A imię moje - Nikt
MARGOLA&KAZA • dawno temuIdę sobie ulicą Krakowa, który - jak wiadomo - grajdołem jest absolutnym, wszyscy wszystkich znają, zwłaszcza z tej najgorszej strony, idę i nagle wykwita przede mną Zjawisko. Śliczna trzydziestka z długimi rudymi włosami (gdzie się podziały jej beznadziejne loczki, przypalone trwałą i rozjaśniaczem do włosów???), w czarnych obcisłych spodniach (gdzie jej workowate, dekatyzowane dżinsy Piramidy?) i dziurkowanym czarnym swetrze na nienagannym ciele w czarnym staniku (gdzie jej szarawa bielizna i bawełniane bluzeczki sprzed potopu???). Koleżanka z liceum, niejaka, dajmy na to, Mariola Egzaltowana.
Wymieniwszy ochy i achy zasiadamy w ogródku przy modnym ostatnio teatrze amatorskim, gdzie Mariola grywała lat kilka, a i teraz grywa w wolnych chwilach, między wychowywaniem dzieci (bo ma takowe) a absorbującą pracą za duże pieniądze (szczęściara!). I co? I spowiedzi dziecięcia wieku wysłuchałam, Kaza. Takiej z cyklu: „Moje życie jest do niczego”. Tak, nie śmiej się, Kaza, takie życie to tylko o kant wiadomo czego rozbić. Opowiedziała mi między jednym a drugim łykiem zimnego wermutu:
— Nic nie osiągnęłam. Miałam wielkie możliwości. Miałam zapał. Wszystko spaliło na panewce – wielkie BUM i potem nic. Ani pół fajerwerka. Codzienne wstawanie, codzienny makijaż, codziennie obiad – gary – praca – książki z dzieckiem. A miałam być Kimś. Miałam się taplać w sławie i ocierać buciki o męski trup ścielący się gęsto z powodu miłosnych fantazji na mój temat. Także i erotycznych. Pisało się wiersze. Ach, jak się pisało! I tłumek zaróżowionych z emocji koleżanek, którym się te wiersze na przerwie odczytywało, i tłumek kolegów, co ani w ząb poezji nie pojmowali, ale liczyli w skrytości ducha, że jak już ta Mariola będzie Kimś, to się przyznają, że ją znali i że czytywała im wiersze na przerwach. Grywało się w teatrze amatorskim, później już w tym nieco bardziej profesjonalnym. I co? Wystarczył jeden faux pas, kilka źle ulokowanych lat, żeby na wszystko zrobiło się za późno. Wystarczył jeden wściekle o wszystko zazdrosny mąż i parę lat ulegania. Och, nie pytaj, czemu za niego wyszłam. Miałam poczucie misji. Zafajdana Matka Teresa Od Miłości Małżeńskiej, Która Wszystko Zmienia i Stwarza Cieplarniane Warunki Dla Naprawy Chorej Osobowości Małżonka. Ale wyrwałam się z tego kręgu, zaparłam, rozwiodłam.
— Jak sobie dałaś radę?
— Wróciłam na scenę, wróciłam do pisania. Wyszłam drugi raz za mąż. Mój mąż jest dziennikarzem, bardzo dużo wyjeżdża. Mało mamy czasu dla siebie, mało z sobą rozmawiamy. No kochamy się, jak jest w domu, to zajmuje się dziećmi, gotuje mi obiady, żebym miała ciepłe i świeże, jak wrócę z pracy, zajmuje się małymi, kiedy idę występować, kiedy mam próby, bez słowa protestu. My się zresztą ogólnie dość dobrze dogadujemy, wiesz? Tylko jakoś tak… nie ma fajerwerków, ot – normalne, spokojne życie, harmonia, że aż mdli.
Pytam o wiersze. „No, przygotowałam tomik, może go w końcu wydam, bo parę sław wypowiedziało się bardzo pozytywnie. Miałam ostatnio parę wieczorów autorskich, mam zamówienia na teksty. Ale to wszystko za późno, już powinnam mieć Nazwisko, już powinnam być Kimś! Mam już trzydzieści lat, kto wtedy zaczyna? Piszę też prozę, ale co to za pisanie. Ot, co miesiąc wysyłam jeden tekst do redakcji branżowego czasopisma.”
Wiesz, Kaza, zapomniała dodać, że czasopismo to jest ogólnopolskie i dotyczy tematu tak chwytliwego, jak dzieci, osiąga spore nakłady i chyba nie jest łatwo zostać tam stałą felietonistką… Pominęła też absolutnym milczeniem ze trzech wyraźnie zafascynowanych znajomych płci męskiej, którzy w czasie naszej rozmowy przepłynęli przez nasz stolik dostarczając bukiet stokrotek, książkę, której Mariola poszukiwała w antykwariacie (pan zadał sobie trud trzymiesięczny!) i deklarację, że gdyby rzuciła męża, to ten ostatni pan jest do wzięcia i niezmiennie kocha od lat, półżartem wygłoszoną, ale nie bez poważnego podtekstu.
Posłuchałam sobie trochę tej Marioli, którą rzeczywiście pamiętam z liceum jako nieco męczącą osobowość; pełno jej było wszędzie, robiła niesłychany hałas wokół siebie, ale była chyba nawet dość utalentowana; pamiętam ją w szkolnych spektaklach, pamiętam jej wiersze w szkolnej gazecie, jej debiut w czasopiśmie, jakieś redakcje szukające z nią kontaktu… Pamiętam też, że zaraz po liceum wyszła za mąż, za osobnika o odrażającym charakterze, całkowicie pozbawionego duchowości, ku bezbrzeżnemu zdziwieniu wszystkich dookoła. Ucieszyłam się, że się rozwiodła, powzdychałam w duchu po cichutku z zazdrości, że tak sobie świetnie poukładała wszystko, że ma czas i na pracę, i na rodzinę, i na działania twórcze.
I wiesz, Kaza? Niech mi się życie nie uda. Ani trochę. Też chcę tak.
Margola
* * *
Też mam swoją Mariolę. Nazywa się ona… hmm… w zasadzie nawet nie mówimy sobie po imieniu, od razu przeszłyśmy na „ty” i na „ja”. Czy spotykamy się czasem w kawiarenkach? Nie. Mijamy się na ulicy. Jej odbicie w szybie witryn wygląda zaskakująco obco, jak na kogoś, kogo zna się od niepamiętnych czasów. Spotykamy się w warunkach raczej kameralnych, zawsze sam na sam. Od pewnego czasu widujemy się dosyć często i to jest dziwne, bo musimy się szczerze nienawidzić, zważywszy na to, co o sobie nawzajem myślimy i co mówimy sobie prosto w twarz przy każdej okazji.
I co ta Mariola mówi o swoim życiu? Nie zaskoczę Cię, moja droga Margolu, ani trochę. Otóż nie mówi ona absolutnie nic odkrywczego. Jakby jej życie o kant wiadomo czego rozbić, to rozpadłoby się na tysiące niespełnionych nadziei, obietnic dawanych samej sobie i przez siebie samą łamanych, szans niewykorzystanych, walk niepodjętych i nic niewartych postanowień noworocznych. Ale — i tu Cię może jednak zaskoczę – to samo twierdzi o moim życiu i z wielkim zapałem próbuje mnie do tego przekonać.
Są takie chwile, chwile mojej słabości niestety, kiedy moja Mariola zadaje mi takie pytanie: „Kaza, a co z tobą? Co z twoim życiem? Na plus, czy może raczej na minus wychodzisz? Pokaż mi, czego dokonałaś z rzeczy, które sobie obiecywałaś”. Ja jej wtedy, że – „No wiesz, coś tam już zrobione, a resztę zrobię jeszcze, w końcu sporo czasu mam…”
— Nie, Kaza — przerywa mi ona – ty od paru lat masz już trzydziestkę! Co więcej, Kaza, ty się już do czterdziestki wielkimi krokami zbliżasz, i nie ma się co oszukiwać, wielu z tych rzeczy, które tu sobie zapisałaś w planach na życie, już nie zrobisz, z jednego powodu: Nie będzie ci się chciało! Miejsce na spektakularne sukcesy jest gdzieś pomiędzy 20-tką a 30-tką, potem traci się rozpęd, popada w rutynę, ciągnie się na jałowym biegu swoje życie codzienne.
Ja w odpowiedzi gorączkowo przywołuję z pamięci nazwiska osób, które osiągnęły sukces koło czterdziestki i później. „No i co? Można? Można.” „ONI mogli, Kaza, Tobie nie może się już udać. Ja cię ostrzegam, dorośnij w końcu.” W takich chwilach ta Mariola robi się niezwykle podobna do mojej matki. Myślę nawet, że muszą być ze sobą jakoś spokrewnione, chociaż mieszkają od siebie tak daleko, jak to tylko możliwe. Przypuszczam, że pierwsza jest drugiej niechcianym dzieckiem. Takim trochę przypadkowym, co to niby wśród dobrych chęci zasiane, tyle że wyrosło jakieś takie paskudne i nijak wyrwać.
Po każdym takim spotkaniu z moją Mariolą łapię oddech. Przecież nie jest aż tak źle. W rubryczce „MA” mam rodzinę, przyjaciół, to że za młodu pohulałam jak należy i jeszcze parę rzeczy mam, łącznie z przekonaniem, że ciągle więcej przede mną niż za mną. Inna rzecz, że zaczynam się łapać na tym, że to już czas najwyższy zacząć realizować tą przyszłość świetlaną. — Och, Kaza! — słyszę jak mówi Mariola — Wpisz sobie do rubryczki "WINIEN" (mieć) więcej oleju w głowie. Wyglądasz jak ktoś, kto stoi na peronie i wpatruje się w horyzont, w chwili, kiedy odjeżdża jego pociąg do tych wspaniałości. Ty się Kaza popatrz na zegarek, widzisz co wskazuje? Wpół do czterdzieści wskazuje!! Moim zdaniem, to ty już jesteś poważnie spóźniona!!
Wiesz co, Margola? Potrzebuję dobrej księgowej do rozliczeń z własnym życiem. Niech ona to wszystko zabierze, jak najdalej ode mnie. Niech podliczy to wszystko obiektywnie, bez emocji. Ja tu sobie spokojnie poczekam. Kto wie, może jakiś zwrot dostanę… Ale jak trzeba będzie dopłacić to, dopłacę bez słowa protestu. Wiesz, jakaś dobra, wypróbowana księgowa. Byleby to nie była moja Mariola.
Kaza
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze