Rasa to kasa
REDAKCJA • dawno temuWszystkie zwierzęta są równe i kochane. Ale niektórzy ludzie – nie. I mają paskudny zwyczaj lecenia na kasę. Widać to nie tylko na wystawach, w hodowlach, w nieuczciwych schroniskach… Także u lekarza, niestety – zupełnie jak w kulawym, brzydkim, bezczelnym NFZ-ecie, tym dla ludzi bez rasy i kasy.
Mój pies rasy mazowiecki pies pasterski na nocnym spacerze skaleczył się w tylną łapę o rozbitą butelkę po piwie. Przemyłam, opatrzyłam. Najbardziej skrupulatne opatrunki zrywał zębami w kilka minut. Nie wierzę w ozdrowieńcze moce psiej śliny, tak jak nie wierzę w czarownice. Sprawdziłam w Internecie Mokotów, pobiegłam do najbliższego weterynarza.
Tam w poczekalni – parada. Przegląd psów wszelkich i ich właścicieli, gwar rozmów – ile egzemplarzy tej rasy miałem, jak strasznie po każdym zgonie płakałem, ile pieniędzy na leczenie wydałem… Struchlałam. Moje 9-miesięczne, 5-kilogramowe kundliszcze było dotąd tylko na szczepieniach, potem spokój. Słucham o antybiotykach, kroplówkach, asystencie behawioralnym, fryzjerze, wyprawach po rodowodowego szczeniaka do Czech oraz do Australii. Mam jedyną bratnią duszę w staruszce z typowym kropkiem-zdrapkiem, która mnie pociesza: z nas nie ciągną, pani się nie martwi. Kundle są podobno odporniejsze.
W istocie. Pan doktor przemył mojemu łapkę rywanolem, kazał (co już wiedziałam) nie lizać i za rogiem w zaprzyjaźnionym sklepiku nabyć kaganiec celem nielizania. Spytał też dowcipnie, czy ta butelka to była u mnie w domu. Najwidoczniej nie powinnam wychodzić z domu w dresie… Za tę bezcenną rozmowę (4 minuty) zapłaciłam zaledwie 50 zł, plus 40 za kaganiec, który pies zrzucał jednym machem łapy — o ile zapięcie nie dławiło go na śmierć. Trzeciego wyjścia nie było.
Za to tamte pięknoty… Wychodziły z gabinetu w elżbietańskich kryzach, z receptami na antybiotyki i antydepresanty, z prześwietleniami w zębach:). Przy wyjściu – worek ekskluzywnej karmy. Bo rasa ze swej natury jest delikatna i wrażliwa, stąd krótka średnia życia zresztą… I szybki popyt na następcę.
Nie, to nie jest tak, że ja nienawidzę niektórych zwierząt. Wszystkie są równe i kochane. Ale niektórzy ludzie – nie. I mają paskudny zwyczaj lecenia na kasę. Widać to nie tylko na wystawach, w hodowlach, w nieuczciwych schroniskach… Także u lekarza, niestety – zupełnie jak w kulawym, brzydkim, bezczelnym NFZ-ecie, tym dla ludzi bez rasy i kasy.
Łapka zaczęła się psuć… Język starty do krwi od lizania. Pojechałam do przyjaciółki kociary, zaprowadziła mnie do skromnego gabineciku na Grochowie. Piesek dostał silny antybiotyk w zastrzykach, mnóstwo pieszczot i komplementów, które cudownie zadziałały mu na ego. Także skuteczny kołnierz, który akurat w tym gabinecie nie był „nieodpowiedni dla tego rodzaju psa”. Ja dostałam wizytówkę, zachętę do dzwonienia przez całą dobę. Na pytanie o poprzednią diagnozę usłyszałam tylko: przepraszam za błąd kolegi.
Mam nadzieję, że „rasiaki” i ich właściciele nigdy nie zepsują tej konkretnej lekarce osobowości ani powołania.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze