Mania posiadania
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuRaz życzenia mojego kolegi z liceum omal się nie sprawdziły, bo się we mnie zakochał taki chłopczyna, miły szalenie, inteligentny dość, tylko że za cel swojego życia ustanowił sobie nicnierobienie. Pieniądze nie dają szczęścia, mawiał, a potem pożyczał na piwo i od razu widać było, że po tym piwie robił się czegoś szczęśliwszy.
Podchodzi do mnie taki jeden kolega, potwornie uduchowiony, w liceum jeszcze to było, i składa mi jakieś świąteczne życzenia, a ja jemu. No to ja jemu mówię: chłopie, tego, tamtego, miłości, oraz pieniędzy ci życzę. Ten robi minę jeszcze bardziej uduchowioną, zamyka oczy z namaszczeniem i mówi: Pfe. Tylko nie pieniędzy. Pfe, powtarza, pieniądze nie są ważne, pieniądze nie czynią człowieka szczęśliwym, nie chce pieniędzy. Nie to nie, myślę sobie i czekam, czego on takiego ciekawego mi pożyczy na te święta. A ten mi mówi: obyś miała miłość, ale nie miała pieniędzy.
Świnia, nie kolega, co nie?
Tak się jakoś złożyło, że przez długi czas się do tych życzeń dostosowywałam, a nawet cały czas się dostosowuję, bo pieniędzy — w tym sensie, w jakich się o nich myśli, kiedy się mówi, że ktoś ma pieniądze — nadal nie mam. Ale dużo czasu mi zajęło, zanim zrozumiałam, dlaczego mój uduchowiony kolega nie życzył mi pieniędzy. Z prostej przyczyny: w jego domu ich wtedy nie brakowało, to znaczy one nie były ważne, bo były, czyli że on nie bardzo rozumiał do czego one właściwie służą, co mniej więcej obrazuje taki dowcip (dość nędzny — dosłownie i w przenośni): Jedzie facet jakąś beemką, czy czymś innym fajnym (ja się na samochodach nie znam) i nagle patrzy, a tu drugi facet sprząta ulicę i czegoś mizernie wygląda. Stary!, krzyczy ten pierwszy, kopę lat! (bo w nim właśnie rozpoznał kolegę ze szkoły) Co tam u ciebie?! Ach, mówi łamiącym się głosem ten sprzątający, od trzech dni nie jadłem. - To się zmuś!
Zapewne nadmiar pieniędzy w domu mojego kolegi nie czynił go szczęśliwszym, tylko że chyba w ogóle nie był to problem pieniędzy. Wcale mnie nie dziwi teraz, że natchniony szesnastolatek uważa, że pieniądze są paskudne, skoro się o nie nie musi starać, ale jak taki szesnastolatek dorośnie, to już powinien być dorosły również pod względem finansowym.
Łaził za mną, zrywał kwiatki z klombów i takie tam. Sępił na obiady i miałam wrażenie, że jakbym mu dała czarną polewkę, to by zjadł i jeszcze serdecznie podziękował. No to co było robić? Mówię mu, chłopie, z tej mąki chleba nie będzie. On się chyba zorientował, jak się sprawy mają, popatrzył posępnie i powiedział, że przypominam mu wszystkie jego byłe narzeczone, bo jestem zainteresowana wyłącznie budżetem.
Usiłowałam mu wytłumaczyć zawiłe kwestie doboru naturalnego i że mi naprawdę nie chodzi o pieniądze, no rany boskie, to znaczy absolutnie nie chodzi mi o to, żeby one były i na przykład leżały sobie na bieliźniarce w pokaźnej kupce i żebym ja sobie na nie patrzyła i napawała się widokiem kupki, co szeleści, podrzucała sobie do góry i takie tam brednie. Wcale mnie nie podnieca ilość tak zwanych zer na wyciągu bankowym, chociaż, jak kiedyś znalazłam wyciąg z bankomatu, na którym wydrukowane było 75.870.79 złotych jako środki do wykorzystania, to oprawiłam w ramkę i powiesiłam w toalecie i jak teraz siusiam, to muszę przyznać, że czasem z tęsknotą na to patrzę. No bo właśnie o to wykorzystanie chodzi. Żeby było co zjeść, w co się ubrać, wykarmić potomstwo, a od czasu do czasu zaszaleć troszeczkę, nie żeby kupować jacht, nie żeby kupować ferrari, nie żeby mieć sto par butów, nie żeby kawior na śniadanie żreć. Nie żeby sobie pozwolić na wszystko, na co ma się ochotę, ale żeby na cokolwiek czasem móc sobie pozwolić, bo to nawet większa radość jest, jak się sobie pozwoli na coś, na co normalnie pozwolić sobie nie można. I jaki człowiek jest dumny, że sobie sam na to zarobił i że skoro zarobił, to posiada. Nie pieniądze posiada, bo skoro kupił coś, to już nie posiada tego, za co kupił, ale posiada to, co kupił i cieszy się jak głupek.
A ja sobie niedawno kupiłam łóżko. Łóżko moich marzeń, wielkie dwa na dwa metry, takie piękne, że jak je zobaczyłam, to chociaż nie miałam zamiaru kupować sobie łóżka, to oszalałam po prostu i kupiłam niemal natychmiast za wszystko co miałam i czego nie miałam, pozaciągałam kredyty, dostałam gorączki z nerwów, że ktoś mi wykupi (akurat), przez dwa dni nie poszłam do pracy, bo rozmyślałam, jak to będzie jak je kupię, potem przez dwa dni, bo w nim leżałam bezustannie, i się napawałam i takie tam. Łóżko kosztowało tyle, że prawdopodobnie nie będę jeść przez najbliższe sześć miesięcy, nie zapłacę rachunków, czynszu nie zapłacę, będę spać pod mostem, ale na łóżku za milion baniek.
Jak już z po dwóch dniach wyszłam z tego łóżka, żeby na nie popatrzeć z dystansu, to potem pobiegłam do znajomych, obwieściłam wszystkim, kto chciał i kto nie chciał, że mam łóżko, a potem spotkałam niedoszłego narzeczonego, co dla niego pieniądze nie były ważne i mu mówię: Stary, w ogóle mam ostatnio manię posiadania, kupiłam sobie za milion baniek łóżko dwa na dwa!
A ten do mnie: ale ci dobrze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze