Gdy odkurzacz to gender. Czy naprawdę chłopców powinno się uczyć sprzątać?
NINA WUM • dawno temuNiektórym rodzicom podoba się uczenie chłopców, że winni po sobie sprzątać, a nie czekać, aż zrobią to za nich dziewczynki. Pociągające jest również hasło, że wszyscy ludzie są sobie równi i mają prawo do szczęścia.
Arcybiskup Gądecki wypowiedział się parę dni temu w wywiadzie dla "Naszego Dziennika".
— Obecnie groźnym wyzwaniem jest — lansowana pod płaszczykiem programu równościowego — ideologia genderyzmu — mówi poznański hierarcha. — Niektórym rodzicom podoba się uczenie chłopców, że winni po sobie sprzątać, a nie czekać, aż zrobią to za nich dziewczynki. Pociągające jest również hasło, że wszyscy ludzie są sobie równi i mają prawo do szczęścia. Lecz…
Po takim wstępie musi nastąpić jakieś "lecz." Wszak nie od dzisiaj wiemy, że forsowana natrętnie i nierozsądnie, idiotycznie oderwana od życia zasada, że nie ma ludzi dobrych i lepsiejszych — najpewniej przyniesie skutki katastrofalne. W każdym aspekcie życia, nie tylko tym tyczącym mycia naczyń po obiedzie czy szorowania podłóg.
A poważnie: nie szydzę z księdza biskupa. Człowiek jest produktem warunków, w których żyje. Zaś ja podejrzewam, iż Jego Świątobliwość miotły nie miał w ręce dosłownie nigdy. Hierarcha Kościoła to przyjemny zawód, polegający m.in. na tym, że wszelkie nieprzyjemne i niewygodne rzeczy robią za nas inni. Szorowanie powierzchni płaskich oraz podawanie pysznej kawy na porcelanie jest zapewne domeną usłużnych i pokornych sióstr zakonnych, oddelegowanych do tego szczytnego zajęcia. Serio nie dziwię się biskupowi, że czarno widzi przyszłość, w której tacy jak on mieliby nagle ruszyć się z fotela.
My jednak patrzmy dalej, niż tylko poza zasięg przepięknego biskupiego płaszcza. Co widzimy?
Wysunę tezę rewolucyjną. Chłopców wcale nie trzeba jakoś szczególnie "uczyć sprzątać." Tak, jak i nie trzeba uczyć tego dziewczynek.
Sama byłam taką nienauczoną dziewczynką.
Pozwolę sobie na wtręt osobisty. Moja zacna matka, choć nie znająca egzotycznego słówka "dżender", starała się działać w myśl zasady, iż ledwie odrosły od ziemi człowiek — czy to żeński, czy wręcz przeciwnie — dwie rączki ma i mu one nie odpadną, jeśli umyje talerz po obiedzie. Toteż pędziła mnie i brata do zlewu z równą bezwzględnością. To samo tyczyło przykrego rytuału wynoszenia śmieci. Niestety, na drodze do pełnego rozpoznania naszych przyszłych obowiązków człowieka i obywatela stanął maminy perfekcjonizm.
Rodzicielka moja lubiła, gdy mieszkanie lśni. Zabawne, że ona sama o sobie nie myśli w ten sposób. Ja do dziś, będąc starą już babą po trzydziestce, z pewną zgrozą wspominam nienormalny blask parkietów w rodzinnym mieszkaniu. Z tamtej podłogi można było jeść (nożem i widelcem.)
Wszystko, co mogło błyszczeć, robiło to. Mama miała do sprzątania werwę nieskończoną oraz charakteryzowała się precyzją jubilera. Niezgrabni, nieuważni my (ja i brat) tylko ją irytowaliśmy swym brakiem wprawy w tej sferze. Sprzątała i szorowała sama, oganiając się niecierpliwą ręką od tych, co próbowali jej przeszkadzać.
Dzieci uczą się szybko (z mojego punktu widzenia to jedyna zaleta tych stworzeń.) Nic więc dziwnego, że radośnie zostawiliśmy macierz z tym całym czasochłonnym zamiataniem, odkurzaniem i czyszczeniem. Skoro tak to lubiła — rozumowaliśmy — żal byłoby jej wyrywać z rąk ukochaną rozrywkę.
Odwalaliśmy zatem radośnie swoje dzieciństwo i dorastanie, zaś mama sprzątała. Bezszmerowo.
Wanna po prostu zawsze była od środka gładka i śnieżnobiała. Z wanny się wychodziło, zostawiając w niej paskudny osad z mydła i nie zastanawiając się, jakim cudem do następnego razu on zupełnie zniknie.
Mając lat dwadzieścia kilka wyprowadziłam się na swoje.
O, radości! O, ekscytacji. O, brudzie.
Byłam autentycznie strapiona, gdy osad w wannie zaczął się nawarstwiać. Gdy pokryte lepkim kurzem kurki kuchenki gazowej jęły kleić mi się do ignoranckiej ręki. A podłoga… czy wiedzieliście, że podłoga w kuchni potrafi zrobić się czarna i nieprzyjemnie kleista dosłownie w parę dni? Bo ja się właśnie wtedy tego dowiedziałam.
Pamiętam również, jak — zdeterminowana — postanowiłam po raz pierwszy w życiu umyć tę straszliwą podłogę. Telefon do matki nie wchodził w grę, tu szło o honor. Zdesperowana, rozlałam w kuchni litr wody z mydlinami i przez komicznie długi czas usiłowałam zgarnąć go z powrotem za pomocą mopa. Było to śmieszne i przerażające doświadczenie. Lecz nieocenione.
Równie bezcenna okazała się wiedza, że jak się nie wyszoruje patelni natychmiast po użyciu, to resztki jajecznicy utworzą coś, przez co daremnie przebijać się z kilofem. Że nierozwieszone na czas pranie nabiera niepowtarzalnego zapachu zgnilizny. I tak dalej.
Oszczędzona mi została życiowa przygoda pomieszkiwania w akademiku, dlatego też dowiedziałam się tych życiowych prawd tak późno.
Odwiedzam czasami mieszkania byłych chłopców, dziś już dorosłych mężczyzn, wychowanych — jak i ja — w epoce, gdy o dżenderze nikt nad Wisłą nie słyszał. Znakomita większość tych dżentelmenów potrafi sobie doszorować wannę. A jeśli nie usuwa regularnie kurzu, to z dezynwoltury, nie dlatego, że nie wie jak.
A zatem, nie zawracajmy sobie głowy uczeniem dzieci, jak sprzątać. One się pewnego dnia same tego nauczą. Poprzez krew, pot, łzy i mydliny. Wiedzę zdobytą osobiście ceni się bardziej.
Zaś stan podłogi w kuchni bez pudła pozwala odróżnić mężczyznę od chłopca.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze