W szponach seksualnej niewoli
REDAKCJA • dawno temuKiedy nowoczesna kobieta pojęła wreszcie, że nie zatrzyma przy sobie mężczyzny jako dobra kucharka, sprzątaczka oraz matka, obezwładnił ją kolejny mit: jedyny sposób na zatrzymanie mężczyzny to regularny, gorliwy i urozmaicony seks (co zabawne, najgorętszym orędownikiem tej teorii był i jest – niekoniecznie świadomie - Kościół).
Moja śp. prababcia powtarzała, że pradziadek Kozak porzucił ją i dzieci – uprzednio spuszczając jej nieraz srogie lanie – ponieważ siedziała w pieluchach po uszy i nie chciała z nim spać. Babcia na ten temat milczała, bo pochłaniał ją bez reszty różaniec. Mama wspomniała raz czy dwa, że platformą małżeństwa jest łóżko.
Teoria sama w sobie nie jest zła, wydaje się nawet przyjemna. Bezradność pojawia się tak naprawdę, gdy kobieta jest w ciąży, i trwa przez spory czas po porodzie. Towarzyszy temu poczucie winy świeżo upieczonej mamy. Mnóstwo małżeństw niekoniecznie w tym okresie się rozwodzi, ale na pewno rozpada, bezpowrotnie oddala, stygnie, przechodzi w układ podyktowany dobrem dzieci.
Tymczasem, nie musi wcale tak być. Wystarczyłoby do wszechobecnej edukacji kobiet: Jak być atrakcyjną i chętną bez przerwy dołączyć edukację mężczyzn: Doraźne i długofalowe efekty macierzyństwa. Oczywiście dla tych mężczyzn, którzy nie potrafią swoim (podobno analitycznym) umysłem samodzielnie odkryć i zrozumieć tego fenomenu. Bo niektórzy umieją.
Jestem z pokolenia, które „wpadało” w pierwsze dziecko na początku studiów, z lepszym lub – częściej – gorszym skutkiem dla związku. Spontaniczność ta na szczęście wyszła z mody. Ja miałam inny rodzaj szczęścia: jako 20-latka zostałam na rok nianią w wielodzietnej, zamożnej rodzinie duńskiej i wyedukowała mnie moja chlebodawczyni, mama czwórki urwisów, kobieta pracująca, wyzwolona, nowoczesna na wskroś.
42-letnia wówczas Dina (tak jej było) – piękna, zadbana, wysportowana, zdrowa i szczęśliwa w małżeństwie do wyrzygu, jak mi się wtedy zawistnie roiło przez porównanie z moją szarą, zmęczoną i zgorzkniałą matką, a jej rówieśnicą – opowiedziała mi ze śmiechem, jakie pranie mózgu przechodziła od 14. roku życia w kwestii planowania rodziny. Były to rachunki znacznie bardziej skomplikowane niż tzw. kalendarzyk małżeński, jak się domyślacie. I wówczas, jak to rachunki, wydawały mi się ogromnie… wyrachowane. Ale po kilku latach, gdy spotkałam mężczyznę swojego życia, byłam Dinie bardzo wdzięczna za wzór na udane życie małżeńskie, który mi podała jako coś absolutnie oczywistego.
Wzór Diny jest dziecinnie prosty i praktycznie nie zawiera zmiennych. 25+5+3+3+3=39 (okrzepłe stadło z czworgiem potomstwa). Interpretacja: ślub w wieku 25 lat – po zrealizowaniu wszelkich planów dotyczących wykształcenia, żeby potem nie było żalów i kompleksów. Pierwsze 5 lat małżeństwa to poznawanie siebie, także cielesne, i zacieśnianie więzi, także erotycznej. Potem następuje zrozumiałe, nieuniknione, lekkie znużenie seksem i to jest idealny moment dla kobiety na pierwszy poród – w wieku lat 30.
Kobieta z wzoru Diny – a ja podejrzewam, że większość kobiet w ogóle, także tych strugających bohaterki – przez rok-dwa po porodzie jest jakby oszołomiona, nieprzytomna. I skoncentrowana maksymalnie na dziecku, choćby mąż stawał na głowie, żeby pomóc. Tak ustawia ją instynkt, psychika oraz gospodarka hormonalna. I w tym okresie seksu NIE MA lub jest znikomy, położnica po prostu traci energię i zainteresowanie. Ale – nie traci miłości do partnera. Potrzebny jest tylko dojrzały, wyedukowany facet, który to zjawisko zrozumie, zaakceptuje i przetrzyma.
Po dwóch latach para wraca ochoczo do siebie i do łóżka, odkrywa wspólną radochę seksu na nowo i w ciągu roku… poczyna kolejne dziecko — jeśli ma taki plan, chęci oraz możliwości (bo na jednym potomku można przecież poprzestać). W innym przypadku jednak, podobno trzyletnie odstępy pomiędzy porodami są idealne z każdego punku widzenia: zdrowia matki i dzieci, rozwoju rodziny, dorastania i wychowania, więzi pomiędzy rodzeństwem, ekonomii i praktyki dnia codziennego.
Ale cóż, my, Polacy, jesteśmy wrogami zimnych kalkulacji – dla nas liczy się szczerość, poryw serca… Szkoda wielka, że nasza niechęć do matmy to woda na młyn terapeutów, prawników od rozwodów i podmiotów świadczących płatne lub bezpłatne usługi seksualne. Grunt, by zachować tożsamość narodową, no nie?
Ja patriotką w tym względzie nie będę, dlatego gorąco polecam prosty wzór Diny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze