Beznadziejni nauczyciele i super rodzice
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuSą trzy stałe rzeczy każdej jesieni: spadające liście, wybory (nieważne do czego – jakieś są co roku) i fala nienawiści wobec nauczycieli. Dwie pierwsze mnie nie dziwią, ot, zwykłe zjawiska. Ale ostatnia sprawa frapuje. Leniwi, niedouczeni, pazerni – to tylko te milsze z określeń. Cały Internet aż przelewa się od żali kochających mamuś i gnębionych uczniów. Myślę sobie, że to jakiś spisek, a złych nauczycieli wysłali nam Niemcy i Rosjanie na zgubę narodu polskiego.
Bo po kolei, od dołu. Panie przedszkolanki: po pierwsze bezczelne, bo przedstawiają się jako nauczycielki wychowania przedszkolnego, a nie przedszkolanki właśnie. Po drugie, nie chcą pracować całą dobę. Są przecież rodzice, którzy pracują od szóstej rano. W związku z tym jakaś przedszkolanka powinna być na posterunku już od piątej. Są też rodzice, którzy pracują do osiemnastej, potem muszą dojechać, potem zahaczyć o fryzjera i mięsny… tak do dwudziestej zejdzie. No, to przedszkole powinno być otwarte do dwudziestej pierwszej, bo przecież są korki. Wtedy sobie spokojnie nasze dzieciątko odbierzemy, najlepiej już w piżamie i z umytymi ząbkami. Mam też postulat, by czerpać z pedagogicznej myśli ZSRR, gdzie działały przedszkola całodobowe i tygodniowe. Taka kołchoźnica mogła oddać swego małego Borysa do przechowalni i jechać na wykopki. U nas powinno być tak samo: dzieciak do przedszkola na tydzień, matka w delegację, ojciec na szkolenie. Kontakt przez Facebooka.
Przedszkolanki oprócz strasznego lenistwa mają też inną wadę: wystarczy zajrzeć na forum dla mam i już wiemy, że te złośliwe istoty nie pilnują, czy potomstwo nasze zjadło obiadek, czy też – zgrozo! — nie. A wiadomo przecież, że niewiele jest łatwiejszych zajęć od pilnowania dwudziestki trzylatków w trakcie spożywania rosołku. Taka przedszkolanka powinna zapisywać: zjadł Jasio marchewkę czy tylko makaronik? A potem mamie meldować. Wiadomo, że dzieciak sam nie wie: zjadł czy nie zjadł? Głodny czy nie? Taka dogłębna autoanaliza to dopiero na studiach przychodzi.
Wadą dość zasadniczą jest dziwna niechęć do darmowej pracy. Jak wiadomo, przedszkolanki za dużo zarabiają i właśnie dlatego płacimy tak cholernie dużo za te przedszkola. Niektóre mają nawet dwa tysiące! A przecież praca z dziećmi to sama radość! Dzieci to nasze słoneczka kochane. Te panie powinny jeszcze do tego dopłacać!
Po kontakcie z patologicznymi przedszkolankami przychodzi czas na szkołę. Tutaj pracują największe nieroby. Najpierw kończą łatwe studia (matematyka na uniwersytecie? Czymże to jest przy zaocznym licencjacie z zarządzania w Pcimiu Dolnym). Mają pół roku wakacji. Przychodzą pierwszego września, a tam wszystko gotowe: wakacyjne poprawki przygotowane i pozdawane, egzaminy przeanalizowane, plan lekcji jakiś dobry duszek ułożył, podział na klasy zrobił się sam, rozkłady nauczania napisało się na kolanie, konspekty mają te same od czasu wojen napoleońskich. W czerwcu tak samo: wystawią oceny na podstawie fazy księżyca lub losowo, a potem cały miesiąc jeżdżą na wycieczki klasowe. Każdy by tak chciał! Z autobusem mutujących gimnazjalistów zdobywać Westerplatte albo Wawel. I nie spać trzy noce, modląc się, żeby jakiejś ciąży z tego nie było.
Niczego nie uczą. Nie to, co kiedyś. Poziom najwyższy był gdzieś w okolicach późnego Gierka. W niektórych klasach licealnych są dwie matematyki, a za naszych czasów było pięć. Z polskim podobnie. Historii w liceum od tego roku już prawie nie będzie. Ale i tak uważam, że dzieciak powinien umieć tyle co my. A jak nie umie, to nauczyciel jest nieudolny. Jak się nie chcą uczyć, to bić. No, mojego dziecka nie bić, ale tak ogólnie to bić. Najlepiej pasem. A, i dbać o miłą atmosferę, żeby się dzieciątko nie bało iść rano do szkoły. Nie czepiać się za bardzo, bo przecież nasze dzieci fajne są, miłe, grzeczne. Te inne to oczywiście bydło, ale nasze…
No i ogólnie to szkoła powinna wychowywać. Rodzic na to nie ma czasu, rodzic jest zapracowany albo zmęczony szukaniem pracy. Dziecko, które w domu ma wzór w postaci klnącego ojca i matki oglądającej ciurkiem wszystkie seriale, dzięki pobytowi w szkole powinno wyzbyć się wszystkich wad i słuchać w wolnych chwilach Mozarta i w bluzce z żabocikiem konwersować po francusku. Do teatru chodzić, na wystawy. Od tego jest szkoła. A nauczyciele to tyle zarabiają, że ich przecież stać. Powinni te wyjścia fundować, a nie ciągle jakieś pieniądze zbierać.
To jest tylko kilka moich postulatów, bo niestety nie ma już miejsca na wszystkie pretensje do kolejnych nauczycieli – akademickich. Ci są chyba najgorsi. Pracują sześć godzin w tygodniu plus dyżur, na którym piją kawę. Jeszcze jakieś książki czytają albo piszą, no ale to jest rozrywka. Studentów kiepsko uczą, choć tak ogólnie, to są zbyt wymagający. Czepiają się ciągle. Magistra powinni dawać za samo przychodzenie, bo wiadomo, że człowiek ma w życiu inne zajęcia niż robienie przypisów i wdychanie kurzu w bibliotece.
A ogólnie to nauczyciele powinni obowiązkowo miesiąc przesiedzieć na kasie w Biedronce. Wtedy by życie poznali i wiedzieli, jak mają dobrze! Zastąpić ich mogą przez ten czas świetnie wykształceni, obdarzeni talentem pedagogicznym i nadludzką cierpliwością rodzice. Jeśli przeżyją, opowiedzą, jak było.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze