Facet correct wobec planety
REDAKCJA • dawno temuPo studiach pracowałam w fundacji na rzecz kobiet, tam poznałam „rodzynka” pośród feministek – świetnego chłopaka. Nasiąknęłam atmosferą i pozytywnymi ideami. Rozsyłaliśmy przez internet materiały edukacyjne, organizowaliśmy różne akcje. Od łyczka do rzemyczka, zakochaliśmy się w sobie, zamieszkaliśmy razem. Potem przyszła szarobura rzeczywistość. Poszłam do pracy w zawodzie, wbiłam się w garniturek. Kocham mojego faceta, ale coraz trudniej mi z nim żyć, coraz więcej rzeczy mnie irytuje...
Po studiach pracowałam przez rok w fundacji na rzecz kobiet, tam poznałam „rodzynka” pośród feministek – świetnego chłopaka, troszkę młodszego ode mnie. Nasiąknęłam atmosferą i pozytywnymi ideami. Przygoda była wspaniała, rozsyłaliśmy przez internet materiały edukacyjne, organizowaliśmy różne akcje, uczyliśmy się promocji. Od łyczka do rzemyczka, zakochaliśmy się w sobie, zamieszkaliśmy razem.
Potem przyszła szarobura rzeczywistość. Poszłam do pracy w zawodzie, wbiłam się w garniturek. Mój chłopak jeszcze studiował i „nie odpuszczał”. Pasjonowało go wszystko, nie tylko równość płci. Jest weganinem, nie nosi niczego ze skóry, przejmuje się polityką i ekologią, wspiera schroniska dla zwierząt. Żyje i oddycha wyznawanymi poglądami od a do z.
Mnie jest trudniej, zwłaszcza teraz, odkąd weszłam w „normalny” świat. Kocham mojego faceta, ale coraz trudniej mi z nim żyć, coraz więcej rzeczy mnie irytuje. Muszę rozdeptywać plastikowe butelki (nie cierpię tego hałasu), segregować śmieci do sześciu różnych toreb. Zakupy noszę w rękach i pod pachami, bo on burzy się na branie ze sklepu reklamówek, do tego płatnych… Wodę każe mi zakręcać, gdy szczotkuję zęby czy namydlam włosy, wyciąga mi ładowarkę, żelazko i suszarkę z gniazdka. Zabronił mi wychodzić z pieskiem, bo nie ufa mi, że sprzątam kupki, tak, przyznaję się do winy, torebki zawsze mam ze sobą, ale czasem po zmroku wykorzystuję sytuację… Głupio mi na wizytach u rodziców, gdzie uskutecznia swoje umoralniające wykłady, a rodzina robi wielkie oczy, oczy pytające – do mnie, jak ja wytrzymuję z tym gościem?
Jestem inna, teraz żyję szybko, lubię mieć wszystko gotowe, pod ręką. Tego wymaga ode mnie tryb życia, potrzeba gotowości do pracy, skupiania się, nie nawalania. Czy to czcze usprawiedliwienia? Nie wiem. Kiedyś pewnie takie duperelki mnie śmieszyły, nie złościły… Teraz wszystko przeżywam. Na święta brak pachnącej choinki, bo „nie zabijamy” drzew. Kwiatów oczywiście nie dostaję, cięte kwiaty to okrutny snobizm bogaczy. Nie jestem bogata. Ale jeśli stać mnie na żywe drzewko, to dlaczego nie wolno mi go mieć?
Ostatnio było trochę lepiej, bo mój ukochany założył fundację dla mniejszości religijnych i strasznie się zaangażował, praktycznie nie ma go w domu. Czuję się swobodniejsza. Wiem, to niedobrze, jeśli miał to być mężczyzna mojego życia… Skoro lepiej mi, kiedy go nie ma… Czy jest sens to ciągnąć? Porozmawiać się nie bardzo daje, on jest jak przysłowiowy Świadek Jehowy – powtarza w kółko swoje argumenty, głuchy na cudze. Nigdy go nie przegadam! Ale wiem, podskórnie czuję, że przecież nie jestem złym człowiekiem! Dlaczego więc wciąż jestem strofowana i oceniana, ja mu w końcu nie zabraniam być sobą?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze