Poczuj się dobrze, czyli weekend w Berlinie
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuGdzie słowo ekscentryczne to synonim normalnego, happening to codzienność a różnorodność serwuje się razem z biletem na metro? Odpowiedź brzmi: w Berlinie. O tym, że nie są to tylko hasła sprzedawane mediom przez specjalistów od public relations, łatwo się przekonać. Trzeba tylko zmobilizować przyjaciół i wyskoczyć razem na weekend do stolicy Niemiec.
O siódmej rano Pałac Charlottenburg zdejmuje koszulę z mgły. W bladym słońcu otrzepują pióra gadatliwe kaczki. Żwirowe alejki parku zapełniają się biegaczami w sędziwym wieku i psami aportującymi patyki. W głowie przybysza układają się klisze o wielkomiejskim poranku. Stereotypy znikają jednak po spotkaniu z rokokową figurą z prezerwatywą na palcu lub z domalowanymi wąsami. Berlin, choć zielony jak Sopot, kulturalny jak Paryż, jest sobą. Miastem, które ze zmagań z bolesną historią uczyniło nową jakość, wady zmieniając w zalety.
Historia nie jest tu ubrana w okazjonalnie składane wieńce, o czym łatwo się przekonać gubiąc się w labiryncie 2711 betonowych bloków Pomnika Pomordowanych Żydów Europy lub dotykając chropowatości muru berlińskiego. Przeszłość harmonijnie przeplata się z przyszłością. Puste bogactwo luksusowych butików równoważy koloryt Prenzlauer Berg. Ta niegdyś zaniedbana ulica ze stuletnimi kamienicami cudem ocalałymi z bombardowania podczas II wojny światowej zamieniła się w kultowe miejsce i przyciąga dziś artystów i turystów. Chodząc wśród galerii i knajpek z daniami z całego świata bez trudu trafimy na uliczny koncert lub happening.
Żeby trafić na ciekawy event, wcale nie trzeba jechać do dzielnicy artystów. Wystarczy sprawdzić w Internecie, która ulica Berlina właśnie świętuje. Festiwal ulicy to impreza urządzana przez jej mieszkańców. Goście są mile widziani. Mogą napić się piwa, potańczyć do muzyki reggae lub skosztować gazpacho ze specjalnie skonstruowanej maszyny. Przysmak z pomidorów mielonych przy pomocy starej wiertarki ścieka do miski szklanymi rurkami. Uczta za darmo, uśmiech w pakiecie.
Berlin najlepiej zwiedzać bez przewodnika podążając za ciekawymi impulsami. Za oknami miejskiego autobusu migają kolorowe figury niedźwiedzi. Ustawione w szeregach pojawiają się znienacka i po chwili zdają się już tylko przywidzeniem. Zbiorowa fatamorgana? Berlińczycy pytani o kolorowe misie są zaskoczeni, wszak niedźwiedzi tu pełno. Czyżby nie wiedzieli, że oprócz stałych obywateli, do stolicy wpadła z wizytą rodzina United Buddy Bears. Każda ze 140 dwumetrowych misiowych figur symbolizuje jeden kraj z Narodów Zjednoczonych, została stworzona przez artystę z tego kraju właśnie. Buddy Bears promują tolerancję oraz zrozumienie różnic pomiędzy narodami. Ich sylwetki odbijają się w witrynach luksusowych sklepów na Kurfürsdamm. Właśnie (3.10.2011) ruszyły w kolejną podróż. Trochę szkoda, bo tak pasują do Berlina.
Kto nie ma wypchanego portfela, po wyjeździe kolorowych niedźwiedzi wybierze inne ulice Berlina. Oryginalnych pamiątek można poszukać na którymś z pchlich targów. W weekendy ich nie brakuje. Wizyta na flohmarku to prawdziwe wyzwanie dla poszukiwaczy skarbów. Wśród kurzu i dotyku wielu rąk stare rzeczy otrzymują drugą szansę. Sofom z lat siedemdziesiątych, talerzom z ludowym motywem i kryształowym karafkom dać ją mogą berlińscy artyści i miłośnicy oryginalności z całego świata. Turyści pchle targi odwiedzaj tak samo chętnie jak berlińskie muzea . Kto zmęczy się grzebaniem w kartonach z okularami lub koralikami, może odpocząć na leżaku i wypić piwo. Przyjemność i luz przede wszystkim.
Zamiast wysokiej kultury muzealnej i ambitnego kina odwiedzić można Ogrody Świata we Wschodnim Berlinie. Około 21-hektarowy park, otoczony socjalistycznymi blokami, był kiedyś rekreacyjnym centrum dzielnicy Marzahn. Kilkanaście lat temu były tu jedynie wielkie trawniki poprzecinane asfaltowymi alejami, skupiska drzew i oczka wodne. Wielkim nakładem finansowym (koszty przekroczyły 10 mln euro) udało się stworzyć tu marzenie każdego ogrodnika – idealne ogrody, prezentujące rośliny i architekturę z różnych stron świata, przede wszystkim z Azji. Najpierw otwarto tu ogród chiński z czerwonym pawilonem herbacianym, potem surowy ogród japoński, skąpany w gorącej wilgoci ogród balijski, a potem także arabski i koreański. Ostatnio do atrakcji dołączył również zielony labirynt. Można zatracić się w podziwianiu detali — kamiennych kaskad, mozaik na ścianach, drewnianych totemów, uroczych mostów i setek odmian roślin. Choć dobrze wychodzą na zdjęciach, nie oddają pełni wrażeń – szemrzących fontann, zapachu cedrowego drewna i dusznej woni kwiatów.
Dlatego trzeba samemu spróbować Berlina. Kawa w każdej dzielnicy smakuje inaczej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze