobre i Mądre Koleżanki od razu to wiedzą, i w ogóle kobiety to wiedzą, ale jakby ktoś z Państwa przypadkiem należał do płci męskiej i dotąd nie zorientował się, o co chodzi, to informuję, że chodziło o mężczyznę, i to o takiego, od którego chciałoby się wszystko.
Otóż człowiek, powiedziała mi Bardzo Mądra Koleżanka, jest istotą tak skonstruowaną, że chciałby mieć wszystko, co najlepiej (i najgłośniej) objawia we wczesnym dzieciństwie, a potem niestety uczy się, że z tajemniczych przyczyn musi z wielu rzeczy rezygnować, czyli uczy się, jak postępować na tyle dyplomatycznie, by dla siebie uzyskać jak najwięcej korzyści — i nie ma w tym nic wstydliwego, ani też odkrywczego, bo — pozwólcie mi się Państwo trochę powymądrzać — pisał już o tym niejaki pan Freud i zwie się to zasadą przyjemności. Zasada przyjemności w mniejszym lub większym stopniu jest naszym udziałem przez całe życie, i jak na przykład ktoś kogoś dla pieniędzy zamorduje, to znaczy, że przegiął z zasadą przyjemności i chciał więcej niż mu się należało, ale jeśli ktoś z kimś targuje się na straganie o pietruszkę i za Boga Ojca nie chce zapłacić za nią dwa złote, to z jego zasadą przyjemności wszystko ok. i jego negocjacje są jak najbardziej na miejscu. Jeśli kobieta mówi swojemu mężczyźnie: daję ci to, to i to, ale chciałabym w zamian (no tak, w zamian! i nie ma się czego wstydzić) tego, tego i tego, to wszystko też jest jak najbardziej na miejscu, nawet, jeśli on pomyśli sobie: hmmm. ona chce chyba trochę zbyt wiele. Wówczas jednak mogą — a nawet powinni — negocjować, porozmawiać znaczy się, bo przecież dojrzali ludzie rozmawiają.
Więc, zanim ja wsiadłam do tego pociągu, i zanim przyszła koleżanka i zastała mnie rycząca, przyszło i mnie ponegocjować, jak człowiekowi dojrzałemu, a z drugiej strony takiemu, co to chciałby wszystko albo nic i kieruje się zasadą przyjemności. No więc on mi mówi: daj mi czas, a ja mu na to: oddaj mi klucze. Czy ja się nie zachowałam trochę jak Lepper? Z drugiej strony, czyż on się nie zachowywał wobec mnie (że pominiemy na chwilę Unię Europejską) jak Stany Zjednoczone wobec naszej ojczyzny? Jak potęga militarna, gospodarcza i każda inna wobec małego kraiku o wielkiej słowiańskiej duszy? (chlip, chlip, zaraz sobie znowu uprzejmie poryczę).
Gdybyśmy, proszę Państwa, postawili sprawę na ostrzu noża i powiedzieli: Droga Unio Europejska, chcemy z tobą być i żądamy jeszcze dopłat do kolacji przy świecach i wyłączności na częsty import i eksport płynów ustrojowych, to Unia miałaby pełne prawo zerwać z nami chodzenie, ponieważ z natury jest, nazwijmy to, bigamistką i nie tylko nam daje buzi. Niestety, ku mojemu rozczarowaniu, nie wszystko da się porównać do polityki, a szkoda, bo uwielbiam tego rodzaju zestawienia.
Ostatecznie wsiadłam w pociąg, pojechałam w tak zwaną cholerę i zrobiłam sobie okres przejściowy, po którym wzmocniłam się militarnie, gospodarczo oraz pod każdym innym względem. Po tej karencji on może negocjować zwrot swoich kluczy do mojego mieszkania, ale na wejście to sobie jeszcze poczekamy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze