Dywanik
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuWiem, że zmuszanie do ślubu jest czymś bardzo głupim. Dlatego nie powinno się nikogo do niego zmuszać. Jednak w miłości wydaje mi się naturalne, że należy szanować potrzeby partnera. A dla kobiety ślub, małżeństwo często miewa kolosalne znaczenie. Zresztą znam też przypadki odwrotne, w których to mężczyźnie zależy na małżeństwie.
Witam, Margolu,
Właściwie nie wiem, od czego zacząć. Natrafiłam na Pani rubrykę miesiąc temu i bardzo żałuję, że tak późno. Być może uniknęłabym wielu błędów w życiu. A może tak mi się tylko wydaje, bo błędy są nieuniknione?
Moja historia jest jedną z wielu historii miłosnych zamieszczonych na tej stronie.Wszystko zaczęło się siedem lat temu. Miałam wtedy dwadzieścia lat. Poznałam go na uczelni. Miałam kryzys emocjonalny. Rodzice od zawsze wmawiali mi, że jestem nikim. I uwierzyłam w to. Nie miałam w nich żadnego oparcia. Czułam się bardzo samotna. I pojawił się on. Zawsze uśmiechnięty, czuły, opiekuńczy i zabójczo przystojny. Zakochałam się. Mijały miesiące, a ja nie mogłam uwierzyć, że udaje nam się tak długo utrzymać tę miłość. Był moim pierwszym mężczyzną. Miałam wrażenie, że jest gotowy zrobić dla mnie wszystko. Nie kłóciliśmy się, byliśmy naprawdę idealną parą. Jedynym naszym problemem były moje relacje z jego rodzicami. Zawsze wydawało mi się, że dla niego oni są na pierwszym miejscu. Wiele razy mu to powtarzałam. Jego rodzice chcieli mieć go tylko dla siebie. Prosty przykład: kiedy powiedział, że chce się do mnie przeprowadzić, stwierdzili, że sobie nie poradzą sami. I nie chodzi tutaj o sytuację materialną, tylko o uzależnienie psychiczne.
Trzy lata temu skończyłam studia. Od tego czasu byłam gotowa na wspólne życie i ślub. Mój mężczyzna o tym wiedział, jednak się nie oświadczał. Wtedy sobie powtarzałam: „Jeśli się nie oświadczy do kolejnych świąt, to go zostawię”. Mijały święta, on się nie oświadczał, a ja nadal przy nim trwałam. W sprawie ślubu zawsze słyszałam to samo: że jeszcze nie czas, bo on nie ma pracy, więc jak nas utrzyma? Czekałam cierpliwie. Dostał pracę, ale 200 km od miasta, w którym mieszkaliśmy. Praca w siedzibie firmy miała być przejściowa. Potem mieli go przenieść do naszego miasta. Od poniedziałku do piątku go nie widziałam. Bardzo tęskniłam, ale kiedy wracał, nie potrafiłam mu tego okazać.
Pół roku temu nastąpiło to, na co tak długo czekałam: decyzja o naszym ślubie. A potem, kiedy miesiąc temu powiedział, że odchodzi, myślałam, że mi serce pęknie z bólu. Mówił, że czuł się zmuszany do ślubu, na który nie był jeszcze gotowy. Po siedmiu latach nie był gotowy? Czy to normalne? Czy po prostu naciskając, popełniłam największy błąd w życiu?
Powiedział mi też, że nie wie, co to miłość, że pogubił się w tym wszystkim. Zapytałam go, czy ma kogoś. Jeśli mi powie, będzie mi łatwiej. Ale on się wypiera innej kobiety. Mówi, że cały czas byłam jego jedyną kobietą w życiu. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Cierpiałam bardzo, na początku wydawało mi się, że to paniczny strach przed samotnością. Teraz wiem, że go bardzo kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Zasypiam i budzę się, myśląc o nim. Nie potrafię bez niego żyć.
Przez siedem lat byłam od niego uzależniona. Wszyscy mi powtarzają, że sobie kogoś znajdę. Ale ja mam prawie dwadzieścia osiem lat. Wszyscy wartościowi mężczyźni są już zajęci. Boję się, że już nigdy się nie zakocham, że nie zaufam, bo jak można komuś zaufać po roku, skoro ktoś mnie skrzywdził po siedmiu latach? Czuję się jak rozwódka. Tyle że bez papierów w urzędzie. Wiele zrozumiałam po jego odejściu — że niepotrzebnie rywalizowałam z jego rodzicami o jego uczucia, że nie rozumiałam charakteru jego pracy… i to, jak bardzo byliśmy do siebie podobni. Że uwielbialiśmy w ten sam sposób spędzać wolny czas, że lubiliśmy te same potrawy itd. Powiedziałam mu o tym wszystkim, obiecałam, że się zmienię, bo zrozumiałam, jak bardzo go kocham i jak bardzo mi na nim zależy. Niestety on nie chce tego słuchać. Nie chce spróbować ratować naszej miłości. Czy to możliwe, że tak po prostu przestał mnie kochać?
Moje życie nie ma już celu. Nie mam motywacji do wstawania rano z łóżka.Podobno czas leczy rany, a ból staje się coraz mniejszy i mniejszy. A mnie się wydaje, że z każdym dniem cierpię jeszcze bardziej. Straciłam miłość swojego życia i nie potrafię się z tym pogodzić. Tak bardzo chciałabym wiedzieć — dlaczego? Ale na to pytanie nigdy nie znajdę odpowiedzi. Czy będę jeszcze w stanie normalnie żyć? Skoro z nim „odeszły anioły”?
Niemogąca pogodzić się z życiem Maja
***
Droga Maju,
Ustalmy jedno: rzut kulą w płot zdarza się wielu. Trudno się z tym pogodzić. Jak to, tyle treningów, wysiłku, mobilizacji – a kula trafiła w płot? Jednak bywa. To na pewno nieprzyjemne zdarzenie, ale trzeba umieć się pogodzić z porażką i pójść dalej. Nie twierdzę, że od razu. Przeciwnie, każdy potrzebuje po takim wydarzeniu trochę czasu. Jedni więcej, inni mniej… Statystyki mówią o dwóch latach. Statystyki dotyczące rozwiedzionych, dla uściślenia, ale skoro tak właśnie się czujesz…
Szukasz winy w sobie, a mnie się trudno z tym zgodzić. Wina leży najczęściej gdzieś pomiędzy dwiema osobami. Bardzo dziwi mnie fakt, że Twój dorosły, bądź co bądź, mężczyzna po tylu latach nie czuł się gotowy na zawarcie oficjalnego związku. Zawsze wietrzę w takich sytuacjach brak dojrzałości albo przygotowywanie sobie furtki dla innych ciekawych znajomości pobocznych. W końcu nic Was nie wiązało… Zadajesz sobie pytanie, czy tak po prostu przestał Cię kochać. Maju, a czy kochał? Czy nieliczenie się z potrzebami partnerki to miłość?
Błąd popełniłaś raczej nie wtedy, gdy naciskałaś na ślub, tylko wówczas, gdy wyznaczałaś sobie kolejne i kolejne cezury czasowe na realizację tego, co dla Ciebie ważne – a gdy nie były dopełniane, przechodziłaś nad tym do porządku dziennego. Przypuszczam, że te terminy wyznaczałaś sobie nie tylko w duchu, ale podawałaś je do wiadomości swojemu mężczyźnie. A on miał je najwyraźniej w głębokim poważaniu, bo niby czemu miał je potraktować poważnie, skoro i tak udawało mu się uniknąć jakichkolwiek konsekwencji?
Śmiem twierdzić, że jeśli ktoś nie potrafi wyjść naprzeciw takiej potrzebie, to powinien uczciwie zakończyć związek. Są priorytety, których się w życiu nie da pogodzić. A odwlekanie, mamienie, że może kiedyś się do ślubu dojrzeje – to takie opowieści chłopczyka o tym, że jak urośnie, to będzie marynarzem. A niektóre kobiety latami czekają, próbują wyjaśniać, co i dlaczego jest dla nich ważne – i wyjaśniają to partnerowi kompletnie głuchemu na ich potrzeby. On ma na uwadze wyłącznie potrzeby własne. Nie potrafi wyjść pół kroku poza swoją wygodę.
Przypuszczam, że odezwie się mnóstwo oburzonych mężczyzn twierdzących, że jestem stronnicza. Owszem, Panowie, jestem stronnicza, bo rozumiem w tej sytuacji kobiety - sama wszak jestem jedną z nich. I nie rozumiem mężczyzn, mimo że z wieloma na ten temat rozmawiałam, próbując zrozumieć ich punkt widzenia – i jedynymi cechami wspólnymi, jakie u nich znalazłam, był duży egocentryzm i niedojrzałość emocjonalna. Każdy z nich twierdził, że nie czuje się jeszcze gotowy na małżeństwo, a na życzliwą propozycję, by uczciwie zatem zakończyli swój związek, gromkim głosem krzyczeli o miłości. Co to za miłość, która nie jest gotowa? Gdy już jest gotowa na poważny związek, to najczęściej zawiera go z kimś innym, nowym, kto wzburzy emocje i krew. A wieloletnie partnerki zostają i czekają sobie na Godota. Bo taka to miłość, na dłuższą chwilę, na dotrwanie do dojrzałości. I pani już dziękujemy.
Taki „niegotowy na ślub” ma też często zwyczaj odkrywać po ślubie, że rzeczywiście był nań niegotowy i że trzeba szybko z tych więzów wiać. Najczęściej więzy krępują go podwójnie, bo w większości zostaje w krótkim odstępie mężem i ojcem (albo odwrotnie). Albo je zrywa, albo zostaje i szamocze się, biedaczek, całymi latami, aż dziecko dorośnie. Zatem, Maju, mogło być gorzej, choć teraz trudno Ci w to uwierzyć. Lepiej, że stało się to teraz.
Zastanawiasz się co dalej, czy będziesz w stanie kochać i ufać. W dużej mierze zależy to od Ciebie, od tego, jak zamkniesz swój poprzedni związek. Jeśli będziesz tkwiła w przeświadczeniu, że wszystko, co najlepsze, zostało za Tobą, a teraz możesz mieć jedynie namiastki, to tak się właśnie „zaprogramujesz” i być może przegapisz w życiu coś ważnego. Kiedy minie trochę czasu i opadną emocje (ale nie możesz ich pielęgnować, użalając się nad tym, co bezpowrotnie minęło – staraj się patrzyć w przyszłość, nawet jeśli początkowo bez nadziei) – musisz podsumować i ocenić swój zakończony związek. Swojego mężczyznę i siebie. Obiektywnie znajdź wszystkie miejsca, w których popełniłaś rzeczywiste błędy. W których zgrzeszyłaś przeciw sobie i swoim potrzebom, w których pozwalałaś je lekceważyć, naciągać Twoje granice, usuwałaś się na drugi plan, żeby tylko zostało tak, jak jest. To wszystko pozwalało partnerowi przechodzić leciutko ponad Twoimi potrzebami – skoro Ty sama tak czyniłaś…
Nieprawdą jest, że wszyscy wartościowi mężczyźni są już zajęci. Osobiście znam przypadki, kiedy są wolni i poszukujący prawdziwej miłości, która dodaje skrzydeł obu stronom. Bywają mężczyźni oszukani przez kobiety, bywają także tacy, którzy sami się oszukali, widząc miłość tam, gdzie jej nie było. Mężczyźni z odzysku, którzy utraciwszy coś ważnego, nie poddali się, utrwalili w sobie idealne marzenie o rodzinie i próbują je spełnić. Mężczyźni po rozwodzie wcale nie muszą być mniej wartościowi od usidlonych na siłę kawalerów. Często wręcz przeciwnie. Nie można tracić nadziei, że się kiedyś zejdą, raz i drugi…
Kawalerowie też są, oczywiście, ale coraz mniej mam zaufania do trzydziestoparoletnich kawalerów. W kilku przypadkach na sto szukają idealnej miłości, w pozostałych po prostu chcą się wyszaleć. Zgadnij czyim kosztem.
Naprawdę sądzisz, że to była miłość Twojego życia? Nie powinnaś przypadkiem dostać od losu czegoś więcej? Kogoś, kto będzie traktował Cię poważnie, wsłucha się w Twoje potrzeby, z kim po prostu bez większych zgrzytów dogadasz się w sprawach najważniejszych? To pozwala bezboleśnie znosić później drobiazgi. Jeśli to była miłość Twojego życia, to koniecznie zastanów się, czy sama znasz swoje potrzeby i umiesz je dla samej siebie realizować. Jeśli układasz się komuś pod stopy jak dywanik, nie dziw się, że skorzysta i przejdzie, żeby sobie butów nie ubrudzić. Ale nie będzie przecież całe życie stał na dywaniku…
Majka, popłacz, porozpaczaj, bo żałoba jest konieczna. Ale potem – w garść i w nowe życie! Takie bardziej „po Twojemu”. Naprawdę są na świecie mężczyźni, którym chodzi o to samo o co Tobie. Nie łap się byle czego, byle było – potem może się okazać, że nie ma odwrotu, a ten, z którym mogło być zupełnie inaczej, przeżegluje obok Ciebie, tkwiącej na mieliźnie, machając Ci smutno z pokładu sąsiedniej łodzi. Nie przegap samej siebie…
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze