Królewski ślub
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuCzasy przyszły dziwne. Nie umiejące śpiewać wokalistki zostają diwami sceny, aktorzy o twarzach unieruchomionych botoksem dostają role w superprodukcjach, celebryci o umysłowości zbliżonej do warzyw piszą książki. Jednak w ludziach tkwi potrzeba poczucia, że jest od nich ktoś lepszy, ktoś kim nigdy nie będą, bo nie ma takiej możliwości. I tę potrzebę zaspokaja arystokracja.
Czasy przyszły dziwne. Nie umiejące śpiewać wokalistki zostają diwami sceny, aktorzy o twarzach unieruchomionych botoksem dostają role w superprodukcjach i wysokobudżetowych serialach, celebryci o umysłowości zbliżonej do warzyw piszą książki. Ha! Nawet Jolanta Rutowicz pisze książkę.
Jednym zdaniem: elity kulturalne w klasycznym znaczeniu to raczej przeszłość. Bo o ile kiedyś ludzie kochali tych, którzy byli od nich w czymś wyraźnie lepsi, o tyle teraz panuje przekonanie, że każdy może zostać gwiazdą czy po prostu kimś wielkim.
Patrząc na nasz show business czy po prostu business – trudno ludziom odmówić słuszności. Jest jak na doskonałym rysunku Andrzeja Mleczki – baba ze szczotką wpatruje się z zachwytem w ekran telewizora, na którym widnieje identyczna baba ze szczotką. Swoje trzy grosze dołożyły oczywiście również programy typu „szukanie talentów wśród amatorów” (Idol itp.), jak każdy to każdy. Jednak w ludziach tkwi potrzeba poczucia, że jest od nich ktoś lepszy, ktoś kim nigdy nie będą, bo po prostu nie ma takiej możliwości. I tę potrzebę zaspokaja arystokracja.
Oczywiście i ona troszkę się zbisurmaniła. Jeśli Beata Tyszkiewicz jest po prostu aktorką (Tyszkiewiczówna aktorką – w XIX wieku, nie do pomyślenia), śp. hrabia Dzieduszycki donosił na SB, a Maja Lidia Kossakowska pisze książki fantasy (niezłe zresztą) to znaczy, że arystokracja po prostu zajęła się praca zarobkową i nie ma już tego uroku co kiedyś. W tej sytuacji pozostało już tylko jedno rozwiązanie – koronowane głowy.
Oczywiście i tutaj wkradło się pewne rozprężenie – bezczelne tabloidy komentowały życie osobiste księcia Karola i kolejne wybryki jego syna Henryka, księżna Anna występowała na olimpiadzie i wyszła za zwykłego dragona, księżna Monako Stefania wyszła za cyrkowca, a o księciu Andrzeju i jego „Fergie” to nie ma już nawet co wspominać. Wiele złego zrobiła też szeroko pojęta demokracja – głosujący król… Brr… Albo taka równość. Nieszczęsny król Szwecji nie mógł nawet, swego czasu, zastrzec swojego numeru telefonu, bo socjalistycznie nastawieni Szwedzi uważali, że powinien wysłuchiwać tego, co chcą mu powiedzieć. Ale mimo to od czasu do czasu wszyscy zapominają o podglądaniu, a skupiają się na oglądaniu koronowanych głów, a okazje są dwie – koronacja i ślub.
Koronacje – niestety dla ludu — zdarzają się zdecydowanie rzadziej – królowie są coraz bardziej długowieczni, a poza tym z niezrozumiałych dla mnie powodów europejscy monarchowie (poza brytyjskimi) zaprzestali wystawnych koronacji połączonych z naprawdę wielkimi fetami, namaszczaniem i tym podobnymi atrakcjami. A choćby z punktu widzenia zainteresowania całego społeczeństwa – na pewno było warto. Dość powiedzieć, że przed koronacją królowej Elżbiety II, gazety kilka dni przed wydarzeniem nie pisały właściwie o niczym, a pięć dni wcześniej trzeba było zatrzymać jakikolwiek ruch samochodowy trzy kilometry od katedry Westminsterskiej (tradycyjnego miejsca koronacji królów Wielkiej Brytanii). Sama królowa wystąpiła w wyszywanej złotem i perłami sukni. W tej sytuacji wysadzane rubinami buty to już tylko nieistotny drobiazg.
Królowa mimo zaawansowanego wieku trzyma się świetnie (God save the Queen), ale cała Brytania (i kawał świata) żyje już ślubem księcia Wiliama i wydaje się, że lud zostanie w pełni usatysfakcjonowany. Jest wszystko co konieczne – wielka miłość, narzeczona z rodu bez korzeni arystokratycznych (choć jak trzeba – piękna, elegancka, bogata i doskonale wykształcona), więc wiele młodych niezamężnych pań będzie mogło wzdychać do tego typu kariery. Wybieranie sukni, o którym to procesie (bo podobno to proces dość długotrwały) mówi „cała Anglia”, duże prawdopodobieństwo, jeśli nie pewność, „przebicia” telewizyjnej oglądalności (do tej pory rekord należy do Karola i Diany – 7,5 mln widzów), wielometrowy tren, wiwatujące tłumy – będzie wszystko co trzeba.
Nic dziwnego, że lud ogarnęło szaleństwo, na czym jak zwykle korzystają producenci wszelakich gadżetów, od figurek poczynając, przez perfumy, naczynia, wina, cukierki, aż do prezerwatyw. Wszystko z imionami lub wizerunkami Kate i Williama. Owszem trochę odbiera to powagi całemu ślubowi, ale w końcu i prostym ludziom też się coś należy. Bo choć liczba gości na ślubie będzie rzecz jasna ograniczona, to zawsze można popatrzeć, jak para będzie jechała sobie karetą, lub pooglądać ślub na telebimach. Dobra dosyć tej wyliczanki. Tak czy inaczej ślub będzie transmitowany w naszej telewizji (przynajmniej obszerne skróty), więc każdy może sobie obejrzeć.
Arystokracja fascynowała zawsze, przedwojenny sukces Trędowatej Mniszkówny, jest wynikiem tego samego zjawiska, które każe wszystkim portalom plotkarskim równie często donosić o nowych ciuchach lady Gagi, jak i o perturbacjach w brytyjskiej rodzinie królewskiej (no powiedzmy, że prawie równie często). Cieszmy się tym ślubnym cyrkiem, nie wiadomo jak długo jeszcze potrwają monarchie. Ale kiedy znikną, nie będzie nawet na kim wzorować się w prawdziwej (bez cudzysłowu) elegancji. Ech. Choć ślubów nie cierpię, to tym razem chyba wpadnę do babci (ma telewizor) i go sobie obejrzę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze