Wielkie gromadzenie
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuW moim życiu jest dziwaczna sprzeczność. Mam się za nomada, wędrowca, zmieniającego miejsca, w których żyję. No i dobrze. Zerkam na prawo i widzę dwa solidne regały, na każdej półce podwójny rząd książek. Wstaję, wlokę się z gabinetu do pokoju. Tam filmy w rzędach. Tymczasem, świat się zmienia. Wszystkie moje książki, muzykę i filmy mógłbym zgrać na odpowiednie urządzenie i wpakować do torby na ramię.
Niedługo zostanę zgładzony.
Dochodzę do wniosku, że w moim życiu jest dziwaczna sprzeczność. Mam się za nomada, wędrowca, zmieniającego miejsca, w których żyję. No i dobrze. Zerkam na prawo i widzę dwa solidne regały, na każdej półce podwójny rząd książek. Wstaję, wlokę się z gabinetu do pokoju, gdzie zwykłem zalegać jako ten hipopotam w błocku. Tam filmy w rzędach. Trzeba tu dodać, że kupowanie oryginałów traktuję jak cegiełkę – pragnę w ten sposób zapłacić twórcom, wydawcy i dystrybutorowi za ich pracę. Słono sobie liczą, swoją drogą. Dlatego wiele moich filmów, które dawno obejrzałem, wciąż tkwi w folii. Jak sądzę, ten stan utrzyma się długo.
Niedawno wróciłem do Polski i wykonałem po najbliższych rajd godny hordy Hunów. U każdego mniej więcej podobnie. Rzędy książek, filmów, płyt, gier. Niektórzy mają istnego szmergla w tym zakresie. Siedzieliśmy w fajowym mieszkaniu na krakowskim Kazimierzu, uroczy gospodarz sypał dykteryjkami, polewał suto i puszczał muzykę z adaptera. Każdą płytę wyjmował jak ksiądz hostię, starannie układał i przecierał szmatką. Przyszło mi do głowy, że posiadanie czegokolwiek jest cholernym wyzwaniem.
W najtrudniejszej sytuacji znalazł się mój dużo starszy kolega. W latach osiemdziesiątych planował karierę naukową, niemniej zdarzyło się wojsko. Chłopa posłali do oficerki, dochrapał się porucznika, a ze strony przełożonych pojawiła się wola, aby już w tym wojsku pozostał. Perspektywa munduru kusiła mojego przyjaciela, zwłaszcza że wraz z nią rysowała się szansa strzelania do ludzi, ku której ciążyło jego czarne serce. A jednak zrezygnował. Powiedział mi, że w godzinie namysłu zerknął na domową biblioteczkę. Co będzie z moimi książkami, gdy zostanę w wojsku? - pomyślał, odstawił karabin i zabrał się za doktorat. Co z tego wyszło, o tym już w puencie.
Tymczasem, świat się zmienia. Wszystkie moje książki, muzykę i filmy mógłbym zgrać na odpowiednie urządzenia (może byłoby to nawet jedno urządzenie, nie znam się) i wpakować do torby na ramię. Niesłychanie mi się to podoba, choć widok ludzi oglądających Władcę pierścieni na ekranie smartfona wpędza mnie w lekką konfuzję. Jak wy, nieszczęśni, odróżnicie rycerza od orka, zapytałbym, gdyby tylko taki człowiek zdjął słuchawki. Podobne pytanie mógłby zadać audiofil melomanowi słuchającego muzyki z laptopa. W obliczu nowych technologii zmienia się sposób słyszenia, widzenia. Jeśli ktoś nie wierzy, radzę zapytać Japończyków.
W odróżnieniu od niektórych, nie mam wątpliwości, że książka cyfrowa jest dokładnie taką samą książką, co ta wydrukowana. To samo dotyczy filmów w plikach i na blu-ray’ach, muzyki zakodowanej w najróżniejszych formatach, czy nawet wtłoczonych w winyl. Dzięki nowym nośnikom czytelnictwo winno wzrosnąć (przypomnijcie sobie sukcesy Harry’ego Pottera czy Dana Browna, ludzie naprawdę chcą czytać), zobaczymy więcej filmów i seriali, muzyka może być z nami przez cały Boży dzień, a nawet dzień szatański. Znam pewnego metalowca, który bez słuchawek na uszach nie zejdzie nawet do zsypu. Najprawdopodobniej rewolucja cyfrowa przysłuży się tradycyjnym nośnikom. Płyta kompaktowa nieodwołalnie zdechła, za to renesans przeżywa tradycyjny nośnik winylowy, do którego wytwórnie dołączają plakaty, koszulki, zdjęcia gołych bab i inne fajne rzeczy. Książka wydana po kosztach, taka, jaka zalega na półkach w księgarniach ustąpi wypasionym wydaniom. Podobny los czeka filmy. Już teraz niektóre edycje są małymi dziełami sztuki.
Mnie to wszystko nie obchodzi. Rozmyślam jedynie, po jaką cholerę mi liczne regały z książkami oraz półka na filmy, skoro nie mam nawet tych wypasionych wydań, tylko standardowe. Nie są ani ładne, ani zbyt wiele warte, za to stanowią kłopot przy każdej przeprowadzce, zajmują miejsce, a ten jeden potrzebny tytuł zawsze ginie między innymi. Czyżbym był idiotą? W to jestem gotów uwierzyć. Idiotami musieliby być również moi przyjaciele opisani powyżej oraz inni zbieracze, wydający ciężko zarobione pieniądze na rzeczy, które niebawem stracą wszelką wartość.
Może zbieranie wytworów kultury na tradycyjnych nośnikach jest po prostu fetyszem, czymś bezsensownym, szkodliwym, a przez to bardzo przyjemnym, jak, nie przymierzając, kopcenie szlugów? Bzdura. Można gadać do nocy o przyjemnościach związanych z przerzucaniem kolejnych stron w książce, akurat korzystałem z Kindla – radość ta sama, a komfort większy. Nikt, kto choć raz użył odtwarzacza mp3, nie wróci do discmana. I tak dalej.
Powód istnienia moich półek, jak i istnienia półeczek innych podobnych mnie frajerów, zasadza się na organizacji przestrzeni w mieszkaniu. Zbłądziłem, pisząc o pojedynczych książkach. Liczy się ich nagromadzenie, całkowita suma. Półki właśnie. I oto siedzę, jak siedziałem, gdy zacząłem pisanie. Po prawej w dalszym ciągu stoją dwa duże regały i zaraz pojawi się trzeci – brakuje już miejsca. Gdybym wyszedł z gabinetu, w dalszym ciągu zobaczyłbym filmy ułożone obok siebie. To moje najbliższe otoczenie. Spędzam tutaj większość dnia, wokół rzeczy większości niepotrzebnych, z których nie korzystam. Po co mi półeczki? Ich nieustanna obecność przypomina mi, kim jestem, skąd się wziąłem i dokąd mam nadzieję pójść w przyszłości. Nie zapominam, jak ważne jest obcowanie z kulturą. Analogicznie koledzy — metale przypominają sobie dzień w dzień, jak wiele znaczą dla nich wrzaski do łoskotu gitar oraz sekcji. I tak dalej. Ludzie modlili się kiedyś i czytali Biblię, dzień w dzień, z dość podobnego powodu.
Więc jestem nie tylko głupi, lecz i sentymentalny. Niech i tak będzie. Pora więc na odrobinę cynizmu, czyli obiecaną puentę. Co z moim przyjacielem, co oficerowanie dla książek porzucił? Otóż tłucze fuchę za fuchą na jakichś uniwersytetach, ledwo wiąże koniec z końcem, karmiąc gromadę żarłocznego i niewdzięcznego potomstwa. Gdyby wyrzucił książki, byłoby służbowe mieszkanie, suta emeryturka i eleganckie szefowanie w agencji ochrony, kto wie, chłop ma gadane, więc może nawet załapałby się na telewizyjnego melepetę od spraw zbrojnych. Nie opłacało się. Nawet sobie nie postrzelał do ruchomego celu. A tak bardzo chciał.
Zaprawdę, my, ludzie z półkami, jesteśmy zgubieni.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze