Cudownych rodziców mam...
CEGŁA • dawno temuPoznałam rodzinę mojego chłopaka, który nazywa ją "obciaszną". Nie ma już takich rodzin, a mówię to z żalem, jako dziecko z modelu dwa plus jeden. Zobaczyłam cztery pokolenia pod jednym dachem mieszkające wbrew pewnym niesnaskom razem, w ciekawej atmosferze, która wydała mi się ekscentryczna, a jednocześnie tradycyjna. Taka mieszanka wypastowanej podłogi i małych grzeszków. Chciałabym, żeby mój chłopak patrzył na Nich tak samo jak ja – są cudownym zjawiskiem, nie żadną patologią. Tylko nie wiem, czy po jednym spotkaniu mam prawo wtrącać się do Jego relacji z Nimi, nawracać Go i pouczać.
Kochana Cegło!
Mój chłopak Leszek – dalej nazywać Go będę Leś – pochodzi z niedużego miasta R. na pograniczu Mazowsza i Mazur. Dopiero tego lata, jak jesteśmy razem od Gwiazdki 2007, dostąpiłam zaszczytu poznania Jego rodziny, i to nie obeszło się bez próśb i gróźb! Wracaliśmy z wakacji, było po drodze i zmusiłam Go niemal, żebyśmy wstąpili towarzysko i niespodziewanie, nieobowiązująco, a gdyby coś nie pasowało – zaraz spadamy.
Spotkania z tą rodziną Cegło nie traktuję w charakterze symbolicznym, jako preludium do zaręczyn ani nic w tym stylu. To Leś rozbudził moją wyobraźnię, opowiadając o Nich… niezbyt dobrze, chociaż z dającą się wyczuć miłością. A wszystko, co opowiadał, wydawało mi się, tak poza wszystkim, bardzo fajne, momentami wzruszające. Tylko On ma to do siebie, że nazywa swoją rodzinkę półżartem „obciaszną”, jeśli w ogóle o nich mówi, bo nie lubi.
Nie ma już dziś takich rodzin, Cegło, a mówię to z żalem, jako dziecko z modelu dwa plus jeden. Zobaczyłam cztery pokolenia pod jednym dachem (dom może i niewyjściowy, ale duży, pod miastem, raczej wiejski), mieszkające wbrew pewnym niesnaskom razem, w ciekawej atmosferze, która wydała mi się ekscentryczna, a jednocześnie tradycyjna. Taka mieszanka wypastowanej podłogi i małych grzeszków – to chyba najlepiej pasuje do opisu. Jest dwóch starszych braci Lesia, tata z mamą, babcia oraz jej tata, czyli pradziadek, który w momencie wybuchu wojny miał 19 lat! Jest człowiekiem nie używającym okularów, który bardzo pięknie haftuje na ogromnych powierzchniach (dostałam zrobioną przez Niego kołdrę, ozdabiał ją pół roku, wzięłam, mimo że Leś kopał mnie pod stołem i wywracał oczami).
Ci Państwo nie mają pieniędzy, czego gość w dom w każdym razie absolutnie nie odczuwa, gdyż są to ludzie dzielący się przysłowiową ostatnią koszulą – przywieźliśmy do Warszawy jeszcze miód, jajka i inne frykasy, których Leś oczywiście nie chciał brać, bo u Niego w akademiku takich ludzi spoza Warszawy nazywa się „słoikami”, elegancko, prawda? Brawo, Warszawo! Ich wady polegają – tak odbieram zachowanie Lesia – przede wszystkim na dość bliskich stosunkach z alkoholem. Popijają tam wszyscy z wyjątkiem mamy Lesia, która zarazem jest jedyną osobą mającą w rodzinie stałą pracę. Bracia pracują dorywczo, a reszta rodziny ma renty i emerytury. W miasteczku posiadają jakieś ciasne mieszkanko w płycie, które wynajmują „na biznes” i tym reperują budżet. Ktoś mógłby powiedzieć: ale dno! I z tego co wiem, ktoś właśnie kiedyś tak powiedział, i może od tamtej chwili Leś zaczął o Nich myśleć podobnie. A moim zdaniem wcale niesłusznie.
Na mnie to, co zobaczyłam, nie zrobiło wrażenia jakiegoś zbiorowego babrania się w alkoholizmie czy „staczania się” z braku kasy, tylko wybranego, celowo lub przypadkiem, kto teraz do tego się dokopie, raczej luzackiego stylu życia, na zasadzie: póki nie umieramy, nie będziemy się zabijać. A na co zwróciłam uwagę, to na to, że w domu jest bardzo dużo książek, fotografii z przeszłości bliższej i dalszej, prawie wszystkie możliwe gatunki zwierząt, jakie da się przygarnąć chore, a po wyzdrowieniu żal wyrzucać, a ludzie ci kłócą się niegroźnie przy stole, by zaraz potem śmiać się razem ze swoich dowcipów i wspomnień, snuć gawędy, od jakich uszy same rosną. Cegło, ja po czterech godzinach wyjechałam stamtąd naładowana po czubek głowy pozytywną energią, jakiej nie da mi nigdy żadne party i afterparty razem wzięte!
Jak wspomniałam, Leś nie był zadowolony z tej wizyty (wcześniej robił uniki) i cały czas czułam na sobie Jego wzrok, jakby sprawdzał, kiedy zacznę uciekać z krzykiem. Postanowiłam wydębić od Niego, czemu – nazwijmy to po imieniu – wstydzi się swojej rodziny – a ja gołym okiem widzę, że Ich kocha i mają wspólny język, nawet jeśli Leś trzyma trochę dystans, a może tylko udaje… Opowiedział mi w końcu „wstrząsającą” historię (dla Niego wstrząsającą – ja popłakałam się ze śmiechu i biłam brawo!) pierwszej i ostatniej jak dotychczas wizyty Państwa N. w Warszawie u najmłodszego syna.
Na początku studiów Leś był przez dwa lata z inną dziewczyną – bardzo ładną Kaśką, zresztą jej zdjęcie stoi na komodzie w domu w R., co uważam za niezwykłe i ładne. To był raczej poważny związek, taka pierwsza wielka miłość, która miała skończyć się chyba ślubem (nie to, co nasz:)). Z Jej inicjatywy odbyła się w Warszawie duża rodzinna impreza w drugi dzień Świąt, na którą państwo N. zjechali w komplecie, bo taki był plan. No i wówczas doszło, wedle słów Lesia, do kompromitacji na całej linii, ponieważ rodzinka „pokazała, co potrafi” i wywołała rzekomo skandal. Oczywiście zaczęło się od nieszczęsnego alkoholu – rodzicom Kaski nie przypadło do gustu takie nadużywanie rozweselaczy przy świątecznym stole. Dwie albo trzy rzeczy maksymalnie zbulwersowały rodziców Kasi. Po pierwsze, babcia Lesia (64 lata) miała największy dekolt ze wszystkich pań przy stole i po wejściu na odpowiednią orbitę wesołości miała podobno „zalecać się” do wszystkich obecnych panów, bez względu na ich wiek. Po drugie, dziadek opowiadał piękną historię o poczęciu babci w powstaniu i o powstańczym ślubie ze swoją nieżyjącą już żoną, a na koniec wspomniał, że nadal trzyma suknię uszytą ze spadochronowego jedwabiu oraz dziewczęce oficerki „na małą stópkę”, i marzy mu się jeszcze kiedyś ujrzeć jakąś pannę młodą w rodzinie w tym stroju, bo to najpiękniejszy ślubny komplet na świecie. Po trzecie, ktoś ze strony Kaśki wspomniał taktownie o bezrobociu w małych miejscowościach no i na to tata Lesia zaznaczył wesoło, że brak pieniędzy nie hańbi. Na to mama Kasi, że może nie hańbi, ale świadczy o niezaradności, nie sądzi pan? „Pan” nie sądził, więc odpowiedział z godnością: „Nasza rodzina ma inne cele i wartości”. Jakie – padło oczywiście natychmiast pytanie. Rodzinka Lesia rozejrzała się po sobie i podobno po chwili milczącego namysłu wszyscy wybuchli zgodnym śmiechem. Tata dopiero po otarciu łez rozłożył ręce i miał powiedzieć: „Ano, na tę chwilę zapomnieliśmy, ale damy znać w pierwszym dogodnym terminie.”
Cegło, ja bym oddała wszystkie moje sztywniackie i nudziarskie Święta w mojej rodzinie za taką biesiadę! Ale nie każdy tak myśli. Kaśka na przykład, była Lesia, wzięła to wszystko bardzo serio, wypytywała się Go nawet, czy rzeczywiście będzie ewentualnie musiała brać ślub w sukience ze spadochronu, bo Ona od razu mówi: zapomnij… A Jej rodzice strasznie „ubolewali” nad manierami Państwa N.
I od tego czasu, mam wrażenie, Leś się ze swoją rodziną, delikatnie mówiąc, nie afiszuje, nawet jakby miał do nich pretensje o tamten „występ”… Zrozumiałam z tej opowieści, że mojej reakcji też się bał, chociaż nie wiem, co dokładnie było przyczyną jego rozstania z Kaśką. Cegło, moi kochani starzy też są sztywniakami na maksa i nikogo na siłę nie zamierzam z nikim konfrontować, bo po co prowokować konflikty. Ale szczerze Ci powiem, że ja osobiście u rodziny Lesia spędziłabym najchętniej całe wakacje, tarzając się po podwórku z ich jednookim psem i słuchając anegdotek. Chciałabym, żeby Leś patrzył na Nich tak samo jak ja – są cudownym zjawiskiem, nie żadną patologią. Tylko że nie wiem, czy po jednym spotkaniu mam w ogóle prawo wtrącać się do Jego relacji z Nimi, nawracać Go czy pouczać. Jak myślisz?
Melbka
***
Kochana Melbko!
Masz dar obserwacji i zjednywania sobie ludzi, a nie masz uprzedzeń i nie oceniasz ich po pozorach. Dlatego pomiędzy Tobą i rodziną Lesia natychmiast zaiskrzyło. To normalne, tacy ludzie odnajdują się błyskawicznie w korcu maku. Od razu po przekroczeniu progu tamtego domu poczułaś, że jesteś „u siebie”, to chcesz powiedzieć, prawda?
Masz prawo do swoich euforycznych przeżyć i entuzjastycznej oceny. Weź jednak drobną poprawkę na to, że każda, najszczęśliwsza nawet rodzina ma swoje „szkielety w szafie”, których nie wyciąga, utajone niesnaski i wzajemne pretensje, może chwile kryzysu, załamania, zwątpienia. To wszystko lepiej wie Leś i może kiedyś dokładniej Ci wytłumaczy. Skoro nie ma już mowy o ukrywaniu rodziny przed Tobą, a Ciebie przed rodziną – gdyż wdarłaś się jak mały huragan:) – proponuję resztę refleksji pozostawić jednak na razie Lesiowi. Niech w spokoju przemyśli sobie Twoją reakcję, krańcowo odmienną od reakcji Kaśki (tamta historia musiała Go bardzo zaboleć, a wszystkich szczegółów i okoliczności przecież nie znamy). Niech wyciągnie sobie z tego średnią i zbuduje na nowo swój stosunek z rodziną, skoro nastąpiło tam jakieś zaburzenie.
To, co dla Ciebie było ekscentryczne i fascynujące, dla innych może być nietaktowne, niezgodne z pewnym kanonem zachowań. Może nawet ranić i wywoływać wyimaginowane (lub nie!) obawy o przyszłość, w której dwie krańcowo różne rodziny połączyłyby się w jedną z racji np. ślubu dzieci. Rzecz jasna, nie rodzice o takich sprawach ostatecznie decydują, ale każdy ma prawo do własnych osądów i zawsze liczy się pierwsze wrażenie, które potem można zweryfikować, jeśli zaistnieją ku temu odpowiednie warunki.
Ludzie przywiązani do pewnych konwencji z reguły czują lęk przed innością, inność ta zaburza im uporządkowaną od dawna rzeczywistość, wręcz jej zagraża. Muszą mieć czas, żeby się otworzyć. Z twojej opowieści wynika, że rodzice Kasi i Lesia raczej nie stworzyli sobie kolejnej szansy. Może szkoda, może nie. Teraz Wy jesteście parą i jeśli Wasz związek okaże się trwały, on będzie podstawą do wymieszania w przyszłości obu rodzin, przyzwyczajenia ich do siebie. Może wyjść z tego fantastyczny melanż, pod warunkiem, że nic nie będzie się działo na siłę, pod presją czasu czy Twoich spontanicznych zachwytów. Widzę, że jesteś podekscytowana poznaniem modelu rodzinnego krańcowo odmiennego niż Twój. Gdy jednak emocje po pierwszym spotkaniu opadną, poświęć rodzinie Lesia więcej uwagi – niekoniecznie najeżdżając znów ich dom:). Po prostu, delikatnie ciągnij temat z chłopakiem. Stwórz sobie pełny, dojrzały obraz, zanim doprowadzisz do „konfrontacji”.
Wiem, że Cię to korci, by zgromadzić bliskich przy jednym stole i być może znów pośmiać się do łez z nieszkodliwych gaf, poobserwować reakcje swoich rodziców. Pamiętaj tylko, żebyś się nie rozpędziła i nie ustawiła Ich w roli gabinetu osobliwości. Rodzice Lesia może kochają zwierzęta, ale sami są ludźmi i niekoniecznie chcą występować w cyrku jako ciekawostka. Zalecam umiar, cierpliwość i takt w… planowaniu nowej rodziny:).
Pozdrawiam Cię mocno,
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze