Dżamperka
MAJA KRUM • dawno temuSzanuj szefa swego, bo możesz mieć gorszego… Ta stara prawda na pewno ma sens, szczególnie w czasach kiedy z pracą bywa naprawdę krucho. No ba, ale co zrobić, gdy szef uwiera jak zaniedbany odcisk, duszne biuro szczerzy kły, a myśl o kolejnym tygodniu roboty w tym samym miejscu doprowadza do ataku mdłości? Może czas poszukać czegoś nowego?
Moja przyjaciółka Anka należy do kategorii dżamperów: skacze z etatu na etat, bo wspomniane mdłości nachodzą ją dość regularnie. Szefowie nie lubią osób z poszarpanym CV: przyjdzie taka, poduczy się, porozgląda, a na koniec znudzi i zwieje do kolejnej firmy. Robienie dobrego pierwszego wrażenia to Anki specjalność. Dalej bywa gorzej, jednak nową pracę udaje jej się jakoś znaleźć. Jak na dżamperkę przystało średnia wytrzymałości w jednym miejscu to sześć miesięcy, tak więc w trzy lata po skończeniu studiów naliczyłam Ance sześciu pracodawców. Oto ich przegląd:
Praca nr 1 – czyli czar kancelarii
Zaraz po skończeniu studiów trafiła się praca u pani mecenas, w prawdziwej kancelarii. Szczęśliwa Anka już widziała się z aktówką i w modnych okularach na nosie. Tak naprawdę zajmowała się wszystkim, co niezwiązane z dumnym tytułem magister prawa. Odkurzała segregatory, robiła szefowej zakupy, kroiła ser na koreczki dla gości, spędzała całe dni z koszmarnym Franciszkiem, pięcioletnią pociechą pani mecenas. Pozwu nie widziała przez ten czas na oczy, za to nauczyła się wypełniać druczki do ZUS-u i nadwerężyła ślinianki – mąż szefowej miał firmę wysyłkową, więc Anka marnowała popołudnia na poczcie, przyklejając znaczki na setkach kopert z ulotkami. Kiedy wreszcie zauważyła, że stała się gosposią doskonałą, a wynagrodzenie wystarcza jej na bilet miesięczny i dwa kilo krówek, postanowiła sobie pojść.
Praca nr 2 – czyli nie ufaj drogim zegarkom
Na rozmowie wstępnej zaimponował jej – elokwentny, sympatyczny, świetnie ubrany – tak, kolejny szef Anki miał klasę i kasę. Co do kasy się nie pomyliła, z klasą było o wiele gorzej. Już po kilku dniach okazało się, że Ankę zatrudnił psychopata obrażający pracowników na każdym kroku: sekretarka była według niego „skończoną wsiową idiotką”, dziewczyna z marketingu „grubą flądrą bez gustu”, a księgowy „zezowatym debilem”. Kiedy pan szef dostawał ataku furii, rzucał kubkami, wytrząsał papiery z szuflad i miotał się z purpurową twarzą, zwalniając pracowników. Po kilkudniowych występach przechodziło mu – przynosił ciasto i ponownie rozdawał etaty. Taka huśtawka emocjonalna trwała przez cały czas, a Anka chyba była zbyt słaba psychicznie, by uczestniczyć w grupowej terapii tego faceta. Poczuła, że czas iść dalej.
Praca nr 3 – czyli wampir energetyczny nie śpi
Kolejny szef na pierwszy rzut oka wyglądał na zmęczonego poczciwca. Koszmar objawił się szybko: ten człowiek kochał zebrania, podczas których wysysał energię, tak jak wampir wysysa krew. Spotkania robocze pośród gołych ścian gabinetu trwały po cztery godziny… z przerwami na siusiu, bez wody, powietrza i bez nadziei. Odbywały się według tego samego scenariusza: szef wchodził zmęczony, z szarą twarzą i zrezygnowanym wzrokiem – jego zespół odwrotnie: zwarty, silny i wesoły. Z każdą minutą sytuacja się zmieniała. Prezes mówił i mówił, wbijał wzrok w czoła zebranych, dziwnie gestykulował. Anka marzyła, żeby uciec i doczołgać się do czegoś z kofeiną, jednak wyjść nie było wolno. Jej twarz stawała się coraz bledsza, koleżanki podpierały głowy rękami, koledzy siłą woli podtrzymywali powieki. A on… On ożywał. Nabierał rumieńców, śmiał się głośno, zaczynał podskakiwać. Kiedy cała energia została wyssana, pracownicy niemal na czworakach wychodzili z gabinetu. Gdyby nie te codzienne zebrania, Anka pewnie by tam pracowała dłużej.
Praca nr 4 – czyli wielka imprezka
Ha, pierwszy dzień w nowej pracy zaczął się od balangi. Biuro mieściło się w willi z ogrodem, zatem codziennie ktoś przygotowywał grilla. Wszyscy byli super cool, całowali się na powitanie i zwierzali z domowych sekretów. Od rana piło się wspólną kawę i opowiadało o ostatniej imprezie integracyjnej, wieczorem szło na piwo albo obowiązkową siłownię. Szef, dość młody, ubrany z niedbałą elegancją, miał ambicję przyjaźnienia się z całym światem – nawet z chłopakiem Anki, nawet z jej mamą, która kiedyś po nią przyszła. Praca była jedną wielką wartością dodaną. Anka dostawała bilety do kina, chodziła na biurowe balangi, spędzała weekendy w firmie, bo integracja wymagała poświęceń. Po biurze biegały dzieci, psy i świnki morskie pracowników. Był tylko mały szkopuł… Szef rzadko płacił. Kiedy Anka nieśmiało mu wspomniała, że potrzebuje pieniędzy, bo wyrzucą ją z mieszkania, spojrzał na nią zdziwiony i stwierdził, że przecież może pomieszkiwać w biurze, rzecz jasna z chłopakiem. Opuszczała tę dziwaczną sektę z lekkim żalem, jednak potrzeba otrzymywania pensji była silniejsza.
Praca nr 5 – czyli jesteś dla mnie wszystkim
Zdesperowana Anka poszła do firmy, w której płaca była bardzo niewielka, za to pewna. Dostała konkretne stanowisko i konkretny zakres obowiązków. Do czasu. Jakoś dziwnie ludzie zaczęli się wykruszać i po miesiącu Anka stała się czymś na kształt kilkugłowego bóstwa. Szef nie miał zamiaru zatrudniać nowych osób, nie miał też ochoty dawać Ance podwyżki – po co, skoro myślał, że wystarczy ją chwalić i jęczeć o kiepskiej kondycji finansowej firmy. Anka była sekretarką, strategiem, panią od marketingu, handlowcem i księgową. Prawie nie spała, schudła, wyglądała jak widmo. Szef chwalił ją nieustannie, ufał, podziwiał i dzwonił czasem z domku za miastem, pytając, jak jej idzie. Kiedy Anka przejrzała na oczy, położyła mu na biurku wypowiedzenie. Reakcja była zaskakująca, tak jak cały ten czas zatrudnienia: pan szef zalał się łzami i błagał, żeby nie odchodziła i nie zostawiała go samego, bo przecież „firma to ona”. Ponownie wyzwolona Anka była nieubłagana. Jeszcze na schodach słyszała pochlipywania opalonego na mahoń nieszczęsnego kapitalisty, który oprócz płaczu nie miał pomysłu na zatrzymanie cennego pracownika.
Praca nr 6 – czyli tu i teraz
Nie chcę zapeszać: Anka pracuje i na razie jest zadowolona. Wprawdzie ostatnio dzwoniła rzekomo spod biurka i teatralnym szeptem usiłowała nadać mi jakiś komunikat, ale po jej wcześniejszych dziwacznych przygodach wierzę, że da sobie radę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze