Kłótnia lesbijek
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuByłem świadkiem kłótni dwóch lesbijek. Ich draka trwała trzy dni i noce. Nerwowe spacery po parku, miliony fajek wypalone w kawiarni, miliardy esemesów, wysyłanych jeden za drugim od świtu do świtu. Dziewczyny nie jadły i nie spały, rozkładały swoje życie na czynniki pierwsze, gadały nieustannie, jedna przez drugą, a zatrzymać je mogło tylko wycieńczenie organizmów. Wpadały wówczas w krótki, niespokojny sen i z nastaniem świtu kontynuowały drakę. Choć cała afera wzięła się z drobiazgu.
Byłem kiedyś świadkiem kłótni dwóch lesbijek. Omal nie uwierzyłem wówczas, że dziewczyny homo wymyślono w Kalifornii, by kręcić filmy dla dorosłych.
Wszystkie kłótnie damsko męskie, które obserwowałem, jak i te, w których miałem radość brać udział, przebiegały w podobny sposób. Wyróżniłem odmienne proporcje wypowiadanych słów. Kobieta wyrzuca ich potoki perliste, zalewając faceta kaskadą werbalnych pretensji, ten zaś mruczy i odszczekuje. Ona najczęściej krąży po mieszkaniu, wyrzuca ramiona w powietrze, tupie, czasem też czymś ciśnie. On siedzi, zgarbiony, palce ma splecione oraz próbuje się uchylać.
Mężczyźni wolą konkret, kobiety – nie. Kiedy się kłócę, automatycznie kieruję się ku źródłom konfliktu, próbując docenić wagę niepozmywanych naczyń, moje wczorajsze chamstwo na imieninach u Zosi, czy tę pretensję, że pracuję od rana do nocy, a my wciąż, kochanie, jesteśmy nędzarzami. Bardzo chcę w takich rozmowach wyłożyć karty na stół, w paru zdaniach określić problem i poszukać, wspólnie, sposobów na jego rozwiązanie.
Wszystkie kobiety – poza wspomnianymi wyżej lesbijkami – postępują inaczej. Punktem wyjścia w kłótni nieodmiennie jest drobiazg (dopowiadam – z punktu widzenia mężczyzny, każde jego zachowanie jest drobiazgiem, nawet jeśli wyszedł po papierosy i wrócił po trzech latach). Następnie, drobiazg ów rośnie, mutuje i ulega zwielokrotnieniu. Jeśli wczoraj, na przykład, ciężko obraziłem Basię, to podczas kłótni kobieta przypomni wszelkie przejawy mego grubiaństwa od przedszkola lub wcześniej, następnie wspomni, jak to zniszczyłem jej wakacje nieustannie narzekając, ile pieniędzy przepuszczam i jak mało poświęcam się dla domu. Kropką nad „i” jest niezmiennie: „ty mnie nie szanujesz!”. Święte to słowa: słyszał je już Cezar od Kalpurni i Lenin od Krupskiej, zarazem nic nie znaczą. Kiedy wybrzmią, oddycham z ulgą. Można iść spać.
Gdybym dostał jeden grosik za każde słowo wypowiedziane przez wściekłą kobietę, miałbym dość pieniędzy by wymienić sobie mózg na nowy a więc lepszy. Zrozumiałbym wówczas, o co właściwie podczas kłótni chodzi. Kobieta schlebia mi szalenie, obciążając każdą swoją wypowiedź balastem znaczeń, które, w jej opinii powinienem przyjąć i przetrawić, każde słowo wywrzeszczane podczas kłótni oplatają sugestie, podprogowe pchnięcia i konteksty, o każdym można by napisać przynajmniej Czarodziejską górę, co z tego jednak, skoro i tak nic nie rozumiem. Na jeden mój konkret dostaję wór skojarzeń, szczęśliwie, konkret skojarzenia znosi lub na odwrót i można zacząć się godzić.
A gdzie tutaj me dwie lesbijki, tak nieszczęśliwie pokłócone?
Ich draka trwała przynajmniej trzy dni i noce. Obserwowałem to z doskoku – nerwowe spacery po parku, miliony fajek wypalone w kawiarni, a nade wszystko miliardy esemesów, wysyłanych jeden za drugim od świtu do świtu. Dziewczyny nie jadły i nie spały, rozkładały swoje życie na czynniki pierwsze, choć cała afera wzięła się z drobiazgu – chamstwa u Basi czy czegoś podobnego. W gruncie rzeczy, zastanawiam się nawet, czy nie kłócą się do teraz.
W odróżnieniu od małżeństw, kłótnie mają zastosowanie tylko w wypadku par zróżnicowanych płciowo (koledzy, na przykład, pobiją się lecz nie pokłócą). W wypadku moich lesbijek zabrakło czynnika regulującego, czyli mężczyzny. Ten umie zatrzymać potok słów za pomocą krótkiej, choć rzadko mądrej wypowiedzi. Dziewczyny gadały nieustannie, jedna przez drugą, a zatrzymać je mogło tylko wycieńczenie organizmów. Wpadały wówczas w krótki, niespokojny sen i z nastaniem świtu kontynuowały drakę, co dałoby się jeszcze przetrzymać. Niestety – zgubne okazało się rozplatanie znaczeń, podtekstów i domysłów. Zwyczajnie nie rozumiem większości półsłówek i sugestii padających podczas awantury, za to dziewczyna drugą dziewczynę zrozumie świetnie.
W konsekwencji, każde słowo rozrasta się w dziesięć, a zdanie w setki zdań, poruszających nowe kwestie i zagadnienia. Wszystkie trzeba poruszyć, dopełnić i zamknąć, co jest po prostu niemożliwym, tematy narastają geometrycznie, walą się na człowieka niby graty z monstrualnej szafy, którą nieopatrznie otworzono. Kłótni nie ma końca.
Niestety nie mam pojęcia, jak kłótnia wygląda u strony przeciwnej, czyli u gejów. Tych bowiem nie znam i muszę zdać się na domysły. Rupert Everett, jeden z najbardziej znanych homoseksualistów w Hollywood rzekł co prawda, że nie ma nic okropniejszego niż dwaj kłócący się geje, ale, na zdrowy rozum, wydaje mi się, że nie ma racji. Kłótnia taka jest najpewniej najkrótszą kłótnią świata, wymianą paru szczęknięć. I tyle. Właściwie, nie ma jej wcale.
I raz, ten jeden raz muszę zgodzić się z katolikami. Nie wierzę w trwałość związków jednopłciowych, wcale nie ze względu na rzekomą skłonność do niewierności czy niechęć Pana Boga to wszystkiego, co kojarzy się z tęczą. Lesbijki kłócą się nieustannie. Geje nie kłócą się wcale.
A co to za życie bez kłótni?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze