Dzień matki
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuJest niedziela wieczorem, dwudziesta pierwsza czterdzieści. Muszę jeszcze napisać felieton do Kafeterii, coś okolicznościowego na Dzień Matki. Moje szczenię właśnie zasnęło. Chcecie wiedzieć, jak wygląda dzień matki? Dzień matki wygląda najczęściej jak dzień świra połączony z dniem świstaka.
Jest niedziela wieczorem, dwudziesta pierwsza czterdzieści. Muszę jeszcze napisać felieton do Kafeterii, coś okolicznościowego na Dzień Matki. Moje szczenię właśnie zasnęło. Chcecie wiedzieć, jak wygląda dzień matki?
Dzień matki wygląda najczęściej jak dzień świra połączony z dniem świstaka. Bycie matką polega na powtarzaniu ciągle tych samych czynności: karmieniu, myciu, przewijaniu, praniu, karmieniu, przebieraniu; z czasem poranną kaszę zamienia się na kanapki do szkoły, śpioszki na szkolny mundurek, z grubsza jednak chodzi o to samo – karmienie, ubieranie i najważniejsze: wychowywanie. Mówienie, tłumaczenie, kształtowanie postaw moralnych, właściwych odruchów społecznych, i tak w koło Macieju, od rana do nocy. Bycie matką to ciężka harówa. Od samego początku.
Matką zostaje się najczęściej przez urodzenie dziecka, choć bywa, że i przez adopcję. W pierwszym przypadku ostateczne rozwiązanie poprzedza dziewięć miesięcy ciąży, co rzeczywiście ciąży: kobieta przestaje dysponować swoim ciałem swobodnie jak dotychczas. Słusznie lub nie, społeczeństwo wymaga, żeby traktowała siebie samą jak drogocenne jajo, przez co chwilami kobieta myśli o sobie jak o inkubatorze. Pod koniec ciąży czuje się jak zainfekowana przez obcego Sigourney Weaver. Zupełnie jakby składała się teraz z brzucha, pochwy i macicy, którym raz po raz przyglądają się różni specjaliści.
Matka in spe, jeszcze nie do końca świadoma tego, na co się porwała zachodząc, wyobraża sobie naiwnie, że jak tylko urodzi, skończy się jej koszmar. Wszędzie przecież słyszy o dzidziusiu, który się urodzi. Czy niewinny dzidziuś mógłby nieść ze sobą jakieś zagrożenia?
Poród jest przeżyciem doniosłym i pięknym, ale szokująco trudnym. Niestety, znana mi większość kobiet wspomina to wydarzenie jako traumatyczne. Nie czas to i miejsce na roztrząsanie kwestii tego, w jak urągających warunkach Polki stają się matkami; dość powiedzieć, że wiele jeszcze przed nami do zrobienia. Zresztą poród to i tak nic w porównaniu z tym, co czeka matkę później. Jeszcze nie odpoczęła po trudach wypychania na świat dzidziusia, a już musi służyć biustem. Ludzkie szczenię chce jeść! Na początku mleka jest zawsze za dużo albo za mało, piersi bolą, ciało nie słucha, wycieńczony porodem organizm chce spać, a nie znów dawać, dawać, dawać…
Po kilku dniach spędzonych z niemowlęciem ssącym całymi dniami raz jedną, raz drugą pierś matka zaczyna rozumieć, że to wszystko dopiero początek. Z rozrzewnieniem zaczyna wspominać czasy, kiedy to mogła wziąć długi prysznic, zjeść spokojnie posiłek, przespać całą noc. Pije odgrzewaną po raz dziesiąty w mikrofalówce herbatę i ciągle nie ma czasu jej wypić. Dzidziuś jest jak pusta w środku rurka – z jednej strony wlewasz, z drugiej wypływa. Matka albo karmi, albo przewija. Któregoś dnia zauważa z obojętnością, że robi sobie jedzenie rękami uwalanymi żółtą, niemowlęcą kupą. W głębi duszy ma żal do wszystkich znanych sobie matek – w tym swojej, że żadna nie powiedziała jej, że to wszystko będzie tak cholernie trudne. Że trzeba będzie całkowicie zrezygnować z siebie, wydzierać wrzeszczącemu dzidziusiowi czas na swoją fizjologię. Że reszta jest dzidziusiem, właściwie wszystko jest dzidziusiem.
Niektóre matki po cichu, nie przyznając się nikomu (nawet sobie) żałują, że zdecydowały się na macierzyństwo. Inne, krzykiem wyrwane ze snu po raz szesnasty tej nocy (dzidziuś znów zrobił kupę, siku, chce jeść, pić, wypadł mu smoczek, idzie mu ząbek, coś mu się śni, zamienił sobie w swoim dzidziusiowym móżdżku dzień z nocą, nie wiadomo co, niepotrzebne skreślić), w pierwszym odruchu myślą o tym, żeby udusić owo źródło wrzasku poduszką. (Jest taki rodzaj tortur: zakazywanie osobie torturowanej spania, przerywanie jej snu, brutalne wybudzanie jej krzykiem; ponoć mało kto to wytrzymuje; dzidziuś to taka właśnie tortura.) Wiele skrajnie zmęczonych matek miewa czasem wobec swoich małych dzieci złe uczucia, ale się do nich nie przyznaje: na ich ujawnianie nie ma społecznego przyzwolenia. Obowiązuje wizerunek uwznioślonej macierzyńską miłością uśmiechniętej matrony. Na szczęście specjaliści twierdzą, że normalne matki bywają wściekłe, rozżalone, mają wszystkiego dość; na szczęście ponoć nic w tym dziwnego.
A jeśli o fizjologii mowa, opowiadała mi ostatnio jedna znajoma matka rocznego pełzaka, którego ani na minutę z oka spuścić nie można, że chciała zrobić – uwaga, będzie nieco skatologicznie – kupę. Spokojnie, jak się należy, w samotności. Przygotowała pełzakowi kocyk z misiami, książeczkami i innymi atrakcjami, i pomknęła do ubikacji. Nim zdążyła usiąść, dzidziuś zastukał do drzwi: Mama, mamma! Wrzeszczał wniebogłosy. Matka otworzyła. Zaniosła go znów na kocyk, zamachała przed oczami jego ukochanym pingwinkiem i pobiegła do ubikacji, żeby sami wiecie co: pewne sprawy nie znoszą zwłoki, ciało nagli. Ale… już był przy płocie, już witał się z gąską, kiedy pod drzwi toalety przypełzł dzidziuś i zaczął wyć. Matka, nie zastanawiając się wiele, usiadła na tronie z dziecięciem na rękach. Musiała. Pełzak był zachwycony. Ona wielce zniesmaczona faktem, myślała sobie, że więźniowie mają więcej intymności.
Przysłowie powiada, że małe dzieci nie dają spać (w kontekście powyższej historii aż ciśnie się: „i srać”, za przeproszeniem), duże nie dają żyć. Potwierdzają to wszystkie znane mi matki. Moja córka ma trzy lata. Aż boję się myśleć, co przede mną. Mam tylko nadzieję, że podołam, w końcu nie ja pierwsza matkuję, świat się jakoś kręci; wierzę też, że wyjdę z tego żywa, nie jak matka roztoczy, którą to młode wyżerają od środka i wydostają się z niej dopiero wtedy, kiedy ta straci życie…
Dlaczego piszę o macierzyństwie w taki sposób? Żyjemy w czasach, w których macierzyństwo stało się religią. Kobiety nie skarżą się, bo powiedziano im, że macierzyństwo to najpiękniejsze, co spotka je w ich życiu, bo przecież powinny czuć wielki przypływ matczynej miłości, co góry przenosi. Rzadko słyszy się, że macierzyństwo to także okropnie ciężka harówa od rana do nocy. Tekstów o tym, jak cudownie jest być matką, są tysiące, ale o tym, jak trudno – niewiele.
Dedykuję ten tekst wszystkim wściekłym matkom dzieci, które błądzą, które nie chcą spać, matkom skrajnie niewyspanym, cierpliwym matkom dzieci adoptowanych, zmęczonym matkom chorych dzieci i osamotnionym, zapomnianym starym matkom, których trudu nikt nigdy nie docenił. Oraz wszystkim tym, których nie wymieniłam. Kochane kobiety, dzięki naszej pracy świat żyje! Niech żyją matki!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze