Kutz na upały
MAGDALENA TAWIŃSKA • dawno temuSzperając w czyjejś biblioteczce można trafić na coś, co samemu chce się przeczytać. Oczywiście nie jestem niegrzeczna i nie zatapiam się w lekturze w jakimś kątku zapominając o gospodarzach. Pożyczam książkę do domu i w jego zaciszu konsumuję swoją zdobycz. Właśnie na ostatniej letniej imprezie znalazłam “Klapsy i ścinki. Mój alfabet filmowy i nie tylko” Kazimierza Kutza.
Źle znoszę upały. Gdy temperatura przekracza 25 stopni, nic mi się nie chce robić. A już na pewno nie mam ochoty na spacery i picie piwa w ogródkach piwnych. W tak gorące weekendy wolę już skorzystać z zaproszenia znajomych i wpaść późnym, trochę chłodniejszym wieczorem na ploty i lampkę schłodzonego, białego wina lub szklankę wody z cytryną i lodem. Moim ulubionym zajęciem na takim popołudniowym party w czyimś mieszkaniu jest przeglądanie półek z książkami. Nie tylko z powodu tego, że jestem ciekawa, co czytają i jakie książki kupują moi znajomi. Szperając w czyjejś biblioteczce można trafić na coś, co samemu chce się przeczytać. Oczywiście nie jestem niegrzeczna i nie zatapiam się w lekturze w jakimś kątku zapominając o gospodarzach i innych gościach. Pożyczam książkę do domu i w jego zaciszu konsumuję swoją zdobycz. Właśnie na ostatniej letniej imprezie znalazłam “Klapsy i ścinki. Mój alfabet filmowy i nie tylko” Kazimierza Kutza.
Kazimierz Kutz, reżyser znany z cyklu śląskiego: “Soli ziemi czarnej”, “Perły w koronie” oraz innych filmów: “Krzyż Walecznych”, “Nikt nie woła”, “Upał”, “Pułkownik Kwiatkowski”, okazał się również mistrzem pióra.
“Klapsy i ścinki…” to naszkicowane przez reżysera portrety osób znanych z wielkiego ekranu oraz twórców filmowych. Pośrednio książka jest również poświęcona osobom bliskim, przyjaciołom, rodzicom i zmarłemu bratu autora. Zebrane są tam wspomnienia z jego dzieciństwa, pojawiają się anegdoty z kopalni, groteskowy obraz PRL-u, a wszystko opatrzone swoistym, śląskim dowcipem, tak charakterystycznym dla tego regionu. Kutz bywa złośliwy, a niekiedy liryczny i delikatny. Lektura była tak interesująca, że postanowiłam porozmawiać z jej autorem. A tak opowiedział o przyczynie zajęcia się pisarstwem.
Kazimierz Kutz: - Tę książkę nazywam “zajawą”, zwiastunem starości. Jest moim jubileuszem, początkiem mojej starości. Życie jest krótką chwilą i trzeba je przeżyć niebanalnie i intensywnie. Gdy skończyłem siedemdziesiąt lat, postanowiłem usunąć się z kina, gdyż ten zawód nie nadaje się dla ludzi starych, jest zbyt absorbujący, wymaga intensywnej pracy i dyscypliny. Dlatego zacząłem pisać. Myślę, że mam jeszcze dużo do napisania…
Na moją prośbę Kazimierz Kutz przeczytał ze śląskim akcentem dwa fragmenty książki - “Pierwsza etiuda”, “Bryna” - opowiadające o ciekawych, a miejscami zabawnych rozrywkach niektórych Ślązaków np.: piciu tytułowej bryny, nazywanej także SSlikierem, czyli denaturatem. Szkoda, że nie mogliście słuchać razem ze mną, zachwycając się kolorytem śląskiej kultury.
Kazimierz Kutz: - Pochodzę ze Śląska, urodziłem się dziesięć lat po Powstaniu śląskim. Moi przodkowie mieli dwadzieścia lat, gdy przyłączono Śląsk do Polski. Żyłem tym. Moja pamięć osobista powiększona jest o pamięć narodową. Wychowywałem się w szczególnym klimacie, mogłem uczyć się po polsku, co wtedy było niewyobrażalne. Śląsk przez wiele lat nie miał nic wspólnego z Polską, ale Ślązacy wołali o miłość do ojczyzny. Z powodu różnicy kulturowej Śląsk stał się sierotą. W tej książce chciałem otworzyć pustynię i niemowę, jaką jest w literaturze Śląsk i pokazać jego bogaty, niepowtarzalny pejzaż, a także niesamowitą gwarę Ślązaków, która jest przecież szesnastowiecznym językiem Reja.
Ciekawie też zaczęła się przygoda reżysera z kinem.
Kazimierz Kutz: - Miałem okazję chodzić do kina już jako dziesięcioletni chłopiec. Matka wyhodowała we mnie miłość do literatury. Szykowałem się do studiów polonistycznych, ale chowany w gwarze do wieku maturalnego, nie miałem odwagi, żeby spróbować. Byłem pierwszym człowiekiem z mojego środowiska, który szedł do gimnazjum. Przyjaciele Ślązacy uważali moje aspiracje za niebezpieczne. Osiągałem dobre wyniki, a do nauki pobudzała mnie myśl o powrocie na Śląsk i o powrocie do pracy robotnika. Już na drugim roku studiów reżyserskich byłem asystentem i miałem pensję. Zadebiutowałem przed trzydziestką. Poszedłem własną drogą, prowadziłem prywatną grę z całym światem. Musiałem zbuntować się przeciwko wszystkiemu, żeby zaistnieć. Wtedy powstał film “Nikt nie woła”, którego sceny erotyczne zaszokowały. Mieli mnie odsunąć od pracy. Musiałem być odważny i robić swoje, inaczej nie doszedłbym do tego, do czego chciałem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze