Szefie, jestem w ciąży
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuZastanawialiście się, dlaczego rodzi się coraz mniej dzieci? Powodów jest wiele. Jeden z nich stał się właśnie tematem tego artykułu. Często decyzja o ciąży jest jednocześnie decyzją o odejściu z pracy, a co za tym idzie, o zmianie sytuacji finansowej. Nie wszystkim pracodawcom podoba się, że ich pracownica planuje powiększenie rodziny.
Na szczęście wśród nich zdarzają się też ludzie. Nie każda z nas jest tak silna, by zostawić opiekunce trzymiesięczne maleństwo i wrócić do pracy w obawie przed jej utratą. Nie wszystkie kobiety stać na komfort rezygnacji z pracy na rzecz wychowania dziecka. Gdy więc zastępują je ojcowie, babcie lub opiekunki, tęsknią i są nieszczęśliwe. Dlatego kobiety często odsuwają macierzyństwo na dalszy plan, licząc, że w przyszłości ich sytuacja finansowa zmieni się na korzyść, a wtedy będą mogły pozwolić sobie na kilkuletnią bezpłatną opiekę nad dzieckiem.
Trzy bohaterki podzieliły się ze mną swoimi doświadczeniami:
Joanna (28 lat, dziennikarka, Warszawa):
- Słyszałam o różnych zaskakujących pytaniach na rozmowie kwalifikacyjnej. Przygotowywałam odpowiedzi, chciałam wypaść jak najlepiej. Zależało mi na nowej pracy. Byłam tuż po rocznych studiach podyplomowych i półrocznym pobycie w Anglii. Pełna energii, marzeń, ale też obaw. Wiedziałam, że nie przewidzę toku rozmowy kwalifikacyjnej, ale nie sądziłam też, że pracodawca tak mnie zaskoczy. Po serii pytań o moje studia, temat pracy magisterskiej, pobyt za granicą i studia podyplomowe zaczęły się pytania o życie prywatne. Najpierw niewinne: skąd pochodzę, dlaczego przyjechałam do stolicy, potem o stan cywilny i o to, czy w najbliższym czasie zamierzam mieć dzieci. Od dwóch lat byłam mężatką, nie planowaliśmy jeszcze dzieci, ale wiedzieliśmy też, że kiedyś się na nie zdecydujemy i że na pewno będzie to przed trzydziestką. Byłam trochę zażenowana pytaniem. Powiedziałam, że jestem mężatką. Moja przyszła szefowa zapytała mnie od jak dawna. Odpowiedziałam. Wtedy ona ponownie zapytała o dzieci, czy planuję w niedługim czasie ciążę. Dodała, że nie jest przeciwna macierzyństwu, ale tak się złożyło, że w tej chwili ma dwie pracownice w ciąży, które niedługo odejdą na macierzyński. Ja miałam wypełnić lukę. Rozmowa była tak poprowadzona, żeby dać mi do zrozumienia, że zachodzenie w ciążę byłoby działaniem niepolitycznym.
Powiedziałam więc, że nie planuję ciąży, że chcę się rozwijać w zespole kompetentnych ludzi i że pisanie jest moją pasją. Wtedy naczelna kobiecego pisma podsunęła mi kartkę papieru do podpisania. To było zobowiązanie, że nie zajdę w ciążę przez najbliższe dwa lata. Wiem, że właściwie mogłabym ją podać do sądu, że nie powinna mi czegoś takiego dawać. Jednak bardzo zależało mi na pracy. Podpisałam zobowiązanie. Zostałam przyjęta. Wróciłam do domu nie bardzo pewna, czy dobrze zrobiłam. Nie poprosiłam o kopię zobowiązania. Nie powiedziałam mężowi. Za to panicznie zaczęłam się bać wpadki. Nie wiem dlaczego, przecież takie zobowiązanie do niczego mnie nie obligowało. Nie groziły mi żadne sankcje z powodu niedotrzymania umowy. O mojej szefowej chodziły plotki, że potrafi uprzykrzyć życie, że ma znajomości i że w każdej innej redakcji dosięgnie mnie jej ręka. Mój mąż zauważył już po dwóch miesiącach, że coś ze mną nie tak, że unikam jego bliskości i nie mam ochoty na seks. Nie wiedział, czym to jest spowodowane, bo o pracy wypowiadałam się w samych superlatywach. Podobało mi się to, co robię. Nie martwiłam się tym, że często musiałam zostawać po godzinach. Nawet to lubiłam.
Przy kolejnej rozmowie z mężem o powodach mojej oziębłości opowiedziałam mu o mojej szefowej. Wpadł w furię. Długo dyskutowaliśmy. Efektem tych rozmów była moja ciąża. Zaplanowaliśmy ją i udało się po kilku miesiącach. Powiedziałam o tym mojej szefowej i o dziwo — nie zwolniła mnie. Powiedziała tylko, że nie będzie dla mnie pobłażliwa, że muszę dawać z siebie wszystko. Urodziłam śliczną córeczkę i poszłam na macierzyński. Nigdy nie pytałam, czy szefowa chce mieć mnie z powrotem w zespole. Na razie wychowuję Kamilkę. Jest ciężko wyżyć z jednej pensji. Nie wiem, czy wrócę do tamtej pracy. Czuję niesmak. Boję się też, że moja była szefowa może mi zaszkodzić, gdy pójdę do innej redakcji. Jeszcze nie podjęłam decyzji.
Ela (32 lata, redaktor, Warszawa):
— Trudno wrócić do pracy i zostawić niemowlaka pod opieką kogoś obcego. Poszłam na urlop macierzyński i z rozkoszą oddałam się dziecku i pracom domowym. Już po tygodniu miałam telefon od koleżanki z pracy, że przyjęli „nową”, która ma mnie zastępować do mojego powrotu. Koleżanki z wielką troską odwiedzały mnie w domu i podziwiały moje maleństwo, z tą samą troską opowiadały, jak „nowa” błyszczy, jak się stara, że jest lojalna, rzetelna, sumienna, z ochotą zostaje po godzinach i jest lubiana przez szefową. Radziły mi, żebym wróciła, zanim na dobre rozgości się na moim stanowisku. Nie wyobrażałam sobie, że mogę opuścić tak małe dziecko. Bałam się jednak utraty pracy. Zamieszkała u nas mama, a ja po miesiącu macierzyńskiego wróciłam do pracy ku wielkiej uciesze mojej naczelnej. Musiałam kupić ściągarkę i ściągać pokarm w pracy. Robiłam to przed wyjściem, a potem jeszcze trzy razy w swoim pokoju. Po mleko przyjeżdżał mój mąż, pracował na zlecenia w domu, więc mógł kursować kilka razy. Robił w sumie prawie 90 km w obie strony, bo mieszkaliśmy w innej dzielnicy.
Szefowa nie była dla mnie łaskawa i często musiałam zostawać do 20. To było właśnie najgorsze, bo bardzo tęskniłam za dzieckiem. Wiedziałam, że jest pod dobrą opieką mojej mamy i męża, ale to nie to samo. Nie zdążyłam nacieszyć się Pawełkiem, bo wróciłam do pracy. Moja pensja była stała i spora, stanowiła podstawę naszego utrzymania. Nie dalibyśmy rady, gdybym straciła pracę. Tuż po macierzyńskim kończyła mi się umowa i szefowa najprawdopodobniej nie przedłużyłaby mi jej. Dzięki temu, że wróciłam po miesiącu, doceniła mnie i stałam się jej pupilką. Po trzech miesiącach awansowałam na sekretarza redakcji. Miałam jeszcze więcej obowiązków. Mama nie mogła już z nami mieszkać. Wynajęłam opiekunkę. Wtedy wydawało mi się, że słusznie postąpiłam, zostawiając syna. Teraz jestem pewna, że nie. W tamtym okresie byłam bardzo nerwowa i zmęczona. Macierzyństwo było dla mnie koszmarem, a praca nie dawała satysfakcji. Nie mam kontaktu z synem, jest trudnym dzieckiem. Nie potrafi okazywać mi uczyć. Zupełnie inaczej niż moja córka, którą opiekowałam się dwa lata, pisząc niewielkie artykuły w domu, na zlecenie.
Sylwia (28 lat, sekretarka. Ciechanów):
— Gdy okazało się, że jestem w ciąży, obleciał mnie strach, co będzie z moją pracą. Nie od razu powiedziałam o tym mojemu dyrektorowi. Zrobiłam to, gdy ciąża zaczęła być widoczna. Nie był zachwycony. Dopiero po chwili zapytał mnie, jak się czuję. Polecił mi lekarza, z którego korzystała jego żona. Ja niestety nie mogłam skorzystać, bo był za drogi. Z lekarzem prowadzącym spotykałam się w państwowej przychodni. I tu mój szef poszedł mi na rękę. Wizyty były w godzinach pracy, a rezygnacja z nich oznaczała oczekiwanie kolejny miesiąc w kolejce. Dlatego szef pozwalał mi wychodzić w trakcie pracy na USG. Gdy powiedziałam mu, że nie mogę pracować ośmiu godzin przy komputerze, zamienił mój monitor na nowszy i pozwolił robić piętnastominutowe przerwy co godzinę pracy. Mogłam wtedy odchodzić od miejsca pracy, żeby rozprostować kości, pospacerować po korytarzu, wypić herbatę. To było zbawienne dla moich puchnących nóg. Przy cięższych pracach wyręczały mnie koleżanki. Nie załatwiałam już niczego poza miejscem pracy i nie kserowałam mnóstwa dokumentów. Byłam wdzięczna mojemu szefowi, ale nie wykorzystywałam jego dobroci. Starałam się wykonywać swoje obowiązki starannie. Po sześciu miesiącach po porodzie wróciłam do pracy bez żadnych problemów. Moje stanowisko czekało na mnie. Wiem, że miałam dużo szczęścia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze