Z drugiej ręki
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuJest kryzys. Wszyscy o tym wiedzą, nawet jeśli w portfelach nie ubyło pieniędzy, a jakość życia nie zmniejszyła się zauważalnie. Tak czy inaczej – oszczędzać trzeba. Problemy finansowe nierzadko są przyczyną także problemów „odzieżowych”. Możemy powołując się na kryzys, wykorzystać dla naszych celów umiłowanie Polaków dla rzeczy z drugiej ręki.
Jest kryzys. Wszyscy o tym wiedzą, nawet jeśli w portfelach nie ubyło pieniędzy, a jakość życia nie zmniejszyła się zauważalnie. Tak czy inaczej – oszczędzać trzeba. Problemy finansowe nierzadko są przyczyną także problemów „odzieżowych”, a stąd już tylko krok do dorobienia doń stosownej ideologii.
Na przykład studenci łódzkiej „filmówki” w latach sześćdziesiątych, kiedy to nosili wyłącznie czarne skarpetki, twierdzili uparcie, że taka właśnie jest moda. Oczywiście moda była na zupełnie coś innego, a skarpetki były czarne, bo wtedy nie było widać, że przyszli reżyserzy i operatorzy mają tylko po jednej parze. Możemy postąpić podobnie, powołując się na kryzys, i wykorzystać dla naszych celów umiłowanie Polaków dla rzeczy z drugiej ręki.
A podstawy są. Mało które zjawisko stało się tak powszechne w polskich miastach jak legendarne lumpeksy. W czasach PRL-u tryumfy świeciły „komisy”. Właśnie tam za relatywnie niewielkie pieniądze można było ubrać się w ciuchy prosto z Paryża, Berlina czy Londynu. W czasach Polski ludowej to właśnie komisy były metodą na to, aby jakoś wyglądać. Tradycja ta czerpała jeszcze z lat pięćdziesiątych kiedy to Leopold Tyrmand opisywał warszawski Kercelak, gdzie można było nabyć poszukiwane przez wszystkich „modnisiów” ubrania z paczek od rodzin na Zachodzie i organizacji dobroczynnych typu UNRRA. Komisy były właśnie kontynuacją tych pionierskich osiągnięć.
W latach dziewięćdziesiątych szmateksy stały się trwałym elementem krajobrazu polskich miast oraz miasteczek i podobnie jak produkcja niskoprocentowych tanich alkoholi (patrz: film dokumentalny o winie Arizona) były stałym argumentem opisującym ubożenie polskiego społeczeństwa. Było tak jednak do czasu. W pewnym momencie elementem mody środowiska show biznesu stało się opowiadanie o tym, jak istotnym elementem uzupełniającym szafę będą „ciuchy” nabywane przez osoby ze świecznika. W trendziarskich czasopismach zaczęły ukazywać się wywiady z gwiazdami, osobami znanymi takimi jak Kayah czy Maciej Rock, promującymi szmateksy jako jedne z głównych źródeł zawartości ich szaf. Oczywiście chodziło o szmateksy w Londynie i Paryżu. Sława w końcu zobowiązuje, a celebryta nie może ubierać się w tym samym lumpeksie co zwykły obywatel.
Z drugiej strony na popularność lumpeksów wpłynęła rozkwitła w latach dziewięćdziesiątych moda na muzykę grunge. Jeśli takie ikony ówczesnej popkultury jak Kasia Nosowska czy Kasia Kowalska stwierdziły, że swoje koszule w kratę i długie hippisowskie suknie kupują „na szmatach”, to nic już nie stało na drodze do tego, aby miliony nastolatek (nawet takich, które miały pieniądze na nowe ubrania) mogły zaopatrzyć się w dżinsy i koszulę w kratę. Tym samym lumpeksy zostały uprawnione do zaopatrywania tych, którzy chcą być modni, a co ważniejsze i jednocześnie rzadziej spotykane – niepowtarzalni. Szczególnie ważne jest to teraz, w czasach tryumfu mody emo, kiedy dla nastolatków ważne stają się ciemne kolory, koronki i lateksy, jak najbardziej dostępne w miejscach, w których ubrania pochodzą przede wszystkim z Niemiec, a tam właśnie zaopatrują się właściciele polskich szmateksów.
Kolejne powroty mody vintage stają się podstawą dla zaistnienia lumpeksów jako miejsc, w których nowoczesna elegantka może zaopatrzyć się w ubrania jakby żywcem zdjęte z Marylin Monroe, Jane Mansfield, Brigitte Bardot. Wystarczy mieć odpowiednią ilość samozaparcia i poczucia stylu, aby za niewielkie pieniądze stać się posiadaczką niepowtarzalnych ciuchów.
Z bólem serca charakterystycznym dla stałego bywalca szmateksów muszę dodać, że obecnie coraz rzadziej można liczyć na szczęście. Trzeba śledzić dni, w których w grzebalniach pojawia się nowa dostawa i poszukiwać dokładnie tego, na co mamy ochotę. Inaczej zostaniemy z naręczem szmat. Zbyt drogich, aby nie poczuć ich obecności w portfelu, i zbyt tanich, żeby ostatecznie powiedzieć: dość. Właśnie tu tkwi różnica pomiędzy szmateksowym amatorem a zawodowcem. Trzeba wiedzieć, po co się idzie, poszukiwać konkretnych ubrań, a czasem wprost „polować” na to, co ma stać się ozdobą naszej szafy. Wyprzedaże, przeceny, czasowe obniżki – stają się sposobem na rekonstrukcję garderoby, i to naprawdę małym, nawet jak na szmateks, kosztem.
Czego szukać? Zasadniczo mamy do czynienia z dwoma wyznacznikami: rozmiarem odzieży i marką. Oczywiście patrzenie jedynie na markę może stać się gwoździem do trumny elegancji, podobnie jak poszukiwanie jedynie właściwych rozmiarów. Praktyka pokazuje rozwiązanie tego skomplikowanego problemu, zamykając je w słowach: kupuj rzadziej, ale skuteczniej. Przykazanie to jest tym ważniejsze, że kupowanie z drugiej ręki uzależnia. Jeszcze ta jedna bluzeczka, te spodnie może nie są na mnie, ale jak schudnę to będą dobre, dziś nowa dostawa – trzeba coś kupić itp. Właśnie takie teksty lęgną się w głowie uzależnionego. Skutek? Szafa pełna niepotrzebnych ciuchów i przekonanie, że jesteśmy zniewoleni przez kolejny nałóg. W dwóch słowach – nic fajnego. Dlatego właśnie namawiam do starannego wybierania „ciuchów”. W końcu skutkiem ma być perfekcja i wyjątkowy charakter ubioru, a nie zalegające w szafie szmaty.
Szmateksy mogą stać się więc miejscem zakupu prawdziwie oryginalnych i wyjątkowych ubrań. To akurat banał. Ale banałem nie jest zmiana, jaka zaszła w podejściu Polaków do mody. Więc kiedy jeden z najwybitniejszych polskich aktorów filmowych Ryszard Filipski – znany ze swojego odejścia od głównego nurtu „warszawki”, a później powrotu do Pitbulla – stwierdził, iż ubiera się tylko w szmateksach, nikt nie zwrócił na to nawet uwagi. Nic dziwnego. Jego wypowiedź nie jest bowiem ani niczym wstydliwym, ani wzbudzającym sensację, choć z drugiej strony pan Ryszard byłby niewątpliwie zaskoczony, że swą deklaracją dołączył do szeregu modnisiów.
Szmateks daje nam możliwość uczestniczenia w nowych trendach w modzie, które, sytuacja ta trwa od kilku już lat, polegają głownie na wznawianiu starych trendów. Szmateks staje się więc idealnym rozwiązaniem dla osób mających ochotę powalczyć ze współczesną modą bez angażowania w to poważnych środków, a jednocześnie przy odpowiednim podejściu może stać się elementem stylu. A to już więcej niż moda.
Rzecz jasna rzeczy „po kimś” nie dotyczą jedynie ciuchów. Polacy zaufali przedmiotom z drugiej ręki już dawno, i to w najistotniejszych z punktu widzenia życia społecznego wydarzeń – ślubów i komunii. Wystarczy spojrzeć na serwisy sprzedażowe, by stwierdzić, że Polacy korzystają z „drugiej ręki” także wtedy, gdy chodzi o jeden z najbardziej prestiżowych dni w życiu. Tym bardziej, że w przypadku ślubu i wilk jest syty, i owca cała, czyli panna młoda ma swoją białą suknię, a cała rodzina nie zostanie zrujnowana przez nabycie sukni wartej więcej niż cała uroczystość weselna.
A potem już normalnie: pierścionek zaręczynowy po mamie lub babci, wózek od znajomych, ubranka dla dziecka od rodziny i głębokie przekonanie, że tradycji stało się zadość. A więc korzystajmy z drugiej ręki, by zatrzymać w kieszeni coś, co uda się nam przeznaczyć na daleko ciekawsze wydatki. Żyjmy w luksusie – nawet jeśli nie mamy za dużo pieniędzy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze