Nie akceptują wnuczki
CEGŁA • dawno temuMamy z mężem dwuletnią córeczkę Malwinkę, która niedosłyszy. O ile moje stosunki z teściami były super przed ślubem i poprawne po, o tyle zanikły gdy... wyszło na jaw schorzenie Malwinki! Wiem, że mąż cierpi, choć o tym nigdy nie mówi. Nie wdaje się w ocenianie własnych rodziców i ja to szanuję, ale czasami jest mi ciężko...
Droga Cegło!
Pomiędzy Dniem Matki i Dniem Dziecka nawarstwił się mój żal. Mamy z mężem dwuletnią córeczkę Malwinkę, która niedosłyszy. O ile moje stosunki z teściami były super przed ślubem i poprawne po, o tyle zanikły gdy… wyszło na jaw schorzenie Malwinki!
Sęk w tym, że staraliśmy się o dziecko kilka lat, z naciskiem na to, że "problem" jest po mojej stronie. Rodzice męża wiedzieli o tym, lecz łaskawie nie komentowali, wydawali się fajnymi, normalnymi, przeciętnymi ludźmi. Pokazali zęby później.
Kocham Maksia, mojego męża, w życiu nie wyobrażałam sobie, że można tak spokojnie i na luzie nawet przyjąć ciężkie upośledzenie własnego dziecka, tak wspaniale się nim zajmować, łapać kontakt. I nie marzyłam, że to właśnie mnie przypadnie od losu taki mąż. Ale cierpię, bo Maks jest jedynakiem, bardzo z rodzicami związanym, bardzo kochanym, a teraz kontakty są zerowe, oni praktycznie je zerwali. Nie chcą widzieć na oczy "nienormalnej" wnuczki, nie chcą widzieć własnego syna, no i oczywiście przede wszystkim mnie – winowajczyni wszystkiego, posiadaczki błędnych genów. Zrozumiałabym jeszcze, że mnie nienawidzą, ale czemu odrzucają Maksa – za to, że mnie wybrał?
Wiem, że mąż cierpi, choć o tym nigdy nie mówi. Nie wdaje się w ocenianie własnych rodziców i ja to szanuję, ale czasami jest mi ciężko… A co dopiero jemu.
Dolorka
***
Droga Dolores!
Nie będę się w tym wypadku zagłębiać w mroczne meandry psychoanalizy, choć na pewno można by się ciekawych i pożytecznych rzeczy dogrzebać, gdyby położyć Twoich teściów na kilka miesięcy na kozetce.
Jedno jest pewne. Różne rzeczy uznajemy za społecznie nieakceptowalne. Dla jednych będzie to niepełnosprawne dziecko, budzące niepokój, niechęć, nawet odrazę. Dla innych przeciwnie – postawa Twoich teściów właśnie.
Na pewno dzielnie obalają oni mit o narodzinach potomka rodu, który natychmiast zmiękcza najtwardsze serca i zmiata z powierzchni ziemi najbardziej zajadłe konflikty, a wszyscy rzucają się sobie w ramiona ze szczęścia… Niestety, cukierkowe mity sobie, a rzeczywistość sobie.
Rodzice męża muszą być ludźmi o nieprawdopodobnie wygórowanych aspiracjach – które najczęściej wynikają z kompleksów, słabości, poczucia lęku i niespełnienia. Maks jako jedynak był zapewne oczkiem w głowie, królewiczem. Kto wie – może również wyczekanym? Tylko wyjątkowe zacietrzewienie, obłuda i totalnie rozchwiany system wartości mogą tłumaczyć takie zachowanie. Tłumaczyć – nie: usprawiedliwiać.
Malwinka jest Waszym szczęściem, jej choroba – Waszym wielkim zmartwieniem. I Wasze uczucia, przeżycia, wspólna walka są tu najistotniejsze. Miejsce dziadków, nawet najwspanialszych i najukochańszych, jest zawsze w drugim szeregu, za rodzicami. Najlepsze, co mogą dać, to wsparcie na całej linii. Najgorsze – sama wiesz. Absurdalne, nieuzasadnione (poza fałszywymi ambicjami), głęboko niesprawiedliwe odrzucenie, świadectwo rozczarowania, wyparcia, buntu wobec faktów.
Mimo że Maks jest już od dawna dorosły, masz rację – rodzice robią mu wielką krzywdę, przede wszystkim poprzez ignorowanie wszystkiego, co dla Niego najważniejsze: ciebie, wnuczki, nieoczekiwanych zmagań z codziennością. Ciebie krzywdzą, bo choć starasz się walczyć z tą myślą, czujesz się przez nich "gorsza". A niby jakim prawem? Wnuczce wreszcie odbierają jeden z elementów prawidłowego rozwoju: w aurze kochającej się, wielopokoleniowej rodziny – to zawsze pewne zubożenie, ale mówi się: trudno.
Pamiętaj, wy stawiliście czoło sytuacji, teściowie swój egzamin z życia oblali. Jeśli w tej rodzinie – i wcześniej, w trakcie Waszego narzeczeństwa oraz małżeństwa – nie było konfliktów, zamrożenie stosunków z przyczyny, którą wskazujesz, jest w moim odczuciu ewidentną patologią. I rzeczywiście obnaża pozory sympatii, jakimi byłaś karmiona. Wyrzekając się Was, rodzice męża wyrzekli się na dodatek istotnej i wartościowej części swojego życia. Czy są aż tak silni, czy aż tak bezsilni wobec własnych uprzedzeń? Nie potrafię tego przesądzić.
W takich sytuacjach jestem bardziej za wybaczeniem, niż za pojednaniem. Więzy krwi są tu bez znaczenia. I jestem pewna, że zdołacie z Maksem sprostać tej rodzinnej "amputacji", a przede wszystkim — wychować dziecko tak, by zminimalizować w nim świadomość odrzucenia przez kogokolwiek.
Z całej siły trzymam za Was kciuki.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze