Nieformalni o chrzcie
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuCoraz częściej słyszy się, że wzrasta liczba par żyjących w nieformalnych związkach i że coraz mniej ludzki chrzci swoje dzieci. Co kieruje ludźmi, którzy w tak ważnych momentach życia odrzucają tradycję? Czy powinni decydować za swoje dzieci, wybierając im wiarę czy raczej powinni pozwolić swoim dzieciom na podjęcie świadomej decyzji, gdy same do niej dorosną?
Coraz częściej słyszy się, że wzrasta liczba par żyjących w nieformalnych związkach i że coraz mniej ludzki chrzci swoje dzieci. Co kieruje ludźmi, którzy w tak ważnych momentach życia odrzucają tradycję?
Ewa (33 lata), nauczycielka geografii w gimnazjum we Wrocławiu:
— Według mnie potrzeba ślubu kościelnego powinna wypływać z wnętrza, z duchowej potrzeby. Kiedy z Patrykiem przed ślubem cywilnym informowaliśmy otoczenie, że nie będziemy brać ślubu kościelnego, zostaliśmy potępieni wszem i wobec. Koleżanki patrzyły na mnie i znacząco pukały się w czoło – jak to, to nie chcesz mieć białej sukienki? Nikt nie potrafił zrozumieć, że dla mnie wesele jest zwyczajnie żenującą maskaradą, że ani trochę nie kręci mnie przebieranie się za tort bezowy, nie lubię swoich rodziców i nie mam im za co dziękować… tylko prawda nas wyzwoli, rozumiesz? To wszystko zaczęło się tego dnia, kiedy szczerze zapytałam siebie, kim jestem naprawdę, jakie są moje odczucia wobec wielu spraw, nie tylko religii. Zrozumiałam i postąpiłam wbrew przyjętym regułom. I zostałam potępiona. Jak się z tym czuję? Sprawa trochę przycichła, rodzina już nie interweniuje. Chyba wreszcie się poddali, zrozumieli, że nas się nie da nawrócić na ich religię. Teraz jestem w ciąży i myślę, że najtrudniejsze chwile dopiero przed nami. My sami odpowiadamy za nasze grzechy, ale dzieciny Bogu ducha winnej nie ochrzcić… Już to widzę. Będę się zapierać rękami i nogami. Nie będę niczego narzucała mojej córeczce (bo to chyba córeczka). Sama kiedyś zdecyduje, w co chce wierzyć.
Agnieszka (28 lat), graficzka z Warszawy:
— Moja córeczka Malina ma prawie trzy lata. Nie ochrzciliśmy jej. Na tę naszą decyzję teściowa powiedziała mi: — Zobaczysz, jak ci zachoruje, będziesz błagała pielęgniarkę, żeby ci ochrzciła wodą z kranu. Nie rozumie, że dla mnie taki gest to nic nieznaczący rytuał. Nie wierzę w życie po śmierci. Równie dobrze pielęgniarka mogłaby w rytualnym geście nasmarować małą błotem z Morza Martwego czy czymś w tym rodzaju.
Patrzę na katolickie obrządki i co widzę? Niczym nie różnią się od wierzeń Egipcjan, starożytnych Greków, Inków i Azteków. Od Mahometan, Indian Navaho i wyznawców Latającego Potwora Spaghetti. Patrzę na kościoły i myślę o piramidach, zikkuratach, malowidłach naskalnych, synagogach. Wszystko to jedno i to samo — tak samo nie robi na mnie żadnego wrażenia. Właściwie skłamałam, mówiąc, że żadnego, bo jakieś robi: ogromnie zdumiewa mnie fakt, że w czasach, kiedy mamy fizykę molekularną, wysoko rozwiniętą archeologię i znamy ludzki genom, niektórzy ludzie, ba – nawet część naukowców wierzy w dyrdymały o stworzeniu świata i facecie, który patrzy na nich, kiedy masturbują się w toalecie. Szok.
Ze swoimi poglądami się nie obnoszę, bo myślę, że mniejszości seksualne są dziś lepiej traktowane niż ateiści. Kiedyś trochę upiłam się ze znajomymi i sprowokowałam rozmowę na temat religii. Chciałam z nimi rzetelnie podyskutować o ich systemie wartości, sposobie widzenia świata, funkcjonowaniu w społeczeństwie. Wyszli, obrażeni, urażeni, nawet nie próbując ze mną podyskutować. Ja tego nie rozumiem, nie obraziłam przecież niczyich uczuć. Skoro można rozmawiać o polityce, dlaczego nie można o religii?
Córce sukcesywnie, według moich przekonań, wszelkie religie przedstawiam na równi z mitami lub faktami historycznymi. Żadnej metafizyki, bzdur o szatanie, żadnego straszenia Bogiem, który wszystko widzi, wszystko słyszy. Czysta teoria, podparta słabymi dowodami historycznymi. Ludzie wierzą, że cieśla Józef i Maryja mieli cudowne dziecko, tłumaczę. A jeszcze inni ludzie wierzą, że tęcza to taki wielki wąż, który pije wodę. Albo, że niektórzy wierzą w UFO. Krótko mówiąc, każdy wierzy, w co chce.
Podam przykład na to, jak działa umysł dziecka: ostatnio Malinka zobaczyła na ulicy rzadki widok: siwego mężczyznę z długą brodą. — Mamusiu, mamusiu, zobacz, czarodziej! A gdzie jest wróżka? zapytała, badawczo rozglądając się wokół. Pewien mój znajomy, kiedy w dzieciństwie po raz pierwszy zobaczył krowę, nie mógł w nią uwierzyć. Widziane dotąd jedynie na obrazkach zwierzę wydawało mu się być zawsze zwierzęciem z tego samego świata, co jednorożce, syreny i yeti. (Trzeba przyznać, że krowa pasuje do tego towarzystwa. A moja córka często myli jednorożce z nosorożcami). Dla mnie to jasny przekaz: kiedy naopowiadam Malinie bzdur o aniołkach, Jezusku, cudownym poczęciu i duchu pod postacią gołębia, mała uwierzy mi we wszystko bez najmniejszej nawet chwili wahania. To ja kształtuję jej świat i światopogląd. Jej umysł jest jak twardy dysk, na który można załadować ogromną ilość dowolnych danych. Jeśli zaprogramuję ją na ukrzyżowanie, prawdopodobnie poczucie winy będzie jej towarzyszyło do końca życia. Kto pozwolił mi na takie manipulowanie czyimś umysłem? Kościół oburza się na manipulacje genetyczne na zarodkach, tymczasem sam grzebie w mózgach młodocianych lepiej niż twórcy struktur Hitlerjugend. Bardzo zmyślne. Ja w każdym razie nie skorzystam…
Marek (26 lat), informatyk z Łodzi:
- Żyję z moją partnerką bez ślubu. Jeśli kiedyś będziemy mieli dzieci, nie zamierzam ich chrzcić. Ostatnio miałem na ten temat awanturę z ojcem. Już którąś z kolei. Na końcu, kiedy zabrakło mu już racjonalnych argumentów, wykrzyczał mi, że on wierzy w tradycję. Że ja za dużo myślę, za dużo analizuję, a on po prostu wierzy w to, co mu powiedzieli mama i tata. Zapytałem, czy gdyby powiedzieli mu, że ziemia jest płaska, też by uwierzył? Obraził się i chyba do dziś jest obrażony… nie zamierzam go przepraszać. Ja nie mam do niego pretensji, że nie wierzy w, dajmy na to, Zeusa. Nie nawracam go, nie mówię o oświeconym racjonalizmie. Więc nie pojmuję, dlaczego on nie daje mi spokoju? Co to za wolność wyznania, skoro ojciec rodzony tak człowieka na każdym kroku terroryzuje? Ile razy robił mojej Marcie (partnerka — przypis Redakcji) pogadanki na temat naszego życia w grzechu (oczywiście pod moją nieobecność). Czasami nawet nie ukrywa swojej wyższości wobec niej, jakby była jawnogrzesznicą Magdaleną, a on nie wiem nawet kim, bo przecież jego idol, Jezus Chrystus, nad grzesznikami się litował i wyciągał do nich pomocną dłoń… Według mnie to wszystko jakiś obłęd. I wiem, że będę się borykał z taką małą wojną religijną do końca życia – mojego lub ojca. Taka jest prawda, niestety: ani ja, ani on się nie zmienimy. Amen.:)
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze