Życie z „dorosłym” maminsynkiem
SYLWIA KOWALSKA • dawno temuŻycie z maminsynkiem nie należy do najłatwiejszych. Nie ma nic bardziej irytującego niż partner, który dzwoni do mamusi kilka razy dziennie i zdaje relację niemalże z każdego posunięcia. Najstraszniejsze jest jednak porównywanie życiowej partnerki do matki, na korzyść tej ostatniej. A do tego wieczne kontrole mamusi i krytyka życiowej partnerki.
Według psychologów maminsynek to efekt nadmiernej opieki ze strony matki. Czy kochać swoje dziecko można za mocno? Można. A skutki tej nadopiekuńczości człowiek odczuwa nie raz przez całe życie.
Rodzinne życie maminsynków bardzo rzadko należy do udanych. Matka zabiera synowi wolny czas, jest niezadowolona najpierw z każdej sympatii syna, a potem z żony. Niektórym kobietom udaje się wygrać z nadopiekuńczą matką swego partnera. Inne poddają się lub toczą walkę z wiatrakami.
Beata (27 lat, krawcowa z Łodzi):
— Z Maćkiem jesteśmy małżeństwem od roku. Myślałam, że jak zamieszkamy razem przestanie być takim maminsynkiem jak za czasów narzeczeństwa, ale się myliłam. Nadal, jak kiedyś, wydzwania do swojej matki kilka razy dziennie. Informuje ją o wszystkim. O tym co w pracy, co robimy, o naszych planach na najbliższe dni. Mnie doprowadza to do szału. Kiedy kupowaliśmy meble, robił zdjęcia i wysyłał jej e-mailem. Dopiero, kiedy jej się spodobały, mogliśmy je kupić. Moja opinia nie była tak ważna. Nie chce mieć dziecka, bo twierdzi, że nie dorósł do tego. A ja usłyszałam kiedyś, jak rozmawiał o tym z teściową. To ona nie chce wnuka, bo boi się, że wtedy straci synka na zawsze, że będzie ktoś ważniejszy od niej. Do tego teściowa ciągle wpada do nas na kontrolę. Twierdzi, że jestem złą gospodynią, że powinnam się od niej uczyć. A mężowi usługiwać, bo od tego jest żona. Krew się gotuje!
Jesteśmy dopiero rok po ślubie, a ja jestem wykończona. Kiedy zwracam Maćkowi uwagę, że my prawie wcale już nie rozmawiamy, bo cały swój wolny czas poświęca telefonom, e-mailom i odwiedzinom mamusi, krzyczy, że utrudniam mu kontakt z matką, która ma przecież tylko jego. Nie rozumie, że ja też mam tylko jego, bo moi rodzice mieszkają daleko. Nie mam znajomych, przyjaciół, bo on zawsze był dla mnie najważniejszy. Jednak ja kompletnie nie czuję się ważna dla niego. Po co brał ze mną ślub, skoro woli spędzać życie ze swoją matką. Kto, będąc na moim miejscu, wytrzymałby coś takiego? Coraz częściej myślę o tym, by odejść. Kocham męża, ale ja też chcę być kochana. W ogóle dostrzegana. Chcę mieć dzieci, normalną rodzinę. Nie wiem, czy z nim będzie to kiedykolwiek możliwe. Powinnam dać mu czas do namysłu. Niech wybiera. Ja jeszcze mogę ułożyć sobie życie na nowo.
Mariola (23 lata, kasjerka z Gdyni):
— Mój ukochany ma 27 lat. Jest po studiach, rozpoczął pracę. Razem jesteśmy 3 lata. Mieszkamy wspólnie od 2 lat. Niby wszystko toczy się tak jak powinno. A jednak nie jest tak różowo, jakby się mogło niektórym wydawać. Jego rodzice od dziecka wpajali mu, że rodzina to jego rodzice i dwie siostry. Wpoili skutecznie, bo faktycznie jego rodzina jest dla niego najważniejsza. Szczególnie mama. Może wychwalać ją godzinami. Porównuje ze mną, tylko oczywiście ja wypadam niezbyt korzystnie. Słyszę tylko niezłe te schabowe, ale mamusi mi bardziej podpasowały, dlaczego prasujesz ciuch przed włożeniem ich do szafy? Mamusia tak nie robi, mówi, że i tak się wygniotą itp. itd. Zwariować można. Nie raz kłóciliśmy się z tego powodu. Czasem życzę jego cholernej matce jak najgorzej.
Żałuje coraz częściej, że zgodziłam się z nim zamieszkać. Od początku były problemy z jego rodzicami, a szczególnie matką. Zawsze wtrącali się w nasze sprawy. Na przykład kiedy planowaliśmy jechać razem do Anglii, do mojej siostry, przekonywali go, że po cóż niby ma jechać na drugi koniec świata i pilnować czyichś bachorów (moja siostra ma dwoje małych dzieci, ale nie jechaliśmy by ich pilnować, tylko w odwiedziny). Ciągle było coś nie tak. A ja nie dość, że gówniara, to jeszcze niska. Takie słowa usłyszałam od nich wprost, jak jeszcze chodziłam do mojego chłopaka do domu. Więc oznaki tego, że mój facet to zwykły maminsynek, pojawiły się dużo wcześniej. A ja głupia, zakochana, cały czas myślałam, że się zmieni.
Pomysł na ratowanie naszego związku mam tylko jeden – wyprowadzka do innego miasta. Może nie na drugi koniec Polski, ale nie chcę już mieszkać w Gdyni. Niech sobie wtedy dzwoni do mamusi, ale przynajmniej może będzie miał na tyle do swego rodzinnego domu daleko, że nie będzie spędzał tam niektórych nocy i weekendów. Oby się zgodził. To będzie taki test jego uczucia do mnie.
Paulina (33 lata, prawniczka z Rzeszowa):
- Jestem w związku małżeńskim od 2 i pół roku. Za czasów narzeczeństwa nie widziałam wad rodziców mojego męża. Najważniejszy był dla mnie on. Gdy wzięliśmy ślub, postanowiliśmy, że pojedziemy na kilka dni w podróż poślubną nad morze. Kiedy już wyruszyliśmy i spędziliśmy jeden dzień razem sami, mój świeżo upieczony mąż dostał telefon, żeby wracał, bo jego rodzicom popsuł się kran i nie ma kto naprawić. Nie sądziłam, że on naprawdę ich posłucha i wrócimy do Rzeszowa. Płakałam całą drogę. Ale on był przejęty ciągłymi telefonami matki z pytaniem, kiedy synek dojedzie i nie miał czasu mną się przejąć. Jak szybko się okazało, to był dopiero początek…
Mój mąż codziennie po pracy odwiedza swoich rodziców. Staram się go zrozumieć. Jest bardzo zżyty z rodzicami, a oni mają tylko jego, bo drugi syn siedzi w Stanach. Są starsi, schorowani, potrzebują pomocy. Ale czy codziennie? Nie są przecież niedołężni.
Niestety zaszłam w ciążę. To była wpadka. Nie chciałam dziecka, ale przez moment pomyślałam, że może podejście męża do naszego małżeństwa się zmieni, że taki maluch spowoduje, że będzie miał dużo zajęcia u nas w domu, że nie będzie tam jechał na każde skinienie mamy lub ojca. Przez cały okres ciąży mąż nigdy nie powiedział, że cieszy się z mającego narodzić się dziecka. Nie pomagał mi w niczym. Sama sprzątałam, robiłam zakupy, z coraz większym brzuchem. On nie mógł. Bo musiał jak zwykle jechać do rodziców, a to dach naprawić, a to szafkę skręcić, a to żarówki wymienić. A ja całymi dniami sama w domu, mąż praktycznie przyjeżdżał tylko, żeby się wyspać. Kiedy byłam w 8 miesiącu ciąży, nagle zaczęłam krwawić. Myślałam, że zwariuję ze strachu. Nie miał mi kto pomóc, oczywiście byłam w domu sama. Zadzwoniłam na pogotowie.
Na szczęście nic złego z dzieckiem się nie stało. Nawet nie zadzwoniłam do męża. Ze szpitala odebrała mnie przyjaciółka. Zamieszkałam u niej. Spokojnie mogłam się spakować, bo przecież on i tak wracał tylko na noce. Zostawiłam mu list, że nie ma sensu dalej ciągnąć tego małżeństwa, że ja będę miała teraz dla kogo żyć, a on ma przecież swoich rodziców i dla nich żyje. Nawet nie napisałam, gdzie zamieszkam.
Szalał, dzwonił, ale nie odbierałam. Zadzwonił do mojej przyjaciółki i ona nie umiała niestety skłamać, choć ją o to prosiłam. Powiedziała, że mieszkam u niej. Przyjechał szybko i klęczał błagając o wybaczenie. Ja jednak byłam stanowcza. Teraz on mnie odwiedzał codziennie. To on odwiózł mnie na porodówkę, a potem już do naszego domu razem z naszą malutka córeczką. Nie wiem czy to sprawa dziecka, czy mojego odejścia, ale jest teraz innym człowiekiem. Dzwoni raz dziennie do rodziców, a odwiedza ich raz, dwa razy w tygodniu na godzinkę lub dwie. Opiekuje się nami, spędza z nami każdą wolną chwilę. Wydzwania do mnie z pracy. Dopiero teraz zaczynam czuć się bezpieczna i szczęśliwa.
Lidka (19 lat, uczennica z Warszawy):
— Przez pół roku miałam dużo starszego faceta. Miał 31 lat. Sądziłam, że tak dorosły mężczyzna jest dojrzały emocjonalnie, że potrafi być oparciem, ma sprecyzowane cele życiowe, że jest samodzielny. Okazuje się, że moi rówieśnicy są bardziej samodzielni. Mój nie umiał żyć bez mamusi.
Mieszkał w swojej kawalerce, dwie ulice od mamusi. Do niej chodził na obiadki, kolacje. Jej opowiadał, co słychać w pracy, jaki film obejrzał, gdzie by chciał jechać na wakacje. Ze mną praktycznie nie rozmawiał. Czasem poszliśmy do kina, czasem zapraszał mnie do siebie i szliśmy do łóżka. I tyle. Zero rozmów, zero czułości.
Spytałam go kiedyś, czy miał na poważnie jakąś dziewczynę. Mówił, że tak, mieszkał z nią, mieli się pobrać, ale nie spodobała się jego mamie, a on nie wyobraża sobie życia z kobietą, której mama nie zaakceptuje. Poczułam wtedy, że ten związek nie ma sensu, bo prawdopodobnie nic się nie zmieni. Chłop 31 lat nie zmienia się z dnia na dzień, a tak naprawdę najczęściej nie zmienia się nigdy. Powiedziałam tylko, że życzę mu szczęścia u boku mamuni i poszłam sobie. Z miesiąc dzwonił i pisał, wreszcie przestał. Bez problemu znajdę sobie normalnego faceta, on pewnie nigdy nie znajdzie kobiety, która przypasuje mamuńci i będzie gnił jako stary kawaler. Jego wybór.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze