Moje zaręczyny
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuPodobno w życiu kobiety jest kilka ważnych chwil: pierwsza miłość, utrata dziewictwa, zaręczyny, ślub i macierzyństwo. Dla jednych zaręczyny to zapowiedź nowego, dla innych sygnał poważnych zamiarów partnera lub potwierdzenie miłości i poważnego związku. Jedno jest pewne: to moment, który zapada w pamięć. Tak o swoich zaręczynach opowiadają moje rozmówczynie. Każda inaczej.
Tradycyjne
Daria (27 lat, Piaseczno):
— Moje zaręczyny były bardzo tradycyjne. Mój mąż zupełnie mnie zaskoczył. Poprosił mnie o rękę w obecności rodziców i gości, w pierwszym dniu świąt Bożego Narodzenia. Najpierw bardzo mnie to zawstydziło. Wolałam mieć bardziej intymne oświadczyny, a nie w obecności ciotek, wujków i rodzeństwa. Potem jednak pomyślałam, że dobrze się stało, bo to były takie oficjalne i jednocześnie wzruszające zaręczyny. Gdy pojawił się na kolacji, był taki elegancki jak nigdy dotąd. Przez chwilę przeszła mi przez głowę myśl, że może mi się oświadczy. Byliśmy ze sobą już dwa lata i rozmawialiśmy o przyszłości. Usiedliśmy do stołu, a wtedy Marek powiedział, że pięknie wyglądam, i poszedł do drugiego pokoju po duży bukiet róż. Było ich 25 – tyle, ile miałam lat. Wtajemniczona była moja siostra, to ona przechowała bukiet. Pozostali goście nie kryli zaskoczenia, gdy Marek klęknął, wziął mnie za rękę i powiedział coś pięknego — że nie wyobraża sobie życia beze mnie. Potem otworzył opakowanie, wyjął pierścionek i zapytał, czy za niego wyjdę. Rozpłakałam się. Byłam jednocześnie oszołomiona i wzruszona. Zgodziłam się, a potem dosłownie runęłam w jego ramiona i kompletnie się rozkleiłam. Musieliśmy wyjść. Pierścionek założył mi dopiero w moim pokoju. Poprawiłam makijaż i już wesoła wróciłam do gości. Wszyscy bili brawo, a mama ucałowała nas w czoło. Byłam naprawdę szczęśliwa. Tak jest do dziś. A nawet podwójnie, bo wzięliśmy ślub i mamy kilkumiesięcznego synka.
Szalone
Lena (22 lata, Poznań):
— Moje zaręczyny były bardzo zwariowane. Miałam wtedy 17 lat. Byliśmy w wesołym miasteczku. Na strzelnicy mój chłopak zestrzelił regulowany pierścionek z zielonym oczkiem. Tandetny, taki, jakie noszą sześcioletnie dziewczynki. Wydał na niego dużo kasy, a to dlatego, że jest kiepskim strzelcem, więc próbował wiele, wiele razy, zanim udało mu się ustrzelić właśnie ten, który najbardziej mi się podobał. Włożył mi go na palec. Powiedział, że bardzo mnie kocha i ma nadzieję się ze mną zestarzeć. Wiem, że wydaje się to niepoważne. Nie były to standardowe zaręczyny. Nie miałam na sobie wyjściowej kiecki, tylko dżinsy i bluzę z kapturem, no i nie był to pierścionek z brylantem. My jednak wiedzieliśmy, że to prawdziwe zaręczyny. Zamiast do restauracji poszliśmy do baru mlecznego, gdzie się poznaliśmy, na naszą ulubioną zupę pomidorową. Po maturze zamieszkaliśmy ze sobą. Nie mamy ślubu, ale łączy nas Mateuszek, nasz dwuletni synek, trzyletnia suczka labrador i kredyt na mieszkanie.
Nieudane
Hania (28 lat, Ciechanów):
- Moje zaręczyny nie były spełnieniem marzeń. Mój mąż wybierał pierścionek razem ze swoją matką. Nie dość, że pożyczył od niej pieniądze, żeby go kupić, to w dodatku radził się jej, a ona ma staroświecki gust. Pierścionek nie pasował do mnie, nie był w moim guście. Zaręczyny miały być w noc sylwestrową. Byłam o tym uprzedzona właśnie przez teściową. Zadzwoniła do mnie i powiedziała mi, żebym się ładnie ubrała, bo czeka na mnie niespodzianka. Ponieważ od kilku miesięcy rozmawialiśmy z Frankiem o zaręczynach, domyśliłam się, że mi się oświadczy. Wolałam niespodziankę, więc w duchu byłam wściekła na swoją teściową. Sylwester był właściwie prywatką w domu mojej koleżanki. Było dużo gości. Mój mąż chyba się denerwował tymi zaręczynami, bo bardzo dużo pił. O 22 wziął mnie do drugiego pokoju i się oświadczył. Powiedział, że chciał to zrobić dokładnie o północy, ale wypił już tyle, że mógłby nie dotrwać do Nowego Roku, a nie chciał się zaręczać, będąc nietrzeźwym. Rzeczywiście kwadrans po północy smacznie spał na stosie kurtek w sypialni. Bawiłam się sama do rana i było mi smutno. Nie tak sobie wyobrażałam dzień zaręczyn.
Ekstremalne
Basia (30 lat, Warszawa):
— Wszystko było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. Totalna niespodzianka. Byliśmy w górach. Marzyłam o nich od roku. Oboje kochamy polskie Tatry, ale praca nie pozwalała nam na dłuższy urlop. Wreszcie udało się i wyjechaliśmy na pięć dni. Pojechaliśmy w ciemno. Znaleźliśmy miły góralski pokoik, cały w drewnie. O dziewiątej wyruszyliśmy w góry. Celem był Kościelec. To było dość forsowne jak na pierwszy dzień. Mieliśmy piękną, słoneczną pogodę i plecak pełen gorzkiej czekolady, kanapek z pasztetem, herbaty i wody mineralnej. Ledwo weszłam. Po drodze robiło mi się słabo i już mieliśmy zrezygnować, ale się uparłam. Na szczycie zrobiliśmy sobie piętnastominutowy odpoczynek. Zjedliśmy kanapki, położyliśmy się na skale i obserwowaliśmy chmury. Byłam tak zmęczona, że myślałam, że zasnę. Sebastian wyjął czerwone pudełeczko, otworzył je i zobaczyłam, że to pierścionek. Malutki, z niewielkim brylantem, z platyny. Taki, o jakim marzyłam. Pamiętam, co powiedziałam: Żartujesz? On nie żartował. Tylko na mnie spojrzał i wsunął mi pierścionek na palec. Leżeliśmy tak przytuleni jeszcze chwilę. To był niezwykły moment i nie umiem opisać uczuć, które są z tym związane. Pamiętam, że miałam brudne dłonie i paznokcie, bo górska wycieczka trwała już siedem godzin. Na takiej dłoni dziwnie wyglądał pierścionek z brylantem. Do tego w drodze powrotnej panicznie bałam się, że go zgubię, że zsunie mi się z palca. Tak się nie stało. Noszę go do dziś tuż obok obrączki.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze