Machina czasu
MARGOLA&KAZA • dawno temuPrzypomniało mi się, jak opowiadałaś kiedyś o ćwiczeniu psychologicznym, które polega na tym, że trzeba sobie wyobrazić siebie samą w wieku lat szesnastu i w wieku lat siedemdziesięciu, siedzące naprzeciw. Co one powiedziałyby mnie, a co ja im?
Margolu,
Moja szesnastolatka, jak to bywało w jej zwyczaju, prawdopodobnie z pogardą wykrzyczałaby mi, że mnie nienawidzi i wyszła trzaskając drzwiami, zanim zdążyłabym powiedzieć: „Jak dorośniesz, to zobaczysz!!!” Co do siedemdziesięciolatki, trudno przewidzieć, jakie będzie miała ulubione formy kończenia konwersacji z kimś, kogo nie znosi, ale daję głowę, że wybierze z nich najdrastyczniejszą. Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie będzie to arszenik. Pal licho koronki…
Wynika z tego, jak widzisz, że długo bym z nimi nie porozmawiała. Takie ćwiczenie jednak pomaga sobie uświadomić, w jakim paskudnym miejscu znajduje się kobieta po trzydziestce. Wieku, który – jak obiecują – jest wiekiem pełnego rozkwitu fizycznego i dojrzałości psychicznej. Po prostu złote lata…
Mojej córce wprawdzie do szesnastych urodzin zostało sporo, ale zdarza się, że stawia mnie pod murem, z plutonem egzekucyjnym naprzeciwko, i zadaje pytanie z serii trudnych.
— Co jest w życiu najważniejsze? — pyta moja pięcioletnia latorośl.
— Miłość — odpowiada szesnastolatka we mnie.
-… i rodzina — dodaje siedemdziesiątka.
Ta w środku, ta teraźniejsza, gapi się idiotycznie w dal nieokreśloną i przed oczami stają jej wybory dokonane ostatnio w stanie pełnej świadomości umysłu: nadgodziny w pracy wyrwane rodzinie za parę groszy więcej w wypłacie, drogocenne weekendy spędzone w supermarkecie w poszukiwaniu jakiegoś zupełnie idiotycznego łacha, który będzie mi zapychał szafę do czasu, kiedy go wyrzucę, godziny które moje dziecko spędziło przed telewizorem, bo ja chciałam przez pięć minut posiedzieć w Internecie (zauważ tę przedziwną względność czasu) oraz inne grzechy przeciw rodzinie i miłości, mniej i bardziej ciężkie, o których nawet nie wspomnę. Staje jej przed oczami Rzeczywistość – krótko mówiąc.
— Aha! - odpowiada moje ufne dziecko i zmienia temat. Przyjdzie dzień, kiedy zamiast „aha!” wykrzyczy, że mnie nienawidzi za to, w jakim zakłamaniu żyję… i trzaśnie drzwiami. Wtedy pluton egzekucyjny wypali, a ja osunę się po ścianie ze swoimi nieużywanymi ideałami, które jak niektóre książki mają ładne grzbiety, ale ciągle jeszcze nie rozcięte wszystkie kartki.
No i padło słowo „ideały”. Upadłe ideały.
— Ideały… - powie moja siedemdziesiątka spokojnie kiwając się na bujanym fotelu i wklepując jednocześnie list do swojej równie stetryczałej przyjaciółki Margoli do starodawnego babcinego laptopika – są jedynie niedościgłymi celami, do których zmierzamy, ale których nie osiągniemy. Ale oczywiście nie należy się z tym stanem rzeczy godzić…
— Aha! – odpowiedzą zgodnym chórem trzydziestka i siedemnastka – co też babcia opowiada, teraz to jest zupełnie inne życie, nie to, co za babci czasów…
Kaza
***
Moja Kazo,
Moja półeczka z ideałami nie tak ładna jak Twoja. W kartki im nie zaglądałam, ale grzbiety mają wyświechtane… Wycieram sobie nimi czasem gębę. Bywa, że i użyję ich w obronie własnej lub cudzej, a także i przeciw komuś. Stopień ich zużycia, a raczej nietknięcia, frustruje mnie nie mniej niż Ciebie. Obiecuję sobie, że koniec z tym, że wreszcie zacznę żyć tak, jakbym chciała, wysiłki podejmuję, wiatrem zmian powiewam, reguluję zegarki zewnętrzne i wewnętrzne… i co? Ano, kochana, usiłowanie wcielania ideału w życie przypomina zazwyczaj pracę Syzyfa: namozoli się człowiek, namęczy, napcha pod górę… a i tak na końcu sprawa runie na dno. Tym boleśniejszy ten upadek, że już się było w ogródku, witało się z gąską… Mam wieloletnie doświadczenie w podejmowaniu nieudanych prób dosięgnięcia księżyca motyką lub podskoczenia wyżej wiadomych części ciała. Co gorsza, wewnętrzna siła nie pozwala mi zaprzestać tych prób i wypchać się sianem, co wobec przywołanej przez Ciebie Rzeczywistości wydaje się być gestem absolutnie uzasadnionym. Tymczasem, dla zabicia czasu, wypycham się słomianym zapałem. Odkreślam sobie kolejne niepowodzenia, naciągam kolejne granice, łamię barierki obietnic lepiej niż niejeden tłum protestantów. A otoczenie puka się w czoło i pyta: „Po co to wszystko?”
— Dzieci? – prycha znajoma pani menedżer przed czterdziestką. – Wybacz, kochana, przy moim trybie pracy nie mam czasu nawiązać nawet głębszej relacji z mężczyzną, a muszę się przecież realizować! Miałabym zmienić pracę, żeby zagrzebać się w pieluchy?
— A niby dlaczego miałbym ustąpić? – pyta kolega — podróżnik, który po raz nie wiadomo który postanawia zrealizować plan półrocznego wypadu na drugą półkulę, nie bacząc na żonę w ciąży. – Przecież wrócę, zanim urodzi!
„Bądź sobą!” – krzyczy Rzeczywistość. Bądź sobą, czyli nie bądź naiwniakiem, wszystko ci się należy, a życie jest za krótkie, by je marnować na obowiązki! Moja Kazo Z Wyrzutami, siedź w Internecie do woli, Twoje dziecko przecież na tym nie ucierpi, będzie szczęśliwe, że ma zrealizowaną mamę! Ciułaj pieniążki, choćbyś wracała do domu coraz później, kupisz córce lalkę i będzie znów szczęśliwa. Tako rzecze prasa kolorowa.A ja, cóż rzeknę, zmiatając wstydliwie pod dywan moje grzeszki, wcale nie tak małe i niedostrzegalne, jakimi chciałabym je widzieć? Rzeknę, że ani moja siedemdziesiątka, ani Twoja, nie mogą się mylić. I naprawdę najważniejsza jest rodzina. Wspólny spacer z dzieckiem i mężem, obiad w rodzinnym gronie, wyjście do kina, teatru, czytanie książek… Wraz z Tobą podejmę kolejny wysiłek na rzecz przewartościowania zadań, które w tym naszym krótkim życiu trzeba spełnić, aby miało ono sens. Aby rodzina miała należne sobie miejsce. Do dzieła, kochana. Zanim zasiądziemy z grzanym krupnikiem i kraciastym pledem na stopach na werandzie, zanim nasze siedemdziesięcioletnie dłonie wymienią krzepiące, acz drżące uściski na do widzenia, jeszcze ruszymy z posad bryłę świata. I to bez punktu podparcia.
Bo jak tu się oprzeć na ideale, no powiedz, jak???
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze