Szkoła domowych negocjacji
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: droga do harmonijnego, zgodnego małżeństwa często wiedzie przez gwałtowne spory, wojny i złośliwe podchody. Zawsze parę lat trwa wzajemne rozpoznanie, walka z nieakceptowanymi stronami partnera, aż przychodzi taki moment, w którym człowiek czuje, że coś tu jest nie tak i zupełnie inaczej miało być. Ty jesteś w takim punkcie i szukasz rozwiązania sytuacji.
Margolu!
Śledzę Twoją rubrykę z zapartym tchem i ostatnio dochodzę do wniosku, że czas na mnie, żeby poprosić Cię o radę.
Od niemal czterech lat jestem mężatką. Przed ślubem byliśmy ze sobą — z przerwami — trzy lata. Jakkolwiek głupio to zabrzmi, nie byliśmy ze sobą, gdy okazało się, że jestem w ciąży, ale zeszliśmy się i wkrótce zapadła decyzja o ślubie. Do pewnego czasu uważałam to za przeznaczenie, znak z góry itp. Teraz myślę, że nie dojrzeliśmy jeszcze wtedy do tej decyzji, bo przecież do głowy by nam nie przyszło brać ślub, gdyby nie dziecko.
Mój obecny mąż zakochał się we mnie „na zabój”, ja byłam po trudnym związku i raczej broniłam mu dostępu do siebie w sensie emocjonalnym, ale przyszedł i na mnie czas, że się w nim zakochałam. Mimo że czułam się uwielbiana i cudowna — a może właśniedlatego — traktowałam ten związek lekko i kilka razy zrywałam, żeby potem znowu wrócić. Ostatnim razem po zerwaniu, po kilku miesiącach, kiedy chciałam wrócić — on już nie chciał. Byłam zrozpaczona, chociaż nie narzekałam na brak powodzenia, tęskniłam bardzo. Możnapowiedzieć, że się załamałam. Owszem, utrzymywaliśmy luźny kontakt, sporadycznie dochodziło między nami do seksu — ale on nie chciał być już ze mną na stałe. Zaplanowałam więc sobie roczny wyjazd, żeby o nim zapomnieć, i wtedy okazało się, że jestem w ciąży.
Mój mąż jest tzw. porządnym facetem. Wiem, że nie zdradziłby mnie, byłam jego pierwszą i jedyną dziewczyną, jeśli chodzi o seks. Ma wpojone pewne zasady, których się trzyma. Ale z drugiej strony, zdarza mu się „upiększać” prawdę, co nieraz zauważam, albo obgadywaćkogoś, a potem jak gdyby nigdy nic się z tą osobą przyjaźnić. Może się czepiam, ale tak naprawdę mąż nie ma ani jednego przyjaciela, z którym utrzymywałby stały kontakt. Jest bardzo pracowity, dużo rzeczy potrafi naprawić, wyremontować itp. Nie wylicza mi teżkażdego grosza, chociaż nie lubi, kiedy jestem rozrzutna. Problem w tym, że ja nie mam teraz swoich pieniędzy i utrzymuje mnie mąż. Poświęciłam się wychowaniu dziecka, co bardzo mnie cieszy, bo nasz maluszek jest dzięki temu bystry i elokwentny, ale niedługo chcęwrócić do pracy. I nie zdecyduję się prędko na drugie dziecko – jeśli w ogóle. Dlaczego?
Kiedy się poznaliśmy, oboje byliśmy na studiach. Ja oprócz studiów pracowałam, robiłam to, co lubię, zarabiałam lepiej niż on. Często wychodziliśmy za moje pieniądze i nie był to dla mnie problem. Po urodzeniu dzidzi pracowałam dorywczo, ale zrezygnowałam, bo musieliśmy wybrać między pracą męża a moją, a on zarabiał więcej. Po jakimś czasie on poczuł się panem sytuacji i zaczął mieć wobec mnie wygórowane wymagania, chciał rządzić, choć dotąd był to związek partnerski. Po trochu stawał się podobny do swojego taty, któryrządzi niepodzielnie w rodzinie męża. Czasem mam wrażenie, że chciałby, żebym stała się potulną myszką, która znosi jego pokrzykiwania i reprymendy — ale w imię czego? Przecież byliśmy kiedyś partnerami, dlaczego on chce, by to się zmieniło?
Dochodziło między nami do kłótni, coraz ostrzejszych. Szykowałam mu do pracy pół plecaka jedzenia — kanapki, owoce, słodycze — co tylko chciał, a on przynosił kanapki z powrotem, bo były za grubo posmarowanemasłem… Potrafił krzyczeć na mnie przy obcych ludziach, co mnie bardzo upokarzało. Potrafił iść beze mnie na imprezę, bo nie chciał kupić prezentu, a ja tak (zostawił mnie wtedy płaczącą w kącie i wyszedł na całą noc). Pod moją nieobecność pozwolił pijanemu koledzeprowadzić nasz samochód (wtedy nieubezpieczony), a sam był pasażerem (też był pijany). Potrafił wydać bardzo dużą kwotę pieniędzy bez mojej zgody — wyraźnie powiedziałam mu, że się nie zgadzam. Pieniądze straciliśmy. I krzyczał, krzyczał, krzyczał… Klął na mniestrasznie, nawet gdy zadzwoniłam do niego do pracy, klął i krzyczał przez telefon. Raz uciekłam od niego do koleżanki, z dzieckiem, nawet nie zadzwonił spytać, gdzie jesteśmy… Po trzech dniach wybąkał coś jakby przeprosiny — a ja nie miałam już siły i wróciłam. Wiem, że powinnam była wtedy odejść.
Chociaż już się tak nie zachowuje, wypalił straszną ranę w moim sercu i nie potrafię sobie z tym poradzić. Teraz często zabiera nas gdzieś na weekend, czasem posprząta w domu, wyremontował kuchnię… Wiem, że powinnam się tymcieszyć, ale nie potrafię. On jest wobec mnie bardzo krytyczny, nie przez cały czas, ale czuję z jego strony zniechęcenie, brak aprobaty. Kiedyś mówiłam mu, jak go doceniam i to, że pracuje i na nas zarabia, że jest świetnym facetem itp., ale teraz już nie. Bo ja też potrzebujęmiłości, uwagi, bliskości. Nie dostaję tego w tym związku. Czasem wystarczy, żeby powiedział kilka słów, a ja czuję, że wzbiera we mnie morze żalu, czasem nawet nie musi nic mówić, sama jego obecność doprowadza mnie do płaczu. Nie potrafię powiedzieć, czy jeszcze go kocham. Nigdy nie poprosił mnie o wybaczenie, wiem, że w każdej chwili może się znów stać taki sam. Na pewno kiedy pójdę do pracy, nie będzie już taki pewny siebie, bo będę miała źródło utrzymania i w każdej chwili będę się mogła po prostu spakować.Dalej często się kłócimy, ale często też bywa fajnie, tylko cały czas mam uczucie, że to nie to, chciałabym, żeby ktoś inny mnie pokochał taką, jaką jestem, bo on widocznie nie potrafi.
Waham się, czy dziecko powinno przeżywać nasz rozwód itp., ale z drugiej strony czy całe życie ma słuchać naszych kłótni? A może spróbować terapii małżeńskiej? Proszę, Margolu, o radę. Jak widzisz nasz związek? Co według Ciebie powinnam zrobić?
J.
***
Droga J.,
Wydaje mi się jednak, że rozwód jest najmniej skuteczną drogą do budowania harmonijnej i pogodnej przyszłości.
Wyobrażasz sobie, że kiedy odejdziesz od męża z dzieckiem, otworzysz sobie drogę do szczęśliwej miłości i udanego związku z kimś innym. Że ten ktoś będzie Cię kochał taką, jaką jesteś, i niczego nie będzie wymagał. A przyszło Ci do głowy, że możesz trafić na czarującego i cudownie romantycznego seryjnego uwodziciela, który nawet jeśli zostanie z Tobą, będzie się otaczał gromadą kobiet spragnionych miłości, którym trzeba nieść czułość i romantyczne uniesienia? Albo na kogoś, kto w pewnej chwili stwierdzi, że nie potrafi pokochać cudzego dziecka, i będzie dla Twojego elokwentnego maluszka obojętnym, nadmiernie krytycznym i nieprzyjemnym typem, który zatruje mu dzieciństwo i utrudni dobry start w dorosłość i budowanie własnych związków? I tak dalej.
Dobrze mieć świadomość, że kompletnie bezproblemowe związki oparte na bezkrytycznej miłości o ciągłej temperaturze wrzenia istnieją głównie w scenariuszach komedii romantycznych i telewizyjnych sagach rodzinnych. Życie przyniesie Ci po prostu trochę chemii i następnego faceta, z którym będziesz musiała budować od zera związek. Ciekawa jestem, czy wystarczyłoby Ci wytrwałości na przechodzenie od nowa przez etap rozpoznawania wzajemnych potrzeb. Nie oceniam źle Twoich tęsknot za małżeństwem zgodnym i szczęśliwym, urealniam tylko oczekiwania.
Każda para musi się „dotrzeć”. Przy docieraniu i iskry czasem polecą, i temperatura nieznośnie wzrośnie, i poziom hałasu przekroczy normy. To świadomość, której brakuje często ludziom wchodzącym w małżeństwo – że będą musieli się siebie nawzajem nauczyć, że nie ze wszystkim będą umieli i chcieli się zgodzić… Nie ma lepszej recepty (dlaczego ja w kółko na ten temat muszę się powtarzać?) niż rozmowa. Bywa, że wybuchną emocje, bywa, że się obrazimy i zamilkniemy na dłuższy czas – ale prędzej czy później atmosferę trzeba oczyścić i wyjaśnić wzajemne emocje właśnie w rozmowie. I nie ma co unosić się honorem pod tytułem „Tym razem to on zawalił i on powinien do mnie przyjść”, bo w ten sposób można raz na zawsze zamknąć drzwi do porozumienia – mężczyźni najczęściej wolą przeczekać, aż kobiecie „przejdzie” i w milczącym porozumieniu wracają do status quo. Burza przeczekana, jesteśmy razem, więc o co chodzi?
Trzeba nauczyć się rozmawiać, inicjować rozmowę, opanowywać emocje, by nie przerodziła się w kolejną awanturę. Każde z Was ma swoje racje, każde ma swoje wewnętrzne mechanizmy reakcji na rozmaite sytuacje. Jeśli nie będziecie o tym rozmawiać, nigdy się nie poznacie i nie nauczycie omijać raf – mówić innym tonem, starać się nie trafiać w czułe punkty… Rozmawiać! Nauczyć się nazywać i okazywać emocje. Nauczyć się cierpliwie rozwikływać trudne sytuacje. Nauczyć się wreszcie pokory wobec codzienności, która wygasza motyle w brzuchu i pokazuje nową ścieżkę, po której idzie się raczej spokojnym, monotonnym krokiem, podskakując od czasu do czasu i ciesząc się urodą krajobrazu. Jeśli kogoś nie cieszą czerwone oczka poziomek w zielonym poszyciu, a woli cały czas od rana do nocy skakać na bungee, wspinać się na wieżę czy most i jeszcze raz, i jeszcze raz… to nigdy nie zbuduje dobrego związku, bo ma wobec niego nierealne oczekiwania. Na skoki na bungee też trzeba w jakiś sposób zarobić. Nawet posiadanie własnej liny i sprzętu implikuje raczej pracę dla klientów niż dla własnych skoków – chyba żeby żyć na cudzy koszt, z zostawionej przez dziadka fortuny albo podobnych źródeł finansowania. Rozumiesz, co chcę Ci przez to pokazać?
Związek i małżeńska codzienność to umiejętność cieszenia się drobiazgami w rodzaju, że Twój mąż próbuje się trochę dla Ciebie i Waszego dziecka zmienić, posprzątać, zaproponować wspólny spacer… Trzeba pomóc mu w tej drodze, wypowiedzieć swoje potrzeby, wyjaśnić nieporozumienia, a nade wszystko – nie tkwić w zadawnionych urazach, które dawno już za Wami. Prawdę mówiąc, nie znam związku, który nie przechodziłby wielkich lub małych burz, w którym nie byłoby łez ze złości, bezsilności, odwracania się na pięcie, trzaskania drzwiami, zwłaszcza w pierwszych kilku latach. Lista przewin Twojego męża nie ma takiego ciężaru gatunkowego, który uzasadniałby rozwód. Natomiast na pewno przyda się Wam praca nad związkiem.
Dokąd nie nauczycie się chować fałszywej dumy do kieszeni i nie oduczycie wymuszać określonych działań krzykiem (jak mąż) czy obrażaniem się i pakowaniem walizek (jak Ty) – nie macie szans na porozumienie. Niczego nie zbudujecie, jeśli obydwoje nie będziecie chcieli przechodzić ponad urazami i obrazami. Nie będziecie chcieli i umieli rozpoznać, kiedy konflikt przemienia się w potężną awanturę, która jak tajfun niszczy i rujnuje – i nie będziecie umieli „zarządzać” kłótnią, tak aby nie przekroczyła granic, za którymi możecie się już tylko ranić. Do tego trzeba rozmów, cierpliwości, rozmów, cierpliwości — i tak w nieskończoność. W każdym związku z kilkuletnim, kilkunastoletnim stażem. Byle chcieć być razem, naprawdę chcieć zbudować coś trwałego – i szukać drogi do tego.
Terapia nie jest złym pomysłem. Ale zanim pójdziecie na terapię, spróbuj tak po ludzku parę razy usiąść i porozmawiać z mężem. Opowiedzieć mu, jak widzisz Wasz związek, co Ci się w nim podoba, a co chciałabyś zmienić, zaprosić go do współpracy. I naucz się doceniać te przejawy dobrej woli. Jeśli go nie wesprzesz w pracy nad związkiem, polecicie po równi pochyłej ku niepotrzebnemu rozstaniu. Macie dziecko, to zobowiązuje. Ojczymowie i macochy naprawdę kochający pasierbów to niezwykła rzadkość. Naucz się doceniać gesty, które mają budować Waszą wspólnotę. Naucz się cieszyć każdym nowym krokiem Twojego męża, tak jak cieszysz się stopniowym rozwojem Waszego potomka. Kiedy zaczniecie naprawdę ze sobą rozmawiać i wyjaśniać sobie różne rzeczy – ani się obejrzysz, a wypracujecie dobre reguły, które pozwolą Wam cieszyć się Waszym związkiem i mądrze rozwiązywać wszystkie kwestie sporne, od finansów po politykę rodzicielską.
Jestem przekonana, że się dogadacie, dotrzecie. Byle przetrwać pierwsze siedem lat małżeństwa – potem będzie przez chwilę „z górki” ;)
Pozdrawiam i życzę wytrwałości,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze