U Szwedów, po sąsiedzku
URSZULA • dawno temuŻycie potrafi płatać różne figle. Z dnia na dzień okazało się, że spędzę swój dwutygodniowy urlop nie nad ciepłym Adriatykiem w Chorwacji, jak to sobie zaplanowałam, tylko w chłodnej, wietrznej Skandynawii, a dokładnie w jej kulturalnej stolicy - Sztokholmie.
Powody tej nagłej zmiany były oczywiście finansowe. Kamil dostał tam pracę, którą musiał podjąć natychmiast, a ja, jako dobra narzeczona, postanowiłam pojechać z nim. Kamil miał pracować i zarabiać naprawdę godziwe pieniądze, a ja skazana byłam przez większość czasu na samotne włóczenie się po mieście. Natychmiast chwyciłam za wszelkie dostępne przewodniki, żeby jakoś się przygotować.
W pierwszym wziętym do ręki wyczytałam, że jeżeli w Sztokholmie zobaczymy grupki młodych ludzi, wyróżniających się z tłumu wyglądem i zachowaniem, możemy być pewni, że nie są to Szwedzi. Szwedzi bowiem są właśnie tym tłumem. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć, ponieważ zwiedziłam wiele europejskich miast i zawsze tłum mijający mnie na ulicy był różnorodny, kolorowy, spotkać można tam było najdziwniejsze indywidua. Przewodnik był sprzed kilkunastu lat, uznałam więc ten opis za „przeterminowany”. Tymczasem, ku mojemu zdziwieniu, okazał się w stu procentach trafny i — jakby to powiedzieć — oddający ducha tego miasta.
Sztokholm jest niezaprzeczalnie piękny: pełen starych, malowniczych budynków, kanałów i parków. Za to jego mieszkańcy wyglądają jak manekiny z wystaw sklepów, które ożyły i wyszły na ulicę. Ubrani są w drogie, markowe ciuchy, mają modne uczesania, pachną dobrymi perfumami. W ich zachowaniu czuć wyraźnie chłodny dystans do bliźnich (szczególnie tych gorzej ubranych), okraszony nawet, powiedziałabym, lekką pogardą. Szczególnie rzuca się to w oczy w przypadku ludzi młodych, którzy są tak obrzydliwie „trendy&cool”, że nawet prezenterzy MTV wypadają przy nich prowincjonalnie. Szwedzi nie lubią włóczyć się po mieście, ani przesiadywać w kawiarniach, wpadają tam na chwilę z powodów czysto praktycznych, by coś przekąsić i napić się kawy. Znajoma Szwedka oświeciła mnie, iż to zachowanie wynika z tego, że jej rodacy są domatorami i nie lubią się spoufalać z obcymi. A poza tym jakiś sąsiad może zobaczyć na przykład, że zamawiają piwo do lunchu, co — jak się dowiedziałam – zrujnowałoby im reputację. „To tak, jakby ktoś zobaczył Cię bez majtek” - tłumaczyła dalej, kiedy spostrzegła, że patrzę na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem. Napoje alkoholowe, (czyli trunki, zawierające powyżej 2,8% tej zabójczej substancji) są w Szwecji dostępne wyłącznie w specjalnie oznaczonych sklepach, czynnych sześć dni w tygodniu do godziny 21. Po zakupie alkoholu sprzedawca pakuje go w specjalne nieprzezroczyste torby reklamowe, aby nikt przypadkiem nie zobaczył, co zawierają. Przyłapanie na publicznym piciu to najgorsza hańba, więc przeciętny Szwed chowa się ze swoją butelką w domu, albo na łódce, która ze względu na portowy charakter Sztokholmu jest dobrem nadzwyczaj popularnym. Często zobaczyć można jak zamożni, starsi panowie dosłownie staczają się z łódek na brzeg i cichcem przemykają do zamówionej uprzednio taksówki. Popularną rozrywką jest także zamawianie biletu Sztokholm-Sztokholm na prom płynący do Gdańska i oddawanie się w czasie rejsu radosnemu pijaństwu przez bite dwa dni, z dala od krytycznych spojrzeń rodziny i sąsiadów. Trzeba też zaznaczyć, że przy całej tej pruderii dotyczącej napojów z procentami, Szwedzi są całkowicie wyzwoleni seksualnie. Kamil do tej pory nie może otrząsnąć się z szoku po tym, jak w autobusie jakaś nobliwie wyglądająca pani pod sześćdziesiątkę kokieteryjnie uszczypnęła go w pośladek, a kiedy odwrócił się przerażony, uśmiechnęła się zalotnie.
A co w tym mieście, pełnym nietowarzyskich Szwedów-domatorów ma robić spragniony wrażeń i zabawy turysta? Nie na darmo Sztokholm zyskał miano miasta muzeów. Jest ich tam mnóstwo i trzeba przyznać, że niektóre są bardzo ciekawe. Mnie osobiście najbardziej zachwyciło Muzeum Wazów, w którym można obejrzeć zachowany w doskonałym stanie, wyciągnięty z dna morza statek wojenny z 1682 roku. Został wybudowany by ostatecznie podbić Polskę, lecz zatonął podczas swojego pierwszego rejsu. Podziwianie go to dla Polaków zatem podwójna przyjemność. Polecam także Nordiska Museet, gdzie wystawione są różnorakie przedmioty codziennego użytku pochodzące z szesnastego wieku i kolejnych, po dwudziesty. W Sztokholmie jest też wiele pięknych parków, na przykład Haga Park ze swoimi olbrzymimi szklarniami, w których odtworzono las tropikalny — mieszkanie dla niezwykle barwnych egzotycznych ptaków i motyli.
W zwiedzaniu tych wspaniałych dóbr kultury przeszkadza tylko jedno: roje pociech wchodzących dorosłym — niestety nie tylko ich własnym rodzicom – na głowę. Szwedzi zdają się uwielbiać dzieci, w związku z czym pozwalają im dosłownie na wszystko. Każde muzeum wypełnione jest chmarą dzieciarni, która wyje, biega w kółko jak opętana, a w najlepszym razie, tak jak w Muzeum Muzyki, dzwoni we wszystkie instrumenty albo, jak w Muzeum Historii Naturalnej, obłazi wszystkie wypchane zwierzęta, wszystko to przy całkowitej aprobacie dorosłych. Największy szok przeżyłam na koncercie chóru w filharmonii, gdy kilkoro miłośników muzyki klasycznej w wieku przedszkolnym postanowiło przyłączyć się do śpiewających, co nie wywołało żadnej reakcji ze strony opiekunów. Jest niezgłębioną tajemnicą, jak te wychowane bezstresowo i rozbrykane dzieciaki zamieniają się w dobrze ułożonych, chłodnych i nietowarzyskich Szwedów.
Jakąż wielką ulgę odczułam po powrocie do kraju, kiedy w ciągu półgodzinnej podróży autobusem z lotniska do domu jeden zupełnie obcy starszy pan wytłumaczył mi dokładnie, jaki jest związek miedzy jakością krawężników a komunistami, a drugi współpasażer zrobił mi długi wykład na temat wątpliwej punktualności warszawskich autobusów. Poczułam, że znowu jestem u siebie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze