Przypadkowy świadek
URSZULA • dawno temuNie wiem, dlaczego świat jest urządzony tak, że ludzie, jeśli już się wpakują w związek, nie mogą być sobie wierni. Ale skoro już tak jest i wszyscy muszą się koniecznie zdradzać, to mogliby to chociaż robić w tajemnicy przed całym światem.
Są przecież różne motele przy trasie Warszawa — Wyszków gwarantujące odpowiednio mroczną i tajemniczą atmosferę, są ciemne okulary, płaszcze przeciwdeszczowe, peruki, doklejane wąsy, liściki przekazywane potajemnie wraz z bukietem czerwonych róż. Niestety, zauważyłam, że ostatnio coraz więcej pojawiło się bezczelnych typów, które zdradzają, że tak się wyrażę, publicznie, nic sobie z tego nie robiąc i stawiając Bogu ducha winne postronne osoby w dość niewygodnej sytuacji.
Ostatnio właśnie zostałam w takiej sytuacji postawiona. A odbyło się to mniej więcej tak: Byłam na proszonej kolacji z okazji urodzin, imienin czy też rocznicy u bardzo dobrych znajomych. Znajomi są parą z siedmioletnim stażem, uchodzącą w kręgach za papużki nierozłączki i jaśniejący pozaziemskim światłem ideał związku. Na kolację zaproszonych było też kilka innych par i kilka samotnych koleżanek, które są przyjaciółkami jej albo jego. Ja akurat byłam bez pary, ponieważ mojej połówce coś wypadło.
Wszyscy znamy się od dawna, atmosfera była więc niezobowiązująco miła, kolacja pyszna, wino wyśmienite. Bawiłam się przednio, ale chyba tylko ja, ponieważ już po dziesiątej pani domu zaczęła skarżyć się na ból głowy, przeprosiła całe towarzystwo i udała się na spoczynek. Pozostali goście też zaczęli się powoli ulatniać, wymawiając się oczekującymi na nich w domu dziećmi, porannymi obowiązkami, niewyprowadzonym psem. A ja miałam świetny humor i postanowiłam jeszcze chwilę zostać: akurat prowadziłam ciekawą rozmowę z panem domu, który wcale nie zdradzał oznak zmęczenia, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że wcale nie chce się jeszcze pozbywać gości. Oprócz mnie została jedna koleżanka.
Czas mijał szybko i zaczęło się robić późno, aż tu nagle pan domu oświadczył, że przeprasza na chwilę, ale musi koniecznie pokazać coś owej koleżance, i oboje wyszli z pokoju. Jakoś wcale nie wzbudziło to moich podejrzeń, więc po prostu siedziałam i na nich czekałam, aż po jakichś dwudziestu minutach opanowała mnie nieodparta senność, więc postanowiłam zamówić taksówkę. Wyszłam do przedpokoju, by skorzystać z telefonu, i zastałam… no właśnie, chyba nie muszę mówić, co zastałam. Zobaczyłam ich, a oni zobaczyli mnie i chwilę staliśmy tak, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. W końcu jakoś tak odruchowo otworzyłam drzwi wejściowe i wyszłam na klatkę. Chwilę stałam tam w oczekiwaniu, że zaraz za mną wybiegną, że zaczną przepraszać, wyjaśniać i prosić o dyskrecję. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Położyłam się spać, a cały ranek spędziłam na oczekiwaniu na jakiś telefon i wyjaśnienia, co mam o tym wszystkim myśleć i co zrobić z wiedzą, którą przypadkiem posiadłam. Telefon jednak nie zadzwonił. Po kilku godzinach zniecierpliwiona wysłałam znaczący SMS do pana domu z podziękowaniami za wczorajszy wieczór. Przyszła lakoniczna odpowiedź, że owszem, było bardzo miło i musimy się częściej spotykać. Resztę dnia spędziłam, zupełnie wbrew sobie, na zastanawianiu się, analizowaniu i roztrząsaniu cudzych dylematów moralnych.
Tak, wiem, że to nie moja sprawa i nie powinnam się w to mieszać, ale skoro moi znajomi postawili mnie w takiej a nie innej sytuacji, powinni się tym choć trochę przejąć. Według moich standardów ta sytuacja jest niedopuszczalna i gdybym ja była na miejscu pani domu, to wolałabym zostać poinformowana o całej sprawie. Co robić?
Postanowiłam zwierzyć się mojej przyjaciółce, która także była wczoraj na kolacji. Asia wysłuchała moich wątpliwości w skupieniu, po czym wybuchła śmiechem.
— To ty nie wiedziałaś? — spytała. — A my się z Mariuszem właśnie zastanawialiśmy, dlaczego zostałaś, kiedy wszyscy postanowili się dyskretnie ulotnić. Daj spokój, przecież wszyscy wiedzą!
— Wszyscy? — pytam. — A jego dziewczyna?
Asia spoważniała:
- Tak, wydaje mi się, że ona też wie. No wiesz, oni się w ogóle z tym nie kryją. Musi się domyślać. To zresztą nie moja sprawa.
Oczywiście. Nikt nie chce brać na siebie odpowiedzialności za rozpad czyjegoś związku, ale skoro już wiemy, czy powinniśmy milczeć?
I nagle złość mnie wzięła na ludzi, którzy nie mają pojęcia, co to jest dyskrecja, i zupełnie bez żadnych skrupułów zadręczają innych swoimi problemami. Jeszcze pół biedy, kiedy przychodzą na herbatę i zostają trzy godziny, wygłaszając monologi o swoich licznych nieszczęściach. Gorzej, kiedy obarczają innych decyzjami w kluczowych kwestiach. Dlaczego to akurat ja mam decydować o tym, czy ona dowie się o całej sprawie, czy nie?
Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do obrzydliwego pana domu. Wygarnęłam mu z grubej rury, że jak to, gdzie moralność i poczucie przyzwoitości i w ogóle na czym świat stoi. Skruszony zmieszał się i obiecał, że porozmawia ze swoją dziewczyną.
Porozmawiał. Chyba zrozumiał, że nie zamierzam spokojnie przypatrywać się jego wyczynom, jak to czyniła reszta naszych znajomych. Dzisiaj dowiedziałam się, że się rozstali. Czy jestem zadowolona? Nie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze