Poświęciłam coś dla niego
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuKobiety są zdolne do poświęceń. Potrafią wiele znieść i dużo ofiarować, by uzyskać to, na czym im zależy. Poświęcanie się w imię miłości to ich drugie imię. Nikt nie robi tego lepiej. Rezygnacja z rzeczy, które się lubi, z dotychczasowego trybu życia nie zawsze boli. O swoim poświęceniu dla ukochanego mężczyzny opowiadają bohaterki reportażu.
Kobiety są zdolne do poświęceń. Potrafią wiele znieść i dużo ofiarować, by uzyskać to, na czym im zależy. Poświęcanie się w imię miłości to ich drugie imię. Nikt nie robi tego lepiej. Rezygnacja z rzeczy, które się lubi, z dotychczasowego trybu życia nie zawsze boli. Owszem, wiążą się z tym wyrzeczenia. Czasem jednak rezygnacja oznacza po prostu otrzymanie czegoś w zamian. Ważne, by być pewnym, czego tak naprawdę chcemy od życia.O swoim poświęceniu dla ukochanego mężczyzny opowiadają bohaterki reportażu:
Porzuciłam pracę
Ewa (32 lata, Brwinów):
— Mój mąż ma bardzo konserwatywne poglądy. Tak długo wiercił mi dziurę w brzuchu, argumentował, aż dałam się przekonać. Na razie tak na próbę. Zrezygnowałam z pracy, bo przeprowadziliśmy się na wieś, do domu, a tu jest więcej pracy nie tylko wewnątrz domu, ale i w ogrodzie. Poza tym ktoś musi odwozić dzieci do szkoły, na angielski i na basen. Trochę mi nudno, gdy nie ma nikogo w domu. Sporo czasu spędzam przy komputerze, na czatach dla kobiet. Mam mniej stresów, bo szef już nade mną nie stoi, sama organizuję sobie czas. Trochę mi dziwnie, że nie mam swoich pieniędzy. Mój mąż nie jest sknerą i daje mi na wszystko, upoważnił mnie do swojej karty, ale boję się przyszłości, nie chcę być od niego uzależniona. Postanowiłam wykorzystać ten wolny czas i zapisać się na hiszpański, bo zawsze o tym marzyłam. Przydałoby się też trochę schudnąć, więc może zacznę chodzić na siłownię. Gdy jestem w domu, podjadam. Stałam się też pedantką, ciągle biegam ze ścierką. Nie jestem do końca zadowolona. Zrobiłam to dla niego, bo mam teraz więcej czasu dla domu i dla dzieci, ale nie wiem, czy wytrzymam. Należę do towarzyskich i ruchliwych kobiet.
Pozbyłam się kota
Anastazja (23 lata, Poznań):
— Poznaliśmy się na wystawie fotograficznej, poszliśmy na kawę i tak to się zaczęło. Zaprosiłam go do domu. Przywitałam się z moim kotem, a wtedy Marek znieruchomiał i wycedził przez zęby: „O… masz kotka”. Myślałam, że nie lubi zwierząt. Nawet go nie pogłaskał i robił miny, gdy kot się o niego ocierał. Jednak gdy spacerowaliśmy po parku, zupełnie inaczej reagował na psy. Pomyślałam wtedy, że jest uprzedzony do kotów. Zmieniłam zdanie, gdy został u mnie kiedyś na noc i dostał ogromnego kataru, duszności i wysypki na twarzy. Miał alergię na kocią sierść. Spotykaliśmy się dwa lata i przez wizyty w moim domu Marek był kompletnie rozregulowany, dostawał kataru obojętnie, czy kot był w pobliżu, czy przez tydzień się z nim nie widział. Robiłam wszystko: sprzątałam dom, przebierałam się i myłam tuż przed jego przyjściem, nie pozwalałam kotu mnie dotykać i podchodzić do nas. To na nic. Gdy było podejrzenie astmy, Marek przestał przychodzić do mnie. Spotykaliśmy się u niego lub w kawiarniach. Mimo wielu prób i zmian leków nie pozbył się alergii ani nawet nie złagodził jej objawów. Przed ślubem ustaliliśmy, że nie będziemy mogli mieć kota. Miałam do wyboru mieszkać z nim lub z moim Ciapkiem. Wybrałam Marka. Była to straszna decyzja. Nie wiedziałam, co zrobić, czy uśpić kota, oddać do schroniska, bo nikt nie chciał się opiekować dorosłym kotem. Wreszcie zlitowała się moja koleżanka. Kupuję dla niego jedzenie i płacę za wizyty u weterynarza, odwiedzam go raz na tydzień. Chyba jednak będę musiała tego zaprzestać, bo za dużo mnie to kosztuje. Płaczę, gdy on się do mnie przytula. Miałam go od dziecka. Dobrze mu u mojej przyjaciółki, ale chyba nadal uważa mnie za swoją panią.
Opuściłam rodzinę
Wiktoria (26 lat, Warszawa):
— Skończyłam studia, zaczęłam swoją wymarzoną pracę i wzięłam ślub z mężczyzną mojego życia. Brzmi pięknie, ale nie wszystko było takie proste. Problemy pojawiły się tuż po ślubie, gdy Sławek dostał propozycję intratnej pracy w Chicago, w jednej z firm informatycznych. Być może inne żony by się ucieszyły, ale nie ja. Jedynaczka, córeczka tatusia. Wizja pozostawienia całej rodziny i przyjaciół przerastała mnie. Tym bardziej że zdawałam sobie sprawę, że z moim wykształceniem nie znajdę tam dobrej pracy. Skończyłam polonistykę, to, co naprawdę potrafiłam robić, to uczyć dzieci ojczystego języka. Do tego słabo znałam angielski, co również dyskwalifikowało mnie przy podjęciu normalnej pracy. Miałam ogromny dylemat. Długo się zastanawiałam. Sławek wyjechał sam. Tęskniłam i płakałam, aż wreszcie mnie „złamał”. Wyjechałam na klika miesięcy. Nie pracowałam, nie chciałam zmywać naczyń lub sprzątać. Chodziłam na kurs angielskiego i potwornie się nudziłam, bo Sławek wracał z pracy bardzo późno. Czuję, że coś straciłam – bliskość rodziny i przyjaciół. W zamian za to jestem przy mężu. Z rodzicami widuję się dwa razy w roku, na święta. Zostaję wtedy dłużej, żeby się nimi nacieszyć. Szkoda mi także studiów, bo na nic mi się one zdały. Przykro mi, że nie mogę pracować w swoim zawodzie. Może kiedyś otworzę szkółkę dla tutejszej Polonii.
Przestałam sypiać z mężczyznami
Olimpia (30 lat, Warszawa):
— Nigdy nie chciałam mieć męża, bo wiedziałam, że się do tego nie nadaję. Lubiłam się dobrze bawić i nie znosiłam, gdy ktoś ograniczał moją wolność. Największy problem miałam zawsze z dochowaniem wierności. Straszna ze mnie flirciara, więc małżeństwo nie wchodziło w grę. Miałam tolerancyjnego mężczyznę, wiele znosił i wiele mi wybaczał. Widziałam jednak, że krzywdzę go swoim zachowaniem. Postanowiłam się zmienić, bo go kocham. Wierność przychodzi mi z trudem. Na razie wytrzymuję. Być może zdecyduję się na małżeństwo. Musi jednak minąć trochę czasu, żebym była pewna, czy podołam dochowaniu przysięgi. Nie rzucam słów na wiatr, raczej wycofuję się, jeśli uznam, że z czymś nie dam sobie rady.
Nauczyłam się gotować
Bogusia (26 lat, Jaczno):
— W narzeczeństwie przysięgałam sobie, że nigdy nie obiorę ziemniaków i nie przyrządzę mięsnego obiadu. Nie cierpiałam spierzchniętych rąk po krojeniu. Byłam wegetarianką i brzydziło mnie oprawianie kurczaka lub usuwanie włókien z wołowiny. A teraz… Nie dość, że prawie codziennie obieram te przeklęte ziemniaki, to jeszcze do tego ideały poszły w odstawkę: lubię smażony bekon, potrawkę z piersi kurczaka, kotlety mielone. Sama nie mogę w to uwierzyć. Kamil uwielbia dobrze zjeść i to dla niego tak się zmieniłam. Nie musiałam się nawet do tego zmuszać. Tak wielką przyjemność sprawiało mi jego zadowolenie, że nie odczuwałam zmian jako poświęcenia. Teraz już nigdy nie mówię „nigdy”.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze