Nabita w promocję
URSZULA • dawno temuSłowa Promocja i Okazja nie najlepiej mi się kojarzą. Zawsze mam wrażenie, że kryje się za nimi jakiś kruczek. Tym razem jednak postanowiłam się skusić. W nowym mieszkaniu potrzebny był Internet i jedna z ofert, na którą się natknęłam, zakładała, że jeżeli podpiszę umowę na wystarczająco długi okres czasu, dostanę zupełnie za darmo odtwarzacz DVD. To było to!
Słowa Promocja i Okazja nie najlepiej mi się kojarzą. Zawsze mam wrażenie, że kryje się za nimi jakiś kruczek.
Jogurty sprzedawane w supermarkecie w okazyjnej cenie najprawdopodobniej będą miały kończącą się datę ważności, truskawki w promocji będą nadgniłe, a licznym ofertom typu Dwa produkty w cenie jednego albo Kup płyn do zmywania, dostaniesz mopa gratis towarzyszą skomplikowane zabiegi specjalistów, które powodują, że sprzedawca i tak wychodzi na tym lepiej niż kupujący.
Jedyny typ promocji, który nie budzi moich podejrzeń (chociaż zapewne niesłusznie) to sezonowe wyprzedaże w sklepach z ciuchami, po których buszuję zawsze z jednakową naiwnością. Nie należę jednak z pewnością do dość licznie reprezentowanego grona osób, które wiecznie polują na okazję i spędzają długie godziny porównując ceny produktów w gazetkach różnych supermarketów czy nie kupują sobie wymarzonej sukienki, dopóki jej cena nie zostanie obniżona o co najmniej 30 procent.
Nie zbieram kuponów wycinanych z etykietek na butelkach soczków (Wygraj ekstra plecak!), nie wymyślam haseł reklamujących krem do depilacji nóg (W nagrodę wycieczka na Karaiby!) i nie biorę udziału w konkursach na najbardziej szalone wakacyjne zdjęcie organizowanych przez producentów aparatów fotograficznych (Wygraj aparat marzeń i dwadzieścia tysięcy koszulek z logiem firmy!).
Tym razem jednak postanowiłam się skusić. W nowym mieszkaniu potrzebny był Internet i jedna z ofert, na którą się natknęłam, zakładała, że jeżeli podpiszę umowę na wystarczająco długi okres czasu, dostanę zupełnie za darmo odtwarzacz DVD. To było to! DVD było sprzętem, którego pilnie potrzebowałam od jakichś dziesięciu lat, ale zawsze tak wychodziło, że musiałam wciąż odsuwać w czasie ten zakup. A tu proszę bardzo: Internet plus odtwarzacz, a wszystko za kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Grzechem byłby nie skorzystać.
Pobiegłam więc szybko ową umowę podpisać. Kiedy tylko to uczyniłam i wyciągnęłam rękę do uśmiechniętej pani w okienku po wymarzony odtwarzacz, okazało się, że nie jest to takie proste. Pani poinformowała mnie bowiem, że najpierw muszę wypełnić formularz, który umieszczony był gdzieś w Internecie. Niestety, problem polegał na tym, że następnego dnia, kiedy zabrałam się do poszukiwań, mimo najszczerszych chęci nie mogłam odnaleźć formularza w internetowych otchłaniach. Na szczęście zadzwoniłam do informacji, gdzie miła pani szybko pomogła mi go znaleźć i wypełnić.
– Drukarkę otrzyma pani w ciągu kilku dni – poinformowała mnie jeszcze, a ja pogrążyłam się w zadowoleniu z dobrze wykonanego zadania.
W następny poniedziałek o godzinie 7.30 rano obudził mnie telefon. Nie do końca jeszcze rozbudzona odebrałam.
– Dzień dobry, tu firma kurierska, mamy dla pani przesyłkę – odtwarzacz DVD – usłyszałam energiczny męski głos.
- Świetnie – ucieszyłam się. – Proszę więc mi ją przywieźć.
— O której pani będzie w domu?
— Teraz jestem — do godziny 10-tej. Potem wychodzę do pracy.
— Teraz to my nie przywieziemy – obruszył się głos w słuchawce. – Kiedy pani wraca?
— Mogę się postarać być o 18-tej – powiedziałam i tak też się umówiliśmy.
Leciałam z pracy dosłownie z wywieszonym językiem przez zakorkowane miasto i o dziwo udało mi się dotrzeć nawet na 17.30. Jednak na próżno wyczekiwałam kuriera. Nie pojawił się ani o 18-tej, ani później.
Następnego dnia znowu obudził mnie telefon. Okazało się, że to kurier, który wytłumaczył mi, że owszem był z przesyłką, ale o 15.30.
– Przecież mówiłam, że jestem w tych godzinach w pracy – zdenerwowałam się. – Proszę tym razem być punktualnie o 18-tej!
Znowu nie dotarł. Trzeciego dnia telefon już nie zadzwonił. Po kilku dniach sama się odezwałam, żeby dowiedzieć się, kiedy wreszcie zobaczę mój upragniony odtwarzacz.
— Zwróciliśmy przesyłkę do nadawcy – poinformowała mnie sympatyczna pani. – Kurier jeździł cztery razy i nie zastał pani w domu.
Po czym podała dokładne daty i godziny: 12.11, 14.34 itd. Miałam wielką ochotę natychmiast udać się do siedziby owej firmy i wysadzić ją w powietrze, ale postanowiłam się nie poddawać, tylko załatwić sprawę grzecznie i po ludzku. Zadzwoniłam do nadawcy. Pani długo sprawdzała wszystkie dane.
— Tak, rzeczywiście, należy się pani odtwarzacz DVD – poinformowała mnie w końcu.
— Ale kiedy go dostanę?! Kurier był cztery razy, ale nigdy w tych godzinach, w których się z nim umawiałam…
— Chce pani złożyć reklamację?
— Oczywiście!
— Już spisuję – pani kazała mi zaczekać kilka minut. Po chwili odezwała się znowu. – W ciągu kilku dni powinna pani otrzymać decyzję, czy reklamacja została rozpatrzona pozytywnie czy też nie.
Zamurowało mnie.
– Czy to znaczy, że jest taka możliwość, żebym nie dostała odtwarzacza? – upewniłam się.
— Nie jestem w stanie pani powiedzieć — obruszył się głos po drugiej stronie słuchawki. – Tym zajmuje się dział reklamacji. Odpowiedź powinna nadejść w ciągu kilku dni.
Od tamtej pory minął tydzień. Żadna wiadomość nie nadeszła. Co robić w takiej sytuacji? Zaraz sprawdzę w Internecie, którego „mam teraz pod dostatkiem”.
***
Nazwy niektórych sprzętów elektronicznych i usług telekomunikacyjnych zostały zmienione z powodu wrodzonego strachu autorki przed konsekwencjami.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze