Mania posiadania
NINA WUM • dawno temuZachłystywanie się konsumpcją jest w odwrocie. Rozmaici trenerzy i inni samozwańczy władcy dusz wzywają do wyzwalającego minimalizmu. Zachęcają, by odwrócić się plecami do niekończącej się promocji w centrum handlowym. Uzależnienie od zakupów to poważny problem - i dla finansów, i dla karmionych sztucznymi podnietami emocji. Niełatwo go okiełznać. A w neofickim zapale łatwo przesadzić w drugą stronę.
Zachłystywanie się konsumpcją jest w odwrocie. Rozmaici trenerzy i inni samozwańczy władcy dusz wzywają do wyzwalającego minimalizmu. Zachęcają, by odwrócić się plecami do niekończącej się promocji w centrum handlowym. Uzależnienie od zakupów to poważny problem — i dla finansów, i dla karmionych sztucznymi podnietami emocji. Niełatwo go okiełznać. A w neofickim zapale łatwo przesadzić w drugą stronę.
Moje dzieciństwo przypadło na końcówkę topornych i zgrzebnych lat osiemdziesiątych. Pamiętam dobrze, że nabywało się wtedy wszystko, co wpadło w ręce i przechowywało latami, "bo się przyda." Moja mama miała pokaźne szuflady pełne jakichś tkanin do szycia, materiałów pasmanteryjnych, których wprawdzie nie tykała od niepamiętnych czasów, ale — mogły się wszak pewnego dnia przydać. Półki przepastnych regałów zapełnione były nieczytanymi od lat książkami, nie używaną porcelaną (brzydka peerelowska zastawa na dwanaście osób — nie przypominam sobie, by choć raz ktoś z niej jadł.) Sporych rozmiarów szafa pęczniała od nadmiaru ubrań. W znakomitej większości dawno już niemodnych albo nigdy nie noszonych. Często kuriozalnych, jak bananowa spódnica w psychodeliczne maziaje — pamiątka z lat szkolnych rodzicielki, czy kiczowata dżinsowa kurtka z kolcami (dziś byłaby jak znalazł.) Dla dzieciaka grzebanie w tych wzorzystych zwałach było frajdą. Nigdy nie musiałam się martwić, w co przebiorę się na szkolny bal przebierańców. Kiedy dorosłam i wyprowadziłam się z domu, przysięgłam sobie, że nie zamienię własnego mieszkania w składowisko niepotrzebnych rupieci.
Oczywiście nie dotrzymałam słowa.
Przeciętnej kobiecie trudno ograniczyć swój apetyt na zakupy. Jesteśmy niemal wszystkie każdego dnia wystawianie na dziesiątki pokus. Nie wystarczy po prostu unikać centrów handlowych. Kto surfuje w internecie, ten nie raz natknie się na reklamy sieciowych butików. Oraz wszechobecnego Allegro. Nawet jednostki odporne na modę i głuche na zew magicznego hasła "wyprzedaż kolekcji" mają jakieś słabości, zaś internet ze swymi systemami śledzącymi bezlitośnie je wykorzystuje. Jesteś maniaczką urządzania domu? Spodziewaj się reklam z tego segmentu wykwitających, gdzie się nie obrócisz. Interesujesz się rękodziełem? Wystarczy raz zrobić zakupy przez internet, by oferta dziesięciu innych e-sklepów tego typu dopadła cię nawet na stronie ulubionego bloga. Tak działa magiczny system Google Ads. Młode matki będą bombardowane zachętami do nabycia dziecięcych utensyliów z najnowszej kolekcji, entuzjastki sportu zobaczą wszędzie, gdzie się nie obrócą, reklamę np. nowego roweru. Przecież mi to potrzebne, szepce czule podświadomość. To się przyda. I jak tu nie kupować?
Pytanie jest żartobliwe. Przychodzi jednak w końcu czas, gdy w domu coraz trudniej się obrócić od nadmiaru betów, a na koncie cichutko popiskuje debet. Motywacja do zgubnych wydatków może być szczytna: chcemy np. wprowadzić pozytywne zmiany w swoim życiu. Znam całkiem przytomną kobietę, która jeszcze nie zaczęła regularnie chodzić na siłownię, a już wydała niesamowite sumy na odpowiedni (czytaj: markowy) strój, profesjonalne buty i zestaw hantli. Rachunek ze sklepu sportowego tak ją przygnębił, że aż musiała szybko spożyć czekoladę.
Istnieje droga wyjścia z tej matni. Nadmiar odzieży, bibelotów, hobbistycznych utensyliów czy półfabrykatów do rękodzieła można upłynnić za pośrednictwem tegoż samego Allegro, na którym się je nabyło (Uprzedzam: to trwa i zarobku raczej nam nie przyniesie. W najlepszym razie wyjdziemy na zero.) Rzeczy nie znajdujące amatora — rozdać. Sam proces rozstawania się z niepotrzebnymi przecież betami, co miesiącami zapychały nam przestrzeń życiową, jest trudny. Wrzucając do kosza ciuchy o dwa numery za małe żegnamy się ze złudzeniem, iż kiedyś jeszcze dogonimy swój studencki rozmiar. Pozbywając się kompletu fikuśnych przyborów do gotowania — przyznajemy, iż nigdy nie osiągniemy biegłości w tej sztuce. Oddając koleżance czy siostrze nietknięte kosmetyki do makijażu oznajmiamy światu, iż upragniony image kunsztownie "zrobionej" elegantki jest jednak poza naszym zasięgiem.
Wypraszając z domu zbędne graty, wypraszamy też iluzje i pobożne życzenia na własny temat. A to może boleć.
Co potem? Nie sposób zrezygnować z noszenia ubrań czy posiadania hobby "tak w ogóle." To trochę jak z dietą: ponieważ jesteśmy skazani na pożywianie się do końca naszych dni, radykalne cięcia (jak w przypadku rzucania palenia czy innych nałogów) nie znajdą tu zastosowania. Wszyscy słyszeliśmy o zwolennikach radykalnego minimalizmu, ograniczających swój stan posiadania do stu rzeczy czy głoszących chwałę garderoby złożonej z trzech par spodni, pięciu podkoszulków oraz dwóch par butów (letnie i jesienno-zimowe.) Osobiście nie rozumiem takiego podejścia. Życie ma wszak być przyjemnością, nie udręką. Większość z nas nie ma ciągot do mnisiego stylu życia. Nie wspominając już o tym, że często jesteśmy ograniczeni obiektywnymi warunkami tegoż. Przełożony osoby pracującej na etacie często wymaga od niej określonego stroju. Matka małego dziecka, choćby stanęła na rzęsach, nie ograniczy stanu posiadania do jakiejś wymyślonej liczby. Trzeba po prostu kupować z głową.
Przed zakupem czegokolwiek warto zadać sobie cztery kontrolne pytania:
- Czy jest mi to niezbędne?
Przykład: Elegancki żakiet w uniwersalnym, neutralnym kolorze jest nam niezbędny, jeśli poprzedni zaplamiliśmy nie do odratowania. Oraz, jeżeli będziemy go nosić kilka razy w tygodniu. NIE jest nam niezbędny, jeśli w szafie wisi już pięć podobnych. Albo jeśli jesteśmy freelancerem pracującym z domu, przeważnie w dresie.
- Czy muszę to kupować akurat teraz?
Przed zakupem czegokolwiek zaleca się wrócić do domu i "przespać" na decyzji. Co prawda sieciówki rzucają do sklepów coraz krótsze kolekcje i robią to coraz częściej (bodaj w takiej Zarze cały asortyment sklepu wymieniany jest co dwa tygodnie) oraz dbają, byśmy o tym wiedziały. Zanim w popłochu pobiegniemy do kasy z tym ostatnim przykładowym żakietem w naszym rozmiarze, warto sobie zdać sprawę, że to nie jest niepowtarzalna okazja. Nie nabyłyśmy ciucha w tym sklepie? Za parę dni znajdziemy go w innym. Naprawdę nie warto się fiksować na kawałku tkaniny. W wielu sklepach można znaleźć rzeczy bardzo podobne lub wręcz identyczne, bo giganci rynku tekstylnego często zamawiają swój towar u tych samych podwykonawców.
- Dlaczego chcę mieć tę rzecz?
Najczęstsze odpowiedzi: bo muszę poprawić sobie humor, bo koleżanka w firmie znowu przyszła w czymś nowym, bo to takie śliczne… I już wiadomo, że nie warto. Humor znacznie skuteczniej poprawi nam rozmowa z przyjaciółką, choćby telefoniczna. Zjedzenie foremki malin. Lub puszczenie na cały regulator ulubionej muzyki. Do pracy nie chodzi się po to, by brać udział w pokazie mody. Zaś czy fakt "śliczności" jakiegoś ciucha (czy bibelotu) wart jest uszczuplania zasobów na koncie? O pogłębianiu ewentualnego debetu nie wspomnę.
- Co może się stać, jeśli tego nie kupię?
Odpowiedź może nas zaskoczyć. Podpowiem: najczęściej brzmi ona: NIC. Zupełnie nic. W razie, gdy odpowiedź brzmi: "Będę zdruzgotana, rozdrażniona i nieszczęśliwa przez cały dzień" jest to jasny sygnał, iż mamy problem z uzależnieniem od zakupów. Dobra wiadomość: jak i inne uzależnienia, jest ono uleczalne.
Warto poszukać wyspecjalizowanego terapeuty.
Sama walczę z tendencją do kupowania zbędnych gratów od lat i niekiedy jeszcze mnie ona pokonuje. Ale po każdym większym czy mniejszym "grzeszku" podnoszę się i walczę dalej. Ostatnio wyniosłam z domu 20 kg nienoszonych ubrań. Szafa nadal jest dość pełna. Ja mam co nosić, a kolejne kolekcje, okazje i promocje przemijają wokół mnie jak pory roku. Satysfakcja i spokój ducha, jakie w związku z tym stały się moim udziałem, nie dadzą się nabyć za żadne pieniądze.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze