Gdy ona lepiej zarabia
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuOn pracuje. Ona też. Ale co, jeśli ona zarabia lepiej? Problem jest poważny. Facet finansowo uplasowany gorzej, odczuwa swój stan jako dotkliwą porażkę, upokorzenie. Są i tacy, którzy tłustsze konto partnerki traktują w kategoriach ciosu między oczy. Zdarza się jednak, że wyższe zarobki kobiet sprawiają, że i faceci ruszają do boju, ewentualnie realizują się inaczej - gotują, piorą i śmigają z siatami.
Dojrzewanie faceta poznać po tym, że życzliwiej odnosi się do feminizmu.
Wcześniej – granicę te określa, mniej więcej, studencka świeżość – ruch emancypacyjny wydaje się czymś co najmniej złowrogim, łatwo też ulec stereotypom. Feministki, czy też dziewczyny feminizujące przybierają postać potworów bez biustu, jakby ich pragnienia wolnościowe miały być czysto deklaratywną rekompensatą braków na ciele, umyśle i duszy. Towarzyszyło temu przekonanie, że feministka musi być paskudna niby morska raja, a jeśli nie jest, to niedługo feministką być przestanie. Była w tym racja o tyle, że każdy człowiek w końcu odpuszcza radykalne poglądy. Te pozwalają brylować w knajpie, ale straszliwie utrudniają funkcjonowanie w codzienności – równie dobrze można by pójść na ostrego kebaba, uprzednio wyrwawszy sobie wszystkie zęby.
Żaden znany mi facet oczywiście nie zrozumiał, o co chodzi w feminizmie, sam też nie mam pojęcia, mylą mi się cztery fazy tego ruchu i nawet nie jestem pewien czy czwórka to liczba właściwa. Cudowna zdolność hasłowego chwytania każdego problemu dość dobrze zastępuje kompetencje, więc mając lat dwadzieścia widziałem feminizm jako siłę zdolną wyrugować piękno ze świata: mowa o zapraszaniu dziewczyn na kolację, puszczaniu przodem w drzwiach, a nade wszystko utratę imponowania typowo męską siłą. Słowem, byłem jak paw, któremu nagle zabroniono się puszyć, obawiałem się też przemocy – na co mi mięśnie, skoro dziewczyna nosi gaz pieprzowy.
Dopiero teraz doceniam ogromną rolę feminizmu, przeobrażenie się świata na lepsze wskutek kobiecej myśli wolnościowej. Płacę za siebie, więcej forsy zostaje więc w kieszeni, do tego kobieta, która pięćdziesiąt lat temu marzyła o karierze szwaczki, dziś zdobywa najwyższe stanowiska, pracując od rana do nocy. Feminizm spowodował, że kobiety dzielą wszelkie męskie trudności, dzięki czemu mój los kapłona, wykastrowanego skutecznie przez piekło łatwego życia, okazuje się przynajmniej znośny. Niekiedy rodzi jednak dramaty. On pracuje. Ona też. Co, jeśli kobieta zaczyna zarabiać lepiej? Problem jest poważny, gdyż na dobrą sprawę powinien nie zaistnieć. Właściwa odpowiedź brzmi: „i co z tego?”.
Taka dysproporcja w zarobkach powinna cieszyć z kilku przyczyn. Jeśli jesteśmy z kimś w związku, wypada odczuwać radość z sukcesów drugiej strony, a przecież wysoka pensja powszechnie biega za dowód powodzenia. Zarobione pieniądze służą dobru dwojga, nawet jeśli słabsza, męska strona nie bardzo potrafi to odczuć — w końcu kosmetyki, środki czystości, żarcie też kosztuje swoje, mężczyzna, uwolniony od konieczności płacenia natychmiast zapomina tę prostą prawdę. Zamiast radości, następują zachowania ucieczkowe, co momentami trudno pojąć, tak jak nie sposób zrozumieć kogoś, kto zwiewa z porządnego hotelu, żeby wyspać się pod mostem. Panika przed kobietą zarabiającą lepiej niekiedy prowadzi do najdziwniejszych zachowań. Znam i takich, którzy odrzucili dziewczyny zaradne, wybierając sympatyczne niedojdy, którym mogą organizować świat do woli, następnie sami słabli, klęli na niezaradność partnerek, a gdy te przestały być niezaradne, pozostawał już tylko płacz i zgrzytanie zębów.
Czasem taka zazdrość zrodzi zdrowy owoc. Wspominam pewnego znajomego, który zawsze strzelony na wieść o awansie narzeczonej dostawał małpiego rozumu i idę o zakład, że kiedy jej gratulował, wypluwał kawałek języka. Następnie wykonywał szalenie brawurową operację, dającą się porównać do przerabiania kowadła na łódź sportową: popędził na jakieś kursy, nabrał fuch po samo gardło, rozkręcił ekstra mały biznes i podejmując ryzyko zawału okazał się lepszy w następnym roku podatkowym. Widziałem ich parę miesięcy temu: on przerażony, ona cieszy się na kolejny awans i nie ulega wątpliwości, że znajomy jeszcze dokręci sobie śruby. Informacji o nim szukam więc na stronach z nekrologami. Zadumanie nad losem tego szaleńca nie powinno przesłonić skuteczności samego mechanizmu: wyższe zarobki kobiet sprawiają, że i faceci ruszają do boju, ewentualnie realizują się – jak pewien popularny pisarz polski – w roli pani Doubtfire, czyli gotują, piorą i śmigają z siatami.
Istnieje szansa, że gdzieś w jakiejś norze, gdzie światło nie dochodzi, istnieją faceci, którzy zwyczajnie muszą być najlepsi we wszystkim, nie zniosą więc, jeśli ktoś ich przegoni. Osoba najbliższa budzi szczególną złość, bo przecież złościmy się wyłącznie na bliskich, obcych pozostawiając w spokoju. Ten rodzaj myślenia winien przeminąć z wiekiem lub rozwodem, tak jak i niechęć do feminizmu, zresztą wyścigi wygrywają tylko ci, którzy wcale nie muszą się ścigać. Inny pogląd wskazuje, że facet finansowo uplasowany gorzej odczuwa swój stan jako dotkliwą porażkę, upokorzenie. Wiąże się to ze stałą tendencją do walki. Skoro nie toczymy już wojen w bezpośrednim starciu, bijatyki zdarzają się nieczęsto, więc zmagania przeszły w bardziej subtelne rejony. Przyznam, że gdyby obiła mnie kobieta, czułbym się potwornie. Są i tacy, którzy tłustsze konto partnerki traktują w kategoriach ciosu między oczy.
Przyczyna leży w tym, w czym ludzie są najsłabsi, czyli w moralności.
Facet musi posiadać pieniądze na własne potrzeby najbardziej zaś cieszy możliwość wygospodarowania zaskórniaka. Kasa ta nigdy nie pójdzie na coś sensownego, jest to fundusz z rozmysłem przeznaczony na destrukcję. W najpoczciwszym przypadku taki nieszczęśnik kupi sobie nową piłkę, wskutek czego natychmiast połamie się na boisku. Nie muszę też mówić, jakie niebezpieczeństwa niesie ze sobą tuningowanie samochodu, wypady do knajpy, czy nawet ciche obalanie koniaczku, tak aby nikt nie widział. Potrzebujemy tych przyjemności bardziej niż czegokolwiek. Wysokie zarobki kobiet nam je odbierają.
W pierwszej wersji wydarzeń mężczyzna decyduje się na dzielenie kosztów po równo, co szybko ogałaca tego z wszelkich dochodów. Kobieta zarabia więcej, żeby więcej wydawać: mieć większe mieszkanie, jeść lepiej i wozić się po świecie. Kalkuluje przy tym, dzieli swoją pensję, chłopina jednak musi dorównać, wydać kwotę niemal równą, ogałaca się więc do ostatniego grosza: żegnaj zimne piweczko, żegnajcie wyścigi konne, bingo, kręgle i inne męskie sekrety. Tragiczna ta sytuacja w porównaniu z drugą możliwością zmienia się w festiwal dobrego humoru, oto nastaje noc czarna, grad i diabeł śmierdzący. Kobieta, w najlepszej zresztą intencji, bierze na siebie większość kosztów życia, w zgodzie z myślą „skoro więcej zarabiam, to i więcej dam na wspólny dom”. A ty rób, co chcesz.
Już w samym podziale czynszu, budżetu żywieniowego czy kosztów wakacji na dwie nierówne części kryje się coś nieuczciwego, nawet jeśli nowy podział przebiega za obopólną zgodą. A oto zostaję ze swoimi pieniędzmi i wolno mi je przepuścić na cokolwiek, uwolniony od przyziemnych trosk. Wiele kobiet uzna taką sytuację za komfortową, ewentualnie za dziwaczny rodzaj zrekompensowania mej nieudolności – skoro robić nie umiem, to niech się bawię i siedzę cicho.
Wspaniale.
Duża grupa mężczyzn, do których w nieskończonym kretyństwie się zapisałem, przyjmuje, że wszelkie grzeszne przyjemności stanowią rekompensatę za równy wkład do związku. Zrobiłem swoje, więc wolno mi przegrać parę stówek w karty albo i postawić kolejkę wszystkim gościom w barze. Kolejka niezapracowana zwyczajnie odbiera cały urok wielkopańskości, przy stoliku karcianym nawet full z ręki staje się przekleństwem. Do tego szczęśliwe związki to takie, kiedy kobieta nie zgadza się na męskie wyskoki, zarazem przymykając na nie oko. Dzięki temu facet trochę się postara, narąbie drwa do domowego ogniska, wysili się też, by nie przesadzić z rozrywką. W zamian, na skutek niepisanej umowy, dostaję kluczyk do własnego, sekretnego pokoju, który, jeśli kobieta zarabia więcej, dotkliwie traci na sekretności.
Trudno. W końcu to dobrze, gdy komuś bliskiemu się wiedzie.
Ale tylko dobre rzeczy nas złoszczą, czyż nie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze