Powrót
ZUZA • dawno temuTak, dokladnie po 2 miesiącach i 3 dniach pobytu w Europie wracam do domu, do Nowej Zelandii... Jakie wrażenie robi na mnie Polska po prawie 4 latach nieobecności? - to pytanie ciągle słyszałam od znajomych.
Numer mojego miejsca to 42 A — jak zawsze przy oknie. Przed chwilą zjadłam kawałek nierozpoznanej ryby w nieokreślonym sosie z zieloną salatką. Azjata z mojej prawej strony dostał kluski w grzybowym sosie. Tak to już jest, że obok filmów, posiłki w trakcie lotu to najlepsza rozrywka.
Nie chcę porównywać Polski z Nową Zelandią, bo to nie ma sensu; każdy kraj ma swoje typowe, specyficzne klimaty i smaki; niektóre przyjemne, inne odrzucajace, ale na pewno nieporównywalne, stanowiące o tym, że dany kraj jest właśnie tym jedynym w swoim rodzaju miejscem na Ziemi. Mogłabym wymienić wiele zjawisk skladających się na unikalność polskiej rzeczywistosci, których, żyjąc przez 20 lat w tym kraju, nie byłam świadoma, nie dostrzegałam ich, bo były one jak powietrze, którym oddychałam, jak zapach własnego domu, którym przesiąkłam. Po przyjeździe z Nowej Zalandii od razu rzucili mi się w oczy niedomyci — jeśli nie powiedzieć — silnie woniejący pasażerowie autobusów i tramwajów, rozpychający się łokciami faceci, upierdliwe kwękające baby. Kolejna polska specjalność to rodeo, jakiego dostarcza jazda samochodem po wyboistych, nierównych, pełnych dziur i kolein, źle oznaczonych drogach. Psie balasy na trawnikach oraz chodnikach, niesprzątane przez włascicieli czworonożnych pociech są również swoistym “aromatem” polskiego outdooru.
Ciekawa jestem, czy 2 miesiące poza NZ również spowodują, że na nowo odkryję moją nową ojczyznę, że dzięki dystansowi spojrzę na wszystko innymi oczami. Aż mnie ciarki przechodzą…
Będąc w Polsce starałam się pojechać wszedzie tam, gdzie zawsze chciałam, ale z takich czy innych powodów nigdy nie miałam okazji spotkać się ze wszystkimi starymi znajomymi, nasycić się tymi wszystkimi rzeczami, których tak bardzo brakowało mi w NZ. Codziennie piłam kefir, objadałam się śledziami w sosie śmietanowym wg przepisu mojego taty i małosolnymi ogórkami, a także śliwkami węgierkami. Pojechałam na grób babci, do Oświęcimia, odwiedziłam moje stare liceum, moją ulubioną kawiarenkę na Nowym Swiecie. I wciąż zastanawiam się, czy ze wszystkimi się spotkałam, czy wszędzie byłam, czy wszystko, co chciałam, zobaczyłam, czy wszystkiego spróbowałam. Czy o czymś nie zapomniałam?
I tak, gdzie tylko nie poszłam, wszędzie z uporem maniaka zamawiałam sernik, ten wspaniały “polski sernik”, na którego cześć wygłaszałam peany i roztaczałam bajeczne wizje przed moimi nowozelandzkimi przyjaciółmi. Po pewnym czasie jednak poddałam się, żeby oszczędzić sobie kolejnych zawodów; nie mogłam nigdzie znaleźć mojego wyśnionego, idealnego sernika. Okazało się, że rzeczywistość z natury rzeczy nie potrafi sprostać wyidealizowanym wspomnieniom. Realny sernik na talerzyku z widelczykiem i serwetką pozostawiał jedynie uczucie rozdrażnienia i niespełnienia. A może po prostu miałam pecha?
Okazało się również, że na niektórych “wiecznych” przyjaźniach była gdzieś ukryta data ważności, która upłynęła niepostrzeżenie podczas mojego pobytu w Nowej Zelandii; w ciągu tych 4 lat coś się “przeterminowało” i teraz nie było już o czym rozmawiać. Tanie wino pite z bliskimi znajomymi na ławeczce przy skwerku i wznoszone toasty wciąż niosły za sobą dokładnie taki sam smak i klimat, pojawił się tylko umiar!
Lecą “Aniolki Charliego”, mój Azjata śpi z lekko rozchylonymi ustami pochrapując… Londyn już kawał drogi za nami, a do Hong Kongu jeszcze ponad 8 godzin lotu.
A jeszcze dziś rano byłam w Łazienkach Królewskich! Mieszkałam 2 minuty spacerkiem od parku, tak że przychodziłam tam co najmniej 2 razy w tygodniu. 3 minuty truchtu, 2 minuty szybkiego marszu, 3 minuty truchtu… Jesienna szara mgła, chłód i liście podrywajace się z ziemi pod wpływem energicznie stawianych kroków, para lecąca z ust …. 2 minuty marszu, 3 truchtu i tak na przemian przez 20–30 minut. Przyznam, że zawsze starałam się przychodzić do Łazienek jak najwcześniej z rana, kiedy jeszcze nie zdążyli się tam pojawić inni warszawiacy. Chciałam unikać ludzi, którzy nieprzyzwyczajeni do takiego widoku zazwyczaj gapili się na mnie jak na Marsjanina. Dziś rano, po skończeniu mojej “zdrowotnej rutyny”, usiadłam na ławce i intensywnie dotleniona po raz ostatni (w tym roku) rozglądałam się po pięknym parku. Poczułam nieodpartą chęć dotknąć ziemi; ukucnęłam i przyłożyłam całe dłonie do ubitej gleby: blade, lekko przemarzmięte palce, a pod nimi listek, obok ledwo ruszający się, zaspany robaczek, ciemne ziarenka ziemi. Zamknęłam oczy: szum oddalonej Gagarina i Belwederskiej, szelest liści i gałęzi, głosy ptaków. Pomyślałam o siostrze, tacie i bliskich znajomych, którzy poprzedniego wieczoru przyszli na przygotowaną przez tatę “familijną” kolację z okazji mojego wyjazdu i pewnie się usmiechnęłam do siebie, bo i teraz się uśmiecham na myśl o tym spotkaniu. Już niedługo będę po drugiej stronie globu. Nie wiem, jak będzie i co wyjdzie z moich jakże ambitnych planów i pomysłów. Nie wiem. Otworzyłam oczy, wstałam i rozejrzałam się dookoła, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do przodu. Jest dobrze.
I własnie teraz, na lotnisku w HongKongu, przy gate nr 4, jedną godzinę przed odlotem, gdy zmęczona gapiłam się bezmyślnie na informację o moim locie nr 107 wyświetloną na elektronicznej tablicy, spadło na mnie jak grom z jasnego nieba — 107!!! To numer autobusu, który już od dawna, jeszcze zanim po raz pierwszy wyjechałam do Nowej Zelandii, bardzo mnie intrygował. Będąc w różnych najdziwniejszych i najbardziej odległych od siebie miejscach Warszawy autobus 107 nagle pojawiał się nie wiadomo skąd i jechał dalej nie wiadomo dokąd. Już dawno, dawno temu przyrzekłam sobie, że któregoś dnia wsiądę do niego i od poczatku do końca, od pętli do pętli w obie strony przejadę jego trasę. To samo postanowienie towarzyszyło mi, od kiedy jakiś czas po wylądowaniu na Okęciu autobus 107 znowu niespodziewanie przemknął obok mnie. Pamiętałam, pamiętałam… ale zapomniałam! Autobus 107 musi poczekać do następnego razu.
Nastepny odcinek korespodencji będzie już z Nowej Zelandii i o Nowej Zelandii!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze