Najdroższy skarb
JUSTYNA • dawno temuSiedziałam na tarasie wygrzewając sie z przyjemnością w wiosennym słońcu, kątem oka zerkając na ludzi montujących nowe zraszacze do trawy, kiedy komórka leżąca na stole zaczęła grać Bacha w stylu techno. Paulina nie znosi tej melodii - twierdzi, że brzmi tak strasznie, jakby miała rozerwać telefon na strzępy. A mnie sie podoba.
— Justina, czy możesz poszukać takiej czerwonej książki w twardej oprawie i podrzucić ją do szkoły w porze lunchu? – w głosie mojej szefowej brzmiało rozdrażnienie.
— Nie ma sprawy, zajmę się tym – odpowiedziałam spokojnie. Wyglądało na to, że moja podopieczna po raz kolejny zapomniała spakować czegoś, co było niezbędne do pracy na lekcji. Mały roztrzepaniec.
To już kolejny raz – westchnęła matka – jeśli nie będziesz mogła znaleźć tego podręcznika, nie przejmuj się. Po prostu przywieź młodą ze szkoły w trakcie przerwy i niech sama go poszuka. To zajmie parę minut.
Przekopałam starannie półki z książkami w poszukiwaniu czerwonej okładki. Niestety, mimo dobrych chęci, nie mogłam jej nigdzie wypatrzyć. Długa przerwa właśnie się zaczynała. Zaparkowałam samochód przed szkołą i weszłam do budynku tylnymi drzwiami niezauważona przez nikogo. Zagadnięta nauczycielka szczegółowo udzieliła mi informacji, gdzie mogę znaleźć swoją podopieczną. Wyszłam na obszerny plac zabaw i okrążałam go powoli w poszukiwaniu ciemnej czupryny.
Dziewczynka siedziała odwrócona, rozmawiała z koleżanką. Kiedy byłam już blisko, wstała aby dołączyć do reszty grupy.
Hej! – złapałam ją za łokieć – nie mogłam znaleźć twojego podręcznika. Jeśli chcesz, możemy pojechać po niego do domu.
Nagle, jak spod ziemi, wyrosły obok mnie dwie kobiety.
— Natychmiast ją puść – zażądała jedna. — Co tu robisz? Kim jesteś? Gdzie jest twój identyfikator? – zalała mnie druga pytaniami.
Zamrugałam, zdziwiona. — Przyjechałam po swoją podopieczną. Zapomniała książki i prosiła o jej przywiezienie – zaczęłam tłumaczyć nieco bezładnie, zupełnie wytrącona z równowagi.
Na czyje polecenie? Czy masz upoważnienie od rodziców? Jak sie tu dostałaś? – doleciało zza moich pleców. Okazało się, że kolejna nauczycielka przybyła z odsieczą.
W obliczu tak zmasowanego ataku najeżyłam się jak kocica.
- Po co tyle pytań? Nikt nie zadawał ich przy wejściu. Zresztą, nie było tam nikogo – prychnęłam, spoglądając na kobiety z góry. — Robię tylko to, o co prosiła mnie jej mama. Nie przypuszczałam, że będzie z tym taki problem.
Jedna z kobiet odeszła na pół kroku i zaczęła rozmowę przez telefon. Dwie pozostale mierzyły mnie czujnym wzrokiem.
— Pojawiła się tu nie wiadomo skąd… historia o książce… chce zabrać dziecko ze szkoły… Zawiadomić matkę? Czy mam zadzwonić po policję? – doleciała mnie rozmowa.- Chwileczkę! Dlaczego chcecie wzywać policję? – opadła mi szczęka – chciałam tylko pomoc, aby dziecko nie miało kłopotów. Zresztą, to nie jest moja sprawa. Ja wracam do domu.
— Proszę zaczekać. Wdarła sie pani na teren szkoły i należy to wyjaśnić – lodowaty ton głosu nauczycielki nie wróżył nic dobrego. Od strony budynku nadchodził postawny mężczyzna.
- Świetnie. A teraz pobije mnie ochroniarz – pomyślałam w popłochu.
Ochroniarz jednak okazał się dyrektorem szkoły, który po przedstawieniu mu kolejny raz powodu mojej wizyty w szkole zawyrokował krótko: to nieporozumienie, po czym dodał z wymuszonym uśmiechem: Mam nadzieję, że pani to rozumie, my chronimy te dzieci jak tylko potrafimy… Proszę już odejść.
Zmyłam się jak niepyszna, czując jednak ulgę, że obyło sie bez odstawiania mnie do domu białym radiowozem.
Po szkole czekałam na parkingu, aby odebrać dziewczynkę z zajęć. Rozległ się dzwonek i z głośnym „Yeeeeee!!!” grupa dzieciaków wyleciała z budynku, rozbiegając się we wszystkich kierunkach. Punkt trzecia: koniec pracy, koniec szkoły. Nikogo nie obchodzi już z kim i czy dotrą one dziś do domu. Jakaś niedopracowana ta protekcja.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze