Markowe życie
DOROTA NOWAKOWSKA • dawno temu„Olimpijczycy podczas igrzysk mogą zakładać tylko te ubrania, na których widnieje logo ich sponsorów” – usłyszałam w radio, kiedy przygotowywałam poranną kawę. W przeciwieństwie do innych informacji sportowych, które nie zostają mi w pamięci, ta zadomowiła się w mojej głowie i uparcie nie chciała jej opuścić.
„Olimpijczycy podczas igrzysk mogą zakładać tylko te ubrania, na których widnieje logo ich sponsorów” – usłyszałam w radio, kiedy przygotowywałam poranną kawę. W przeciwieństwie do innych informacji sportowych, które nie zostają mi w pamięci, ta zadomowiła się w mojej głowie i uparcie nie chciała jej opuścić.Skubiąc criossanta wyobraziłam sobie biednych olimpijczyków, którzy nawet na piżamki przyszywają sobe logo sponsora.
Po chwili namysłu nastrój do ironizowania prysł. Sponsoring jest bardzo ważny, dzięki niemu sportowcy mogą więcej czasu poświęcić treningom i w lepszych warunkach. Jednak, by realizować swoją pasję, zmuszeni są dać coś w zamian – pewien zakres swojej niezależności. Oprócz barw narodowych, reprezentują markę, zwykle ubrań i sprzętu sportowego. Nieobyty kibic mógłby sądzić, że zawodnicy odziani są w baner reklamowy, z którego uszyto coś na kształt stroju sportowego.
Spojrzałam na moje śniadanie – na stole Nescafe w filiżance z AlmiDecor, serek President zgodnie dzieli deskę z camembertem Turka, puszysty Danone czeka na swoją kolej. W progu łazienki witają mnie Signal, dobrze znana już naszym prababciom Nivea i szczoteczka Jordan. Z szafy wyskakują country-style Wranglery, bluzka H&M, na szyję wślizguje się apaszka z hiszpańskiej Zary. W przedpokoju drepczą miękkie Ecco.
Uciekam z domu, by uwolnić się od kolorowych znaczków. Ale z okna autobusu zamiast zielonej trawki obserwuję wielkie, ponure banery o epidemii. Rewelacyjny Fiat „nie mów do mnie mały” Panda uśmiecha się do mnie, zgrabnej blondynce z plakatu zazdroszczę bielizny Intimisssimi i opalenizny.
Po męczącym dniu robię bezmarkową (mały wyłom!) sałatkę z bazarowych warzyw. W lodówce chłodzi się kalifornijskie białe wino Carlo Rossi, które podam w kieliszkach z nieodzownej Ikei.
I kto tu jest niewolnikiem? Ile razy odkładałam na półkę dżem tylko dlatego, że nieco dalej zobaczyłam taki sam, za to w ładniejszym słoiczku i z francuskim napisem. Dżinsy bez metki to nie dżinsy. Nieznanej marki balsam do ciała? Jeszcze się uczulę. Sportowcom za to płacą. My wpędzamy się w snobizm, nie wspominając o kosztach. Bo przecież markowa rzecz to luksus, a za luksus jesteśmy skłonni dużo zapłacić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze