Jak plotkują na wsi i w mieście
URSZULA • dawno temuWszyscy wiedzą, co na wsi piszczy: bieda w domach, szczury w stodole, alkoholicy pod sklepem spożywczo – przemysłowym. I plotkujące baby po kątach. Bo na wsi nic nie ujdzie uwadze sąsiadów. A co w mieście piszczy? Szczury wynurzające się z toalety, śrubki rozpuszczające się w coca – coli, narkomani dźgający przechodniów strzykawkami zainfekowanymi wirusem HIV, przestępcy wycinający ludziom nerki. Tworów chorej wyobraźni mieszkańców miast jest dużo więcej niż historii wymyślanych na wsi przez znudzonych sąsiadów.
Na wsi wiedzą o sobie wszystko. Plotki przeradzają się w rozliczne wiejskie legendy i zabobony. Śmiem jednak twierdzić, że tworów chorej wyobraźni mieszkańców miast jest dużo więcej niż historii wymyślanych na wsi przez znudzonych sąsiadów.
Wszyscy wiedzą, co na wsi piszczy: bieda w domach, szczury w stodole, alkoholicy pod sklepem spożywczo – przemysłowym. I plotkujące baby po kątach. Bo na wsi nic nie ujdzie uwadze sąsiadów.
Wiedzą o swoim życiu wszystko – kto którym nożem kroi pomidorka i kto trzyma pod łóżkiem kasztany w plastikowej siatce (podobno chronią przed szkodliwym wpływem żył wodnych). A właściwie to wiedzą dużo więcej niż dzieje się naprawdę. Wystarczy, że jedna sąsiadka przyłapie drugą na rozmowie z sąsiadem i już wie, że zdradza męża (i nie omieszka przekazać tego dalej). Wystarczy, że sąsiad kupi nową meblościankę, i już cała wieś grzmieć będzie, że robi na boku jakieś ciemne interesy. I tak właśnie powstają rozliczne wiejskie legendy i zabobony: o tym, że dziadek z tamtej chałupy dostał spadek po wuju z Ameryki i wszystkie dolary zaszył w materacu, co odkryte zostało dopiero po jego śmierci (która dokonała się oczywiście na rzeczonym materacu, a jakże), czy o tym, że za tamtym drzewem na zakręcie objawia się przenajświętsza panienka (oczywiście tylko osobom wracającym nocą spod sklepu spożywczo – przemysłowego).
Natomiast w mieście jest inaczej. Miasto jest wielką, betonową pustynią, którą zamieszkują tysiące obcych sobie, zabieganych, zimnych niczym lód ludzi, którzy mijają się na ulicy, nie mówiąc sobie nawet: Dzień dobry. Ludzie są to zwykle wykształceni, a jeżeli nie wykształceni, to przynajmniej na wysokich stanowiskach, więc nie mają czasu ani głowy na gadanie o bzdurach. W mieście nie ma więc legend i zabobonów?
Bzdura! Miasto też ma swoje legendy, i to nie tylko te o Bazyliszku i Smoku Wawelskim. Żeby się o tym przekonać wystarczy udać się do lokalnego marketu wczesnym wtorkowym popołudniem.
— Pani nie kupuje bananów! – usłyszałam nagle sceniczny szept tuż nad swoim uchem.
— Dlaczego? – skierowałam swój zdziwiony wzrok na zadbaną panią w średnim wieku, trzymającą za rękę wyrośniętego dzieciaka.
— Ja to wszystkim powtarzam, proszę pani – powiedziała zadbana – One przyjeżdżają z Afryki, wie pani, z różnymi robakami. Ja bym tak nie opowiadała, gdyby synek sąsiadki ostatnio nie znalazł w końcówce banana takich małych białych robaków. Ja nie widziałam, ale ona wszystko mi opowiedziała. A jak pani już musi kupować, to pani chociaż odkrawa końcówki, bo tam zwykle te robaki siedzą.
Uśmiechnęłam się do kobiety z niekłamaną sympatią i dzierżąc w dłoni dorodną kiść bananów udałam się do kasy z rozrzewnieniem wspominając inną opowiastkę dotyczącą tychże owoców, z upodobaniem rozpowszechnianą przez moich kolegów z podstawówki. Otóż wydłubywali oni ze skórek białe włókna, a potem suszyli na kaloryferze i palili, twierdząc, że mają działanie zbliżone do marihuany.
Jakoś tak to już jest, że większość znanych mi zasłyszanych w mieście niesamowitych historii, zwanych naukowo legendami miejskimi, których cechą rozpoznawczą jest to, że opowiadający zawsze rozpoczyna je od słów: Ja tego nie widziałem, ale słyszałem, że brat ciotki kuzynki…., dotyczy jedzenia. Otarły wam się o uszy opowieści o sfrustrowanych pracownikach barów z fast — foodem, którzy plują i sikają do jedzenia? Kolega kolegi słyszał… Jasna sprawa. Albo o tym, że pijany pracownik browaru wpadł do siliosa z piwem i jego zwłoki leżały tam nie wiadomo ile czasu, podczas gdy cała Polska piła piwo, które się tam warzyło? A egzotyczne jedzenie, to już temat na doktorat. Na pewno każdy, kto zamawia kurczaka w cieście w wietnamskim barze, przygląda mu się z pewną dozą podejrzliwości, wspominając falę plotek o przebiegłych Wietnamczykach, którzy zaczajają się nocą na nasze polskie gołębie, by używać ich mięsa do produkcji swoich egzotycznych potraw.
Są też inne legendy wyraźnie eksponujące nasz polski, mocno zakorzeniony strach przed dalekimi, obcymi krajami. Pamiętacie upiorną opowieść o babci, która kupiła piękną roślinę doniczkową w pobliskiej kwiaciarni? Wszystko było malinowo, tylko że roślina zawsze dziwnie drżała przy podlewaniu. Tajemnica wyjaśniła się dopiero po kilku tygodniach, kiedy to z doniczki na oczach przerażonej niewiasty wylazł gigantyczny żuk, pająk, skorpion (niepotrzebne skreślić). Ale to nie koniec. Żuki, pająki i inne robaki są też przecież masowo przywożone przez krewnych i znajomych królika z egzotycznych podróży i zalęgają się w różnych trudno dostępnych miejscach – w żołądku, w uchu, a nawet pod skórą! A krokodyle? Konia z rzędem temu, kto nie słyszał opowieści o tym, że gdzieś w Stanach modne było kupowanie dzieciom małych aligatorków, które jednak rosły jak na drożdżach i przerażeni rodzice spuszczali je w toalecie, co zaowocowało tym, że amerykańskie kanały zostały opanowane przez aligatory, którym czoło musiało stawić FBI, CIA, a także Mulder i Scully.
Co więc w mieście piszczy? Szczury wkradające się do wózków z dziećmi i wynurzające się z toalety, śrubki rozpuszczające się w coca – coli, narkomani dźgający Bogu ducha winnych przechodniów strzykawkami zainfekowanymi wirusem HIV, przestępcy wycinający ludziom nerki, by następnie nimi handlować. Śmiem twierdzić, że tworów chorej wyobraźni mieszkańców miast jest dużo więcej niż historii wymyślanych na wsi przez znudzonych sąsiadów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze