Oddać ich do domu starców?
MARTA KOWALIK • dawno temuŻyjemy coraz dłużej. I paradoksalnie pojawia się z tego powodu wiele nowych, nieznanych dotąd na tę skalę problemów. Co zrobić, jeśli nasi rodzice mają po osiemdziesiąt lat i potrzebują opieki? Zająć się nimi, odpowie większość osób. A co, jeśli mieszkamy na innym kontynencie? Albo mamy na głowie własne dzieci i wnuki? Oddać do domu opieki? Na to z kolei nie pozwala nam często sumienie.

Bożena jest pięćdziesięciolatką, ma jednego brata w podobnym wieku. I rodziców, wymagających już dużo pomocy. Niedawno urodziła jej się pierwsza wnuczka. Zamiast się cieszyć, Bożena zastanawia się, w co najpierw włożyć ręce:
— Z jednej strony są rodzice. Dzięki Bogu, że mieszkają obok. Mogę skoczyć do nich przed pracą, zrobić coś do jedzenia i biegiem pędzić do mojego urzędu. Popołudniu to samo: pranie, sprzątanie w dwóch domach. Tata jest częściowo sparaliżowany, więc muszę mu pomagać w niektórych czynnościach. Z kolei mama ma słabe serce, nie powinna się przemęczać. Rozważałam zatrudnienie opiekunki, ale rodzice powtarzają, że nie chcą, żeby ktoś obcy im po domu chodził. Brat nie pomaga, bo z rodziną mieszkają w Niemczech. Zresztą, Jacek uważa, że opieka nad rodzicami to obowiązek córki. Ja tak nie myślę, ale z drugiej strony… w moim otoczeniu tak to właśnie wygląda. Starszymi ludźmi zajmują się córki albo synowe. Nieprzyjemnie to zabrzmi, ale czasami cieszę się, że mąż jest sierotą. W przeciwnym razie mogłabym mieć na głowie jeszcze teściów.
No, a teraz doszedł dodatkowy problem. Córce urodziło się dziecko i oczywiście powinnam choć trochę jej pomagać. Nie dziwię się, że Alicja tego oczekuje. Sama przecież pamięta swoje dzieciństwo. Prawdę mówiąc, moja mama mi przy niej bardzo pomagała. Ale ja nie mam chyba szans być dobrą babcią. Nie umiem pogodzić opieki nad rodzicami z zajęciem się wnuczką. No i, taki drobiazg, mam też pracę zawodową. Sama chyba nie doczekam emerytury. Już teraz jestem bardzo, bardzo zmęczona. A boję się, co będzie, gdy rodzice całkowicie przestaną być samodzielni.

Oddać ich do domu starców? Może w dużym mieście by to przeszło, ale u nas nie ma tego zwyczaju. Sąsiedzi by mnie zjedli. Za to ja sama nie chciałabym być takim ciężarem. Już o tym córce mówiłam, ale ona na razie się tylko śmieje. Ciekawe, co powie za dwadzieścia lat.
Ewa, pracownica warszawskiego wydawnictwa, uważa, że domy starców są demonizowane. Sama ma taki plan na swoją starość i cieszy się, że nikomu nie będzie uprzykrzać życia:
— Po pierwsze: nie żadne domy starców, ale spokojnej starości, albo nawet złotej jesieni. Lepiej brzmi, prawda? Pewnie do takiego przybytku trafię, ale nie mam zamiaru się tym zamartwiać, choć koleżanki straszą. Nie mam dzieci i, ma się rozumieć, nikt mi na starość szklanki wody nie poda. Tak to się mówi, prawda? No, ale ja uważam, że trzeba samemu zadbać o swoją starość, a wtedy trafimy do miejsca, w którym dobrze opłacani profesjonaliści podadzą nam nie tylko wodę, ale świeżo wyciskany sok pomarańczowy. Dlatego odkładam na prywatne ubezpieczenie emerytalne.
A moi rodzice? Oboje nie żyją, więc dylemat mnie nie dotyczy. Ale napatrzyłam się na kuzynkę, która straciła najlepsze lata na opiekowanie się starymi rodzicami. Była najmłodsza, rodzice, kiedy przyszła na świat, mieli po czterdzieści parę lat. Ledwo Lucyna zdała maturę, a już zaczęli chorować. I wszystko spadło na nią, bo pozostałe rodzeństwo dawno się wyprowadziło. Czy to jest w porządku? Oczywiście, że nie. Ale co miała zrobić? W każdej rodzinie są takie ofiary losu i Lucyna kimś takim właśnie była. Otoczenie powtarzało, że przecież rodzice w zamian za opiekę zapisali jej dom. A po ich śmierci okazało się, że musi popłacić reszcie rodzeństwa jakieś zachowki czy coś takiego. W końcu dom trzeba było sprzedać, a jej się udało kupić kawalerkę. Teraz jest czterdziestolatką bez dzieci, męża i z trzydziestoma metrami.

Tak, myślę, że niektórzy rodzice powinni sami zdecydować się na dom opieki. Powiedzieć sobie szczerze: jestem ciężarem i nie pozwalam dziecku prowadzić własnego, samodzielnego życia. Pewnie sto lat temu było inaczej: jeśli w rodzinie kilka pokoleń mieszkało pod jednym dachem, opieka nad starszymi nie była takim wysiłkiem. Można się było wymieniać, zawsze był ktoś, kto miał więcej czasu. Ale dziś? Jak niby pogodzić pracę, opiekę nad dziećmi i zajmowanie się starymi rodzicami? Trzeba być supermenką.
Ale i takie chyba istnieją. W każdym razie Hanna, nauczycielka religii mieszkająca w jednej z podwarszawskich miejscowości, jest dumna z tego, że opiekowała się przez osiem lat chorym ojcem. Zaznacza jednak, że nie była sama:
— Podstawowy problem jest taki, że zajmowanie się starszymi rodzicami wszyscy uważają za typowo kobiecy obowiązek. A niby czemu? To wymaga często siły fizycznej. A zmieniać pościel czy mierzyć ciśnienie każdy głupi potrafi. Nie trzeba do tego żadnej kobiecej ręki. To stereotypy, które usprawiedliwiają męskie lenistwo. Dlatego mój mąż pracował na równi ze mną. Chyba nawet ojciec przy nim mniej się wstydził takich różnych fizjologicznych kwestii. Przez ostanie pół roku starszy syn też opiekował się dziadkiem i nic mu się z tego powodu nie stało.
Czasami było ciężko – tata długo chorował i pod koniec tracił świadomość. Pewnie mogliśmy oddać go do szpitala albo domu opieki, ale nie widziałam sensu. Przecież by go nie wyleczyli, to była choroba śmiertelna, a on miał ponad osiemdziesiąt lat. Do czego potrzebne były mu nerwy, stres w szpitalu? A pozbywać się ojca tylko po to, by nie być świadkiem śmierci? To tchórzostwo. Tym bardziej, że mój tata był świetnym ojcem i dobrym człowiekiem. Sam mnie wychowywał i dużo dla mnie poświęcił. Miałabym go oddawać obcym ludziom?

Moi teściowie są zdrowi i jeszcze dość młodzi. Nie mogę powiedzieć, co będzie za dziesięć lat. Ale wierzę, że uda nam się wspólnie z mężem i jego rodzeństwem zająć się nimi na starość. Nie oceniam postępowania innych. Gdybym nie miała wsparcia w mężu, pewnie też bym się załamała. A tak jestem dumna. Razem daliśmy dzieciom świadectwo, że można starość i chorobę rodziców jakoś przetrwać. Pod warunkiem, że rodzina wzajemnie się wspiera.

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze