Dlaczego faceci boją się dentysty?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNieubłaganie zbliża się chwila najstraszniejsza. Wizyta u dentysty. Postawiony przed perspektywą stomatologiczną natychmiast odkrywam ogrom rzeczy zaniedbanych. Należy niezwłocznie poukładać książki, posegregować filmy, mam zaległy felieton, powinienem iść do fryzjera i z wizytą do znajomych. W ten sposób dentysta oddala się niczym złośliwy upiór. Prawda jest oczywista. Zwyczajnie się boję.
Nieubłaganie zbliża się chwila najstraszniejsza. Wizyta u dentysty.
Jestem człowiekiem dość zajętym, czyli – jak każdy zajęty człowiek – znajduję czas na wszystko (dziwna to prawidłowość, jeśli ktoś w swoim życiu zajmuje się niczym, jego dzień jest napięty jak struna). Gorliwie wypełniam nawarstwiające się obowiązki, nie zaniedbując przyjemności, i na chłopski rozum, mógłbym, gdy tylko skończę pisać te słowa, ruszyć w miasto w poszukiwaniu jakiegoś wiertła.
Postawiony przed perspektywą stomatologiczną natychmiast odkrywam ogrom rzeczy zaniedbanych. Kotka Kreska wymaga wizyty u weterynarza ze względu na problemy z tuszą, nic to, że jest szersza niż dłuższa, odkąd pamiętam. Należy niezwłocznie poukładać książki wedle jakiegoś porządku, gdyż straszliwie się w nich gubię. A gdybym jakąś przeczytał? O! Właśnie przypomniałem sobie o zaległym felietonie. Filmy na komputerze, rozbebeszone od dawien dawna, teraz wołają o selekcję. Tak dawno nie byłem u fryzjera. Tylu znajomych czeka na moją wizytę. Wypadałoby kupić buty, cążki do paznokci, garniak na ślub kolegi, kabel oraz kobzę. W ten sposób dentysta oddala się niczym złośliwy upiór, przed którym zrobiłem znak krzyża.
Prawda jest oczywista. Zwyczajnie się boję.
A przecież znajduję się w sytuacji tyleż komfortowej co wyjątkowo nieszczęsnej. Resztkami czerniejącymi w mej paszczęce zajmuje się dobry kolega, znany od ponad lat piętnastu. Gdy gdzieś w rejonach matury rozpijaliśmy pierwszą wódkę na działce, przez myśl mi nie przeszło, że kiedyś pogrzebie mi w dziąsłach, a potem przepisze Ketonal. Z jednej strony pławię się w poczuciu komfortu. Swoi bardziej dbają o nas niż obcy, cieszy też szansa wypłaty wynagrodzenia w trunkach. A jednak przerażenie rośnie. Dentysta zawsze był anonimowym potworem, wypełzły z jamy przebrzydłej. Żywiłem niezachwianą pewność, że bestia ta straszliwa zlizuje krew z wiertła, gdy tylko opuszczę gabinet. Tego jednak znam świetnie, co rodzi skutki opłakane, gdyż przyrodzone poczucie wstydu nie pozwala mi na szereg zachowań ochronnych. Nie mogę już jęczeć ani się trząść, pilnuję nawet, by oczy nie rozszerzały mi się z przerażenia, czynię też starania, aby wrzeszczeć umiarkowanie głośno.U obcego wyrywałbym się, wył i zwiewał z fotela.
Znajduję pewne pocieszenie w myśli, że strach przed dentystą nie przekłada się na kryterium męskości. Największy twardziel na dźwięk wiertła staje się miękki niczym masło porzucone na słońcu. Świadectwa lekarzy frontowych z I wojny światowej są zgodne. Najdzielniejsi w walce najgłośniej wyli potem w lazarecie. I odwrotnie. Być może psychiczne chuchro, facet obawiający się własnego cienia, gotów dostać drgawek jeśli skończy mu się krem pod oczy, w obliczu fotela pokazuje prawdziwe męstwo.
Strach przed dentystą jest dzisiaj niezrozumiały. W tym sensie sam siebie nie rozumiem. Dygoczę w fotelu, jakby mi mieli piłować nogę zardzewiałym brzeszczotem, choć postęp medycyny właściwie wyeliminował cierpienie (jeśli odejmiemy szczególnie przykre przypadki). Więc czemu drżymy? Być może stomatofobia ma swoje źródło w przeszłości. Sam jako dziecko chodziłem do dzikiego gabinetu, urządzonego w mieszkaniu prywatnym. Zdychająca komuna generowała takie paradoksy. Leczył mnie pewien starszy mężczyzna łudząco podobny do Beli Lugosiego z filmów o Draculi. Zamienił tylko czarną kapotkę na kitel. Ów nowoczesny książę ciemności był tak zwanym dobrym dentystą, czyli takim, którego należałoby ponieść na kopach aż za Ural. W trosce, by nie spiłować za wiele, borował wyłącznie wąskoobrotówką, odpuszczając kwestie znieczulenia. Musiał wiedzieć, gdzie boli. Nikt nie wiedział lepiej ode mnie.
To jeszcze nic. Starszy wiekiem kolega, skarbnica prawdziwie zabawnych nieszczęść, pamięta gabinety z wiertełkiem mechanicznym, napędzanym na pedał. Pozostawaliśmy więc zależni od kondycji fizycznej pana doktora. Młody, to dobrze. Stary gorzej. A jak popił… Ależ musiała to być radość! Krok w tył o kolejne kilkadziesiąt lat każe nam stanąć na wsi, przed chałupą kowala. Już ku niej wloką pijanego w sztok mężczyznę, leją mu samogon w gębę, a on jeszcze się szarpnie, jeszcze jęknie, choć jego los jest już przesądzony.
Jeśli ktoś nie wierzy, że świat zmierza w dobrą stronę, niech zerknie na historię stomatologii.
Można zasłaniać się psychologią. Człowiek usadzony na fotelu dentystycznym, z wacikiem przy dziąśle, przypomina nieco żółwia obróconego na plecy. Można zrobić mu dosłownie wszystko. Takiej bezbronności każdy chciałby uniknąć, co jest zupełnie zrozumiałe. Czy inne operacje, dokonywane już pod narkozą, budzą podobny lęk? Tak, lecz jest to lęk niepodobny, związany z czymś innym. Operacji można nie przeżyć. Narkoza okaże się śmiertelna, zawiedzie chirurg, wreszcie, operujemy się dla zdrowia lub powiększenia biustu. Przy tak ważnych sprawach podłubanie w zębie wydaje się zupełnym drobiazgiem.
Sądzę – nie bez przyczyny i śmiertelnie poważnie – że strach przed dentystą jest „nowym lękiem pierwotnym”, do tego, jedynym jaki przychodzi mi do głowy. Nasi odziani w skóry przodkowie słusznie obawiali się wejścia do ciemnego lasu, pełnego dzikich zwierząt, czyhających na ich kruche życia. Dziś las jest bezpieczny. Wilki i misie przegoniono, co najwyżej trafi się pijak albo czternastoletni satanista. Niemniej, wchodząc między ciemne drzewa, gdy słyszę, jak pod butem trzaska gałązka, której nie umiem dostrzec, czuję się co najmniej nieswojo. I najchętniej zwiewałbym w stronę najbliższej latarni. Jestem pewien, że większość ludzi odczuwa podobnie, mimo że oswoiliśmy świat.
Gabinet dentystyczny jest białą pieczarą nowoczesnego szamana, zdolnego do rozmowy z duchami dziąseł, szkliwa i korzeni. Jego praktyki pozostają tajemnicze i przez to złowrogie, nie sposób przewidzieć, co nam się tam przydarzy, choć rozum wie świetnie – żadne zło nie znajdzie do nas dostępu. Trudno to wytłumaczyć, ze znalezieniem racjonalnego uzasadnienia jest jeszcze gorzej. Niemniej, kolana uderzają o siebie, kark oblepia lodowaty pot. Trudno mi przywołać inne takie miejsce, analogiczną sytuację. Naprawdę, gabinet stomatologa jest ciemnym lasem i czarną pieczarą na miarę dwudziestego pierwszego wieku.
Piszę tu o sobie i innych kolegach, gdyż wszystkie znane mi kobiety wykazują się w omawianej sprawie daleko idącą twardością. Więcej nawet. Wydaje mi się, że idą pod wiertło z odwagą samotnego rycerza startującego z kopią na tureckie zastępy. Budzi to mój niekłamany podziw. Chyba, że się mylę.
Właśnie, dziewczyny, jak to z wami jest?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze