Nigdy nie chciałam być matką
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuJesteśmy rodzinni, kochamy familijne tradycje i dzieci, i choć wokół wiele się zmienia, posiadanie potomstwa wciąż traktujemy jak życiową powinność. Niemal każdy, kto może mieć dziecko, po prostu je ma. Niechęć do rodzicielstwa nie jest decyzją popularną i wciąż budzi wiele kontrowersji. Dlatego niewielu z nas śmiało przyznaje, że bycie rodzicem to pomysł oddalony o lata świetlne od życiowych planów.
Jesteśmy niezwykle rodzinni, kochamy familijne tradycje i dzieci, przynajmniej na poziomie deklaracji, i choć wokół wiele się zmienia, posiadanie potomstwa wciąż traktujemy jak życiową powinność. Owszem — bywa, że na przeszkodzie stają kwestie finansowe, ale te zdają się wyłącznie opóźniać realizację prokreacyjnych planów. Nie wnikamy w takie zagadnienia, jak predyspozycje do bycia rodzicem, nie zastanawiamy się, czy jesteśmy w stanie wychować dziecko na porządnego człowieka. Niemal każdy, kto z biologicznego punktu widzenia może mieć dziecko, po prostu je ma. Niechęć do rodzicielstwa nie jest decyzją popularną i wciąż budzi wiele kontrowersji. Być może dlatego niewielu z nas śmiało i zdecydowanie przyznaje, że bycie rodzicem to pomysł oddalony o lata świetlne od życiowych planów.
Marta (30 lat, nauczyciel akademicki z Trójmiasta):
— Nigdy nie powiedziałabym tego głośno, bo skazałabym się na lincz. Nawet mnie to nie dziwi: kiedy bezdzietni mówią, że nie planują się rozmnażać, wywołuje to oburzenie i niezrozumienie, ale jeśli matka chciałaby cofnąć czas… Nie, nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak zareagowałby mój rozmówca.
Prawda jest taka, że nigdy nie chciałam być matką. Jestem typem introwertycznej intelektualistki – najbardziej na świecie kocham książki, teorie i biblioteczną ciszę. Moje życie zawsze było pełne celów, treści i pasji, zawsze miałam wiele do zrobienia, doświadczenia i zobaczenia. Nie czułam powołania do bycia matką, a dziecko nie było mi potrzebne, by wyrazić siebie, ukryć pustkę czy bezsens życia – a to, zdaje się, często stoi za decyzją o powołaniu nowego życia.
Zakładałam, że ja i mój partner będziemy tworzyli rodzinę dwa plus zero. Na dziecko nie było w nim miejsca. Mąż początkowo się sprzeciwiał, ale zrozumiał, że nie jestem kimś, kim można by manipulować, więc ostatecznie pogodził się z tą decyzją. My pisaliśmy swój scenariusz, ale życie zaproponowało swoje rozwiązanie. Kiedy zaszłam w ciążę, byłam zrozpaczona, ale nie miałam w sobie dość odwagi i chyba egoizmu, by zdecydować się na zabieg. Ciąża była koszmarem, ale nie koncentrowałam na niej swojej uwagi – żyłam, jakby nigdy nic. Kiedy urodził się mój syn, pokochałam go, ale instynkt macierzyński mnie zawiódł, a raczej ja go zawiodłam, bo nie czułam obezwładniającego szczęścia. Ot, po prostu zostałam matką.
Patrzę, jak moje dziecko rośnie – jest zdrowe, mądre i raczej szczęśliwe. A ja? Jestem czuła, miła, pogodna, ale gdybym mogła cofnąć czas… Tak, sprawiłabym, że Kamil zniknąłby z mojego życia. Brzmi okrutnie i zupełnie niedorzecznie? Wiem, ale tak właśnie czuję. Macierzyństwo nie jest dla mnie uczuciem wzniosłym, wartym wyrzeczeń i poświęceń. Nie czyni ze mnie lepszego, bardziej wartościowego człowieka. Jest za to wyzwaniem, codzienną lekcją życia i walką – nie ze zbuntowanym trzylatkiem, nie ze zwariowanym światem, a z samą sobą.
Ciężko pracuję, by nie zamknąć się w swoim świecie, nie stanąć z boku i być wreszcie sobą, to jest matką niewydolną. Są efekty moich starań, to prawda — funkcjonuję jak dobrze naoliwiona maszyna, wypełniam swoje obowiązki i sprawdzam się także w pracy zawodowej, ale ile mnie to kosztuje, wiem tylko ja. Staram się, staram, ale co zrobię, że nie kręci mnie układanie klocków, nie cieszy wysłuchiwanie setek dziecięcych pytań, męczy też macierzyńska rutyna: ubieranie, karmienie, mycie. Boli mnie szarzyzna codzienności, przeszłość budzi tęskne wspomnienia, a przyszłość budzi lęk. Boję się, że ostatecznie nie podołam, zawiodę moje dziecko, bo nie będę umiała wyposażyć go w pakiet cech i zachowań, który ułatwiłby mu funkcjonowanie w świecie: by był szczęśliwym, spełnionym i pewnym siebie człowiekiem.
Zostałam mamą, więc nią jestem. Wiem tylko, że byłabym bardziej zadowolona ze swojego życia, gdybym była bezdzietna. Właściwie nie miałam wyboru, więc ciągnę ten wózek, i nawet się przy tym uśmiecham. Jedno wiem — gdybym mogła cofnąć czas… Ale moje dziecko nigdy się o tym nie dowie.
Gosia (28 lat, florystyka z Warszawy):
— Gdy na pytanie, kiedy zostanę mamą, odpowiadam, że nie planuję takiego rozwiązania, słyszę masę argumentów, które mają mnie przekonać do zmiany decyzji. Wciąż pokutuje w nas przekonanie, że każdy, kto może, musi mieć. Bzdura! Nie wiem, czym się ludzie kierują i co za tym przemawia — rachunek ekonomiczny, względy moralne czy ludowe mądrości. Tak czy inaczej, teoria ta jest dla mnie niedorzeczna. Potomka powinien mieć ten, kto go mieć może, ale i chce. Co po dziecku ludziom, którzy zdecydowali się na rodzicielstwo bo tak trzeba, co dziecku po rodzicach, którzy nie umieją dać mu szczęścia, uwagi, miłości?
Są tacy ludzie jak ja, którzy zdecydowanie na dzieci decydować się nie powinni, tak będzie lepiej dla wszystkich — pora to zrozumieć i dać tej teorii funkcjonować, czytaj: ludziom ją wyznającym normalnie żyć. Owszem, być może u jej podstaw leży egoizm, ale nie tylko.
Mam świadomość swoich cech charakteru, ale także preferencji i oczekiwań wobec życia. Nie byłabym dobrą matką – opiekunką i nauczycielką życia. Nie umiałabym przeskoczyć swojego wygodnictwa i zachwytu nad byciem osobą niezależną, odpowiedzialną wyłącznie za siebie. Nie wiem, kim bym się stała, gdyby wraz z pojawieniem się dziecka mój świat stanął na głowie i zmieniły się moje priorytety. Nie dorosłam do tego, by zrzucić i siebie, i swoje potrzeby z piedestału. Myślę, wręcz jestem pewna, że byłabym wredną babą, która swój żal za utraconą wolnością przelewałaby na dziecko. Idąc dalej: w moim życiu wszystko musi być tak, jak chcę i zaplanuję – a przy dziecku tak się żyć nie da. Frustrowałoby mnie to, chaos by mnie rozbijał, w rezultacie znów obrywałoby się bogu ducha winnemu dzieciakowi. Nie mogłabym też pozwolić sobie na życie pełną piersią. Nie chodzi mi nawet o względy materialne — nie uprawiałabym sportów ekstremalnych, które kocham, nie latałabym na egzotyczne wakacje, bo nade wszystko czułabym się odpowiedzialna za malucha. Jak znam życie, to ciągle bym się o niego bała – może nawet ten mój strach byłby paraliżujący i dla niego. Tak czy inaczej moja decyzja o nie byciu matką wydaje mi się ze wszech miar uzasadniona. I denerwuje mnie, że ludzie oczekują ode mnie jej uzasadniania, a samo spłycanie tematu boli. Bo egoizm to raz, ale dwa to przekonanie, że nie nadaję się na rodzica. Nie mam cech, które predysponowałyby mnie do tej funkcji, ale i daleko mi do przeciętności. Jak miałabym się odnaleźć w macierzyństwie – ja apodyktyczna choleryczka, ale i melancholik.
Być może jestem neurotyczką, a może po prostu osobą trudną, która za bardzo skupia się na teorii życia. Jedno jest pewne – swojego wachlarza cech osobowości nie chcę przekazywać kolejnemu pokoleniu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze