Macierzyństwo - narodziny… pewności siebie
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuPojawienie się dziecka zmienia kobietę – bez dwóch zdań. Niektóre panie mamusieją – mówi się o nich, że ich świat kręci się wyłącznie wokół słoiczków, kupek i pieluszek. Na szczęście to nie reguła, bowiem są i takie świeżo upieczone mamy, które odkrywają siebie na nowo – rozkwitają, nabierają pewności siebie, a macierzyństwo zdaje się je dopełniać.
Pojawienie się dziecka zmienia kobietę – bez dwóch zdań. Niektóre panie mamusieją – mówi się o nich, że ich świat kręci się wyłącznie wokół słoiczków, kupek i pieluszek. Na szczęście to nie reguła, bowiem są i takie świeżo upieczone mamy, które odkrywają siebie na nowo – rozkwitają, nabierają pewności siebie, a macierzyństwo zdaje się je dopełniać.
Lena (23 lata, studentka z Krakowa):
— Ja jeszcze nie mam dzieci, więc nie wiem, czy i jak się zmienię, ale kiedy patrzę na moją siostrę, to już się nie boję, że macierzyństwo równa się żelki w głowie. Zawsze wydawało mi się – obserwując znajome czy śledząc prasę, reklamy — że z młodymi mamami można pogadać jedynie o laktacji, kolorach kupek dziecka, ewentualnie wysłuchać listy dokonań rozwojowych dzieciaka. Że ich świat redukuje się do potomka, nie ma mowy o osobowości. Moja siostra pokazała mi, że tak być nie musi.
Aneta zawsze była… dziwna. Typ chłopczycy – z wyglądu, z zachowania, z zainteresowań. Chuda, nie za ładna, źle ubrana. Cicha, zamknięta w sobie. Oj, brakowało jej pewności siebie. Okulary, książka i włosy na jeża – tak mi się kojarzyła. Do tego kręciły ją dziwne rzeczy, miała na przykład hopla na punkcie CB- radia. Studiowała coś na Wydziale Elektroniki i Telekomunikacji. Kurczę, co to w ogóle za kierunek dla dziewczyny! Nie, no Aneta typowa nigdy nie była.
Po studiach zaczęła pracę w swojej branży. Tyrała z facetami, zajmowała się jakimiś półprzewodnikami i innymi wynalazkami. Mało zarabiała, nikt jej nie traktował poważnie, przynajmniej tak twierdziła. Kiedy zaszła w ciążę, szybko poszła na zwolnienie. Urodziła Norberta i coś się z nią stało. Ona normalnie rozkwitła, z dnia na dzień była coraz bardziej śmiała, wesoła, promienna. Widać, że dobrze jej ze sobą, w swojej nowej życiowej roli. Czuło się jej pewność siebie, wręcz charyzmę! Ta przemiana zszokowała nas wszystkich.
Nagle okazało się, że moja siostra to także rekin biznesu! Kiedy siedziała z dzieckiem w domu, dla równowagi psychicznej, jak mówiła, w weekendy biegała na jakieś kursy, warsztaty (nawet te typu odkryj swoją kobiecość czy coś w tym stylu). Nie chciała wrócić do starej pracy i nie czekała, aż skończą jej się urlopy, tylko zaczęła szukać czegoś lepszego. Mierzyła wysoko — nie musiała pracować, a chciała (co, jak wiadomo, zmienia postać rzeczy). Ostro zawalczyła — założyła firmę i pracuje jako konsultant w branży elektrotechnicznej. Ma poważne stanowisko i poważną pensję. A ona sama… nie, to nie ta dziewczyna, o którą martwili się rodzice, z której zbijało się pół szkoły. Myślę, że ona wreszcie odkryła swoje ja, znalazła miejsce w życiu, nabrała pewności siebie. Nie mam wątpliwości, że sprawiło to pojawienie się Norberta. To był wiatr w żagle.
Karolina (29 lat, specjalista HR z Warszawy):
— Odkąd sięgam pamięcią, byłam przekonana, że nie założę rodziny i nie będę mieć dzieci. Myślę, że wtedy tak ukształtował mnie dom rodzinny — mam czworo rodzeństwa (jestem najmłodsza) i rodziców, którzy nie powinni decydować się na dzieci. Planowałam samotne życie. Byłam smutna, zakompleksiona, wycofana, skupiona na swoim świecie. Ludzie interesowali mnie tylko jako liczby czy definicje — ciągnęło mnie do analiz i obserwacji socjologicznych, ale praktykowaniem relacji i interakcji nie byłam zainteresowana.
Poszłam na studia. Musiałam pracować, żeby na siebie zarobić. Skupiłam się na przetrwaniu, towarzysko właściwie nie istniałam. Rzadko chodziłam na imprezy — na jednej z tych nielicznych poznałam chłopaka, z którym – szaleństwo! — poszłam do łóżka. Na szczęście była to miłość od pierwszego wejrzenia, dlatego nasz świat nie runął, kiedy okazało się, że jestem w ciąży. Chwilę przed obroną pracy zostałam mamą. Nie mieliśmy mieszkania i pracy, ale wiedziałam, że damy radę. Z narodzinami Natalii i ja narodziłam się na nowo. Pojawiła się we mnie taka myśl, że jestem szczęściarą – mamą, żoną, magistrem… To dało mi takiego kopa… Patrzyłam na moją córkę, tak do mnie podobną, i czułam, że mogę wszystko. Nie wiedziałam, że mam poczucie humoru, że jestem taka energiczna i wesoła!
Natalia jeszcze nie umiała dobrze siedzieć, kiedy zaczęłam szukać pracy. Nie chciałam jednak tyrać za darmo, za obietnice i stawki głodowe, brać rzucanych mi ochłapów. Buntowałam się. To był pierwszy sygnał, że coś się we mnie naprawdę zmienia. Zawsze byłam przecież „dziękuję i przepraszam, że żyję”. Te zmiany nie były subtelne – z dnia na dzień stawałam się silniejszą osobą, inną kobietą. Były takie momenty, że myślałam o sobie, że jestem mega przedsiębiorcza, wręcz bezczelna, że oj, ja to mam tupet. Ale… podobało mi się to, dobrze się czułam w takiej roli. Cel osiągnęłam. Jestem dumna, szczęśliwa i… jakaś taka spokojna, poukładana. Dopiero teraz widzę, jakie smutne i ubogie było moje życie. Bo żyłam jak robot – bez marzeń, bez determinacji, bez czucia. Funkcjonowałam tak, jakbym była przekonana, że nic nie jestem warta, nic nie mogę, nic mi się nie należy. Kiedy zostałam mamą, uwierzyłam – w siebie, w szczęście, w sens, w happy end. Moje życie nabrało barw, tempa. Podoba mi się!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze