Między nami nie jest już jak dawniej
KATARZYNA PIÓRKOWSKA • dawno temuNie trzeba długiego małżeńskiego stażu, żeby po kilku latach związku, codzienności we dwójkę, poczuć, że nic już nie jest takie jak kiedyś. Jesteśmy na zakręcie, nie nadajemy już na tych samych falach, nie prowadzimy rozmów o byle czym do białego rana, nie śmiejemy się z tych samych żartów, a nawet… nie śpimy pod jedną kołdrą! Jak pokonać małżeński kryzys, który, jak pokazują statystyki, nie omija nikogo? Jak przygotować się na taką rewolucję? Radzą kobiety, które z życiowego zawirowania wyszły obronną ręką.
Ilona (28 lat, nauczycielka z Katowic):
— Szczerze mówiąc, ja o mało co nie poległam na takim zakręcie. Przez długi czas nie radziłam sobie z tym, co przynosił mi los: brakiem zainteresowania mojego partnera, brakiem bliskości, czułości. Może byłam zbyt pewna siebie. Naiwnie wierzyłam, że ja – ładna i młoda kobieta nie muszę się starać o swój związek, bo to jaka jestem, wystarczy. Byłam przekonana, że wszystko mi się należy, tymczasem Marcin od dnia ślubu i wspólnego zamieszkania oddalał się ode mnie. Pod byle pretekstem zostawał dłużej w pracy, a w weekendy zaszywał się w swoim pokoju, wymawiając pilnym zleceniem.
Czułam, że już nie jestem jego dziewczyną z marzeń i snów. Byłam załamana, ale wtedy moja koleżanka wylała na mnie przysłowiowy kubeł zimnej wody mówiąc, że Marcin na pewno marzy o kobiecie partnerce, a nie kobiecie bluszczu w jaką od wyjścia za mąż się zmieniłam. To dało mi do myślenia. Faktycznie w wielu sprawach polegałam na nim. Mimo że z natury nie jestem bierna, odkąd zmieniłam stan cywilny, stałam się taka jakaś bezwolna i bez polotu. Jakby zamiana szpilek na kapcie odjęła mi cały życiowy pazur. Postanowiłam to zmienić.
Zapisałam się na kurs prawa jazdy, bo dotąd to Marcin wszędzie musiał mnie wozić, i na jogę. Znikałam popołudniami, bo zaczęłam mieć swoje życie, a Marcin niczym wytrawny myśliwy poczuł, że jego zdobycz wymyka mu się z rąk. A ja zamiast w kapciach, znowu biegam w szpilkach. Oboje jesteśmy szczęśliwi i ponownie sobą zainteresowani!
Natalia (34 lata, fryzjerka z Mikołowa):
— Dom, praca, zakupy, zastanawianie się skąd weźmiemy na kredyt — to była nasza codzienność… dwójki ludzi, którzy jeszcze do niedawna świata poza sobą nie widzieli i których jedynym marzeniem było wspólne zamieszkanie. Tymczasem, kiedy wreszcie do tego doszło, wszystko się popsuło.
Zajęły nas inne sprawy. Mnie – praca, a poza nią: pranie, sprzątanie i gotowanie. Byłam przekonana, że moja dbałość o dom to forma wyrażania uczuć, tak byłam nauczona. Pochodzę w końcu z tradycyjnej śląskiej rodziny. Codziennie obiad na stół, świeża wyprasowana koszula, takie dawałam mu co dnia dowody miłości. Od pewnego czasu jednak czegoś mi brakowało i gorączkowo zastanawiałam się, gdzie te weekendowe szaleństwa, niezaplanowane wypady w góry, do kina, gdzie te rozmowy przy butelce wina, które tak lubiliśmy toczyć, kiedy tylko następnego dnia nie trzeba było iść do pracy? Tego wszystkiego w naszym związku już nie było od dawna!
Żałowałam, że ten cały nasz wspólny świat, do którego tak tęskniłam, przestawał istnieć. Postanowiłam więc jak za dawnych, dobrych czasów uwodzić mojego męża. Wysyłałam mu kokieteryjne wiadomości, maile, a nawet zapraszałam na randki. Trud się opłacił! Darek podjął grę! Dzisiaj flirtujemy jak para nastolatków, czym wzbudzamy zazdrość moich koleżanek, które pytają o receptę na tak udany i gorący związek. Mówię im wtedy, żeby codziennie uwodziły swoich facetów, bo to działa!
Danuta (29 lat, prawniczka z Warszawy):
— Pewnego dnia po prostu poczułam się zmęczona, tym co działo się między nami. Byliśmy jak dwójka zupełnie obcych sobie ludzi. Nie rozmawialiśmy o niczym, co nie wykraczało poza zdawkowe zdanie sobie relacji z dnia, nie byliśmy blisko, a nawet od pewnego czasu zupełnie nie sypialiśmy ze sobą. Oboje mieliśmy swoje życia zawodowe i przyznam, że to one pożerały chyba całą naszą życiową energię. Byliśmy na najlepszej drodze, żeby żyć obok siebie, albo rozstać się.
Nie chciałam powielać tak dobrze znanych mi z życia koleżanek scenariuszy. Postanowiłam porozmawiać o tym, co dzieje się między nami z Kamilem, szczerze, bez owijania w bawełnę powiedziałam mu, co widzę, jak to odbieram i co czuję. Czuł podobnie, ale nie wiedział jak wyjść z tego uczuciowego impasu. Szczerze powiedzieliśmy sobie, że obojgu zależy nam na tym związku i obiecaliśmy sobie ratowanie go.
Dzisiaj mamy swoje rytuały, małe codzienne zwyczaje, które pielęgnujemy: wspólnie oglądamy nasz ulubiony program, w każdy piątek chodzimy do kina na nocny seans, po którym bierzemy wspólną długą kąpiel, a w weekendy jeździmy do stajni, w której oboje bierzemy pierwsze lekcje jazdy konnej. Takie małe czynności bardzo nas do siebie zbliżyły. Znowu jesteśmy taką stuprocentową parą, której dobrze razem, ale to wszystko za sprawą rozmowy, na którą odważyłam się wtedy, bez niej brnęlibyśmy dalej w relację bez przyszłości.
Bożena (32 lata, księgowa z Płocka):
— Najważniejsze to szybko namierzyć i zidentyfikować wroga, wiedzieć z kim ma się do czynienia. Sporo czytam o psychologii i relacjach, wiec wiedziałam, że coś takiego może zdarzyć się nawet w najlepszym związku, za jaki przez długie lata miałam swoje małżeństwo.
Zaczęło się od tego, że coraz mniej czasu spędzaliśmy razem, a jeśli już — to głównie z myślą o dzieciach. Razem szliśmy na rower, na spacer do parku albo do kina. Wszystko, co robiliśmy, wiązało się z naszymi bliźniakami. Czułam, że między mną i Arturem coś jest nie tak, ale tłumaczyłam to sobie tym, że przecież nie kłócimy się, nie ma między nami konfliktów, nie ma przemocy, zdrad ani niczego w tym stylu, uspokajałam się tym, że żyjemy jak tysiące innych par. Jednak coraz częściej z niepokojem myślałam, że ten nasz związek jakoś mimowolnie się rozchodzi. Poczułam, że koniecznie muszę coś z tym zrobić, inaczej podzielimy los innych par, które z takiej próby nie wyszły zwycięską ręką. Wdrożyłam więc w życie cały zestaw ratunkowy, którego głównym celem było wydostanie się z tego życiowego kołowrotka. Udało nam się i znowu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale tylko dzięki temu, że w porę zainterweniowałam, zaczęłam patrzeć na swojego męża jak na swojego partnera, a nie tylko ojca moich dzieci, a to przyniosło świetne efekty, bo po czasie i Artur zaczął znowu traktować mnie jak kobietę, a nie tylko panią domu i matkę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze