Ciemna strona postanowień noworocznych
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWraz z nadejściem Nowego Roku obiecujemy sobie rzeczy, których nigdy nie zdołamy dotrzymać. Niemniej, pierwsze dni stycznia biją po oczach optymizmem. Jak dotąd nie zetknąłem się z obietnicą noworoczną, która doczekałaby się spełnienia. Mało tego, wszelkie przyrzeczenia odnoszą skutek odwrotny do zamierzonego.
Wraz z nadejściem Nowego Roku obiecujemy sobie rzeczy, których nigdy nie zdołamy dotrzymać. Niemniej, pierwsze dni stycznia biją po oczach optymizmem.
Oto cud się wykluwa: pijacy odstępują od flaszki, powracając do stęsknionych żon, uczniowie sięgają do zeszytów, zaś grzesznicy pędzą ku kościołom, by paść krzyżem, przepraszając miłosiernego Stwórcę za swoje złe uczynki. Dziwki wraz z alfonsami padają sobie w ramiona i na podłodze w burdelu ślubują życie w czystości, hycel wypuszcza psy, zaś diler topi heroinę w Wiśle. Nie minie godzina, a skoczy za nią na główkę, choć kra idzie środkiem rzeki.
Zastanawiam się nad społecznymi i ekonomicznymi skutkami obietnic noworocznych. Zapewne, najpopularniejszym przyrzeczeniem jest rzucenie palenia. O to łatwiej niż kiedykolwiek: akcyza idzie w górę, palaczy przegoniono z miejsc dla nich najważniejszych (knajpa, przystanek tramwajowy), możemy również kupić sobie e-papierosa i łgać przed wszystkimi, że pokonaliśmy nikotynowy nałóg. Dołóżmy do tego intensywne kampanie antynikotynowe i wyjdzie, że miłośnik dymka ma więcej argumentów za odjęciem sobie szkodliwej przyjemności, niż kiedykolwiek wcześniej.
W styczniu koncerny tytoniowe winny więc odnotować spadek sprzedaży. W zamian zarobią producenci plastrów nikotynowych, różnorakich gum, a nade wszystko słonych przekąsek – zaprawdę, człowiek owładnięty papierosowym głodem wsuwa więcej orzeszków ziemnych niż wiewiórki od Disneya i gdyby tylko zdołał wytrwać w swym postanowieniu, w następnego sylwestra miałby nowe postanowienie, dotyczące radykalnego zrzucenia kilogramów.
Tacy również się zdarzają. Żyjemy w czasach opętania fizycznością i z niepojętych przyczyn ludzie uważają, że jeśli schudną, nabiorą masy mięśniowej, wytną sobie drugi podbródek i zlikwidują pasek luźnej skóry na biodrach, to staną się lepsi, a otoczenie zacznie ich doceniać. Otóż nie, nie zacznie, najprawdopodobniej nikt nie zauważy takiej zmiany, zaś jeśli zauważy, zareaguje z zazdrosną nienawiścią. Nic tak nie drażni jak oczywiste powodzenie drugiego człowieka, nawet w tak bezsensownej sprawie, jak zmniejszenie wagi ciała.
W nowym roku spadek obrotów odnotowują jadłodajnie i pizzerie. Czarne chmury (no dobrze, chmurki) gromadzą się nad browarami. Półka ze słodyczami w sklepie jest omijana jak, nie przymierzając, kolonia trędowatych. Zwyżkę sprzedaży notują płatki, chude mleko i ser jeszcze chudszy. Jednocześnie w siłowniach i fitness klubach robi się tłoczno, na squashu ludzi jest więcej niż piłek, ulicami gnają tłumy biegaczy odzianych w dresy znalezione pod choinką. Pędzą przed siebie, jakby ich życie od tego zależało. Nie wiedzą, że kostucha i tak biega szybciej.
Specjalne miejsce w katalogu postanowień zajmują wyroby spirytusowe, a konkretnie twarda odmowa ich spożywania. Dla wielu ostatni kieliszek w noc sylwestrową jest przeżyciem większym niż pożegnanie z kochanką; smutni, poważni pijacy wylewają resztki z flaszek do zlewu, by runąć w łóżko i zbudzić się w trzeźwości. Rozpacz zapada więc w "polmosach" i na melinach, truchleją sprzedawcy w monopolach, barmani wodzą smutnym wzrokiem po pustych stolikach. Ręce zacierają terapeuci alkoholowi, radują się żony, matki klepią zdrowaśki za abstynencyjne nawrócenie sponiewieranego wódą potomstwa. Trzeźwość winna zostać nagrodzona, więc zyski notują sprzedawcy drobnych przyjemności, w myśl zasady „oszczędziłem na flaszce, idę więc do kina”. Tylko ilu ludzi tak naprawdę myśli? Prędko okazuje się, że pieniądz wydawany wcześniej na alkohol służy zaspokojeniu potrzeb nie mających nic wspólnego z przyjemnością: opłacamy zaległe rachunki, kupujemy dziecku kredki (powiedzmy), a nade wszystko płacimy lekarzowi, żeby choć trochę spowolnił uwiąd wątroby.
Niektórzy obiecują sobie, że będą lepsi w pracy, po czym giną przygnieceni przez obowiązki, niefrasobliwie porzucone przez innych. Chce mu się pracować, niech pracuje – myślą tacy. Inni przysięgają sobie, że będą dobrzy dla bliskich, w konsekwencji czego bliscy natychmiast zmieniają się na gorsze, wykonując w ten sposób jakiś rodzaj dziwacznego testu. Ktoś jeszcze obiecuje sobie, że będzie zwiedzał świat, po czym dowiaduje się, że owszem, sanatorium w Ciechocinku również do świata przynależy.
Mógłbym wymieniać dalej, tylko po co? Jak dotąd nie zetknąłem się z obietnicą noworoczną, która doczekałaby się spełnienia. Mało tego, wszelkie przyrzeczenia odnoszą skutek odwrotny do zamierzonego. Pijacy staczają się w alkoholizm, palacze okazjonalni zmieniają się w nałogowców, zaś złodzieje stają się mordercami. Należałoby tu wysunąć hipotezę o istnieniu klątwy — jakaś ciemna siła, obdarzona złośliwą inteligencją wysłuchuje naszych próśb noworocznych, pilnując, żebyśmy ich pod żadnym pozorem nie zdołali dotrzymać. Kim jest ten demon, tego niestety nie wiemy, wydaje się jednak odporny na wszelkie egzorcyzmy.
Możemy zawsze się pokrzepić perspektywą końca świata. Jest to możliwość tyleż miła, co niekonieczna. Należy sobie radzić w inny sposób.
Świadom tych wszystkich trudności, obiecuję sobie, że w nowym roku będę pił jak smok, palił najtańsze papierosy, okradał dzieci, obrażał czcigodnych starców i z uporem godnym lepszej sprawy przestawiał towar na półkach w supermarketach. Nie zrobię prawa jazdy, nie nauczę się żadnego języka obcego i stanę na uszach, by mowa moja składała się wyłącznie z wulgaryzmów. Dni upłyną mi na oglądaniu porno i dręczeniu zwierząt, a gdy znudzi mi się wszystko, pójdę do noclegowni i na oczach wszystkich przypalę sobie cygaro studolarówką. Oto moje postanowienia noworoczne. Innych nie będzie.
Zgodnie z prawem noworocznego paradoksu, tylko takie postanowienia na rok 2012 dadzą mi nadzieję na życie uczciwe, dobre i przepełnione życzliwością dla bliźnich. Czego również wszystkim czytelniczkom Kafeterii życzę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze