e-małżeństwa
PAULINA MAJEWSKA-ŚWIGOŃ • dawno temuCzujesz się samotna? Nie chodzisz na imprezy, pracujesz w domu lub z ludźmi, którzy mają już ułożone życie osobiste? Wydaje ci się, że nigdy nie odnajdziesz tej drugiej połówki? Zajrzyj na czat! O swoich internetowych przygodach opowiedziały kobiety, które dzięki sieci znalazły wielką miłość.
Basia (29 lat, ekonomistka z Krakowa):
— Kiedy pojawił się Internet, inne media przeszły do lamusa… Znam ludzi, którzy każdego dnia muszą kilka godzin spędzić przed monitorem. Znam i takich, którzy będąc w pracy (póki firma nie zablokuje) całymi dniami rozmawiają przez komunikator. Ja sięgałam po ten wynalazek tylko wówczas, kiedy potrzebowałam informacji — na przykład kiedy pisałam jakiś referat. Potem, wstyd się przyznać, ale dołączyłam do grona tych, którzy Internet traktują jak przyjaciela, do niego zwracają się z różnymi sprawami. Za jego pośrednictwem znalazłam pracę, w bardzo atrakcyjnej cenie wynajęłam mieszkanie, kupiłam komplet mebli. Mogłabym wymieniać bez końca. Ale najistotniejszą „zdobyczą” był mój małżonek!
Byłam tuż po rozstaniu z chłopakiem, z którym chodziłam 4 lata. Nie był to łatwy okres w moim życiu. Żeby zapomnieć, pozbierać się i zacząć od nowa… postanowiłam wyjechać do innego miasta. Całkowicie zmienić swoje życie, spalić za sobą wszystkie mosty. Było to dość ryzykowne posunięcie, ale nie byłam w stanie normalnie funkcjonować — każda rzecz, czy miejsce kojarzyło mi się z moim byłym. Wyjechałam. Wybór padł na Warszawę. Znalazłam tam pracę, zaczęłam studia podyplomowe, ale mimo poznania wielu osób, jakoś nie znalazłam z nikim wspólnego języka. Może sama wytwarzałam jakąś barierę, mur i nikogo do siebie nie dopuszczałam?
Tak minęły prawie 2 lata. W babskiej gazecie przeczytałam o portalu, na którym można pogadać z fajnymi ludźmi. Tam poznałam chłopaka. Wymieniliśmy się „danymi”, każdego dnia rozmawialiśmy przez telefon. Niestety dzieliło nas trochę kilometrów, bo Marcin mieszkał i pracował w Krakowie. Nie wytrzymałam. Wzięłam urlop i pojechałam do niego. Był trochę zdziwiony, ale na pewno mile zaskoczony. I tak się zaczęło.
Obecnie jestem mieszkanką Krakowa. Porzuciłam stolicę i zostałam. Poprosiłam szefa o rozwiązanie umowy o pracę — totalnie mi odbiło! Finał historii jest taki, że od ponad roku jesteśmy małżeństwem, a w październiku przyjdzie na świat nasza córeczka.
Aśka (30 lat, obecnie bezrobotna ze Skoczowa):
— Mojego miśka poznałam na czacie. Początkowo nie było mowy o żadnym związku, bo ja nie miałam zbyt dobrych doświadczeń z facetami. Zawsze pakowałam się w dziwaczne układy, które bardzo szybko okazywały się totalną porażką. Gdyby ktoś 2 lata temu powiedział mi, że facet poznany na czacie będzie ojcem moich dzieci, to na pewno bym go wyśmiała. Nie chciałam być z Mirkiem, ale nie chciałam również zakończyć tej znajomości… Teraz dochodzę do wniosku, że podświadomie wiedziałam, iż to ten jedyny, ale broniłam się przed tą myślą rękami i nogami. Zaimponował mi tym, że był uparty, ja odpuściłabym sobie kogoś, kto pół roku nie wie, czego chce. Mirek został najpierw moim kumplem, potem przyjacielem, a teraz jest najcudniejszym facetem na globie i, mam nadzieję, w najbliższym czasie będzie także i mężem — jesteśmy zaręczeni i jesteśmy… w ciąży.
Dobrze, że ktoś wymyślił Internet… Gdyby nie te wszystkie kabelki, pewnie byłabym teraz sama, albo tkwiłabym w związku z jakimś palantem.
Zuzanna (29 lat, pedagog z Bielska):
— Po nieudanym związku powiedziałam sobie – koniec z facetami! Byłam na ostatnim roku studiów i chciałam już tylko obronić pracę, znaleźć zatrudnienie i mieć święty spokój. Po rozstaniu długo dochodziłam do siebie, byłam zagubiona. Do tego nagle musiałam troszczyć się sama o siebie, bo rodzice wyprowadzili się do innego miasta. Żyłam w przeświadczeniu, że z nikim nigdy się nie zwiążę… Czułam się samotna, ale w końcu i do tego przywykłam. Tłumaczyłam sobie, że lepiej być samotnym, niż czuć się tak będąc w związku.
Przypadkowo w kwietniu 2005 roku weszłam na czat. Jeśli dobrze pamiętam "Dla samotnych". Nie uczyniłam tego po to, by kogoś poderwać, nie szukałam miłości, bo przecież wtedy twardo stałam na stanowisku, że ona nie istnieje. Po prostu chciałam z kimś pogadać. Przyznaję, chciałam poznać kogoś, z kim ewentualnie mogłabym się spotkać na kawie w realu. No i znalazłam — kliknęłam "witaj". Na odpowiedź długo czekać nie musiałam. Łukasz nie chciał mojego zdjęcia w bieliźnie, jak to podobno często bywa (w sieci jest masa zboczeńców). Był normalny, a to już wystarczający powód do tego, żeby kontynuować z nim rozmowę. Trudno mi powiedzieć, co wpłynęło na to, że sama, jak jakaś naiwna dziewuszka, podałam mu swój numer telefonu. Wysyłaliśmy SMS-y, a w czerwcu pierwszy raz odebrałam od niego telefon. Zaproponował spotkanie.
Kiedy go zobaczyłam… byłam pewna, że to miłość. Miłość od pierwszego kliknięcia — jak ją żartobliwie nazywamy. Po miesiącu mieszkaliśmy już razem, po 2 miesiącach były zaręczyny, a po roku i 5 dniach ślub.
Teraz marzymy tylko o zdrowym dziecku — musimy uzbroić się w cierpliwość, w tym Internet już nam nie pomoże — chociaż? To co nas spotkało było cudem, może zdarzy się kolejny?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze