Koszmarne randki z internetu!
MARTA KOWALIK • dawno temuPodobno już co piąta polska para poznaje się za pośrednictwem sieci. Czaty, portale randkowe, facebook – te i inne miejsca w internecie dają szansę odnalezienia swojej drugiej połowy. Ale droga do tego bywa bardzo wyboista. I często naznaczona koszmarnymi randkami.
Kasia od trzech lat jest w szczęśliwym związku z mężczyzną poznanym na portalu randkowym. Ale ten jeden jedyny był… osiemnastym facetem, z którym się umówiła za pośrednictwem sieci. Kasia dziękuje dziś opatrzności za to, że nie zrezygnowała z poszukiwań. A była tego bliska po dwóch koszmarnych i piętnastu zwyczajnie nieudanych randkach. Dzisiaj się z tego śmieje, ale wtedy była bliska załamania. Kobieta opowiada:
— Zarejestrowałam się na najbardziej popularnym portalu randkowym w naszym kraju. Byłam w desperacji, bo trzydziestka pukała do drzwi. Ludzie poznają się zwykle na studiach i w pracy. A ja studiowałam pedagogikę i pracuję w przedszkolu. Czyli szanse minimalne. Ale wracając do tematu: zarejestrowałam się i czekałam. Opisałam się w miarę obiektywnie (pięć kilo nadwagi, za duży nos… wszystkie wady powierzchowności wymieniłam, żeby nie było, że ściemniam), podałam swoje zainteresowania i wykształcenie. Jednak większość wiadomości, które dostałam, napisali jacyś desperaci szukający seksu. I to jacy bezczelni: pisał jeden z drugim otwarcie, że ma żonę i dzieci, ale potrzebuje odskoczni. I że niby ja robię wrażenie odpowiedniej kobiety. Pojęcia nie mam, po czym to poznawali. Niektórzy dodawali zdjęcia… jakby to powiedzieć? Kluczowych organów. Oczywiście, ignorowałam takich donżuanów.
Mniej więcej co dziesiąty mężczyzna wydawał się sensowny. Przynajmniej korespondencyjnie. Z kilkoma się umówiłam. Randki nie były zbyt udane, ale nie jakieś potworne. Rozstawaliśmy się w zgodzie po pierwszym spotkaniu, uznając, że raczej nie pasujemy do siebie.
Horrorem okazała się randka numer siedem. Facet był dość przystojny, miał na imię Paweł, podobno pracował w urzędzie miejskim i skończył dwa kierunki studiów. Ale spotkanie zaczął od ostentacyjnego przeglądania karty dań w restauracji i głośnego komentowania, że tak drogo. Naprawdę głośnego. Kelner patrzył na nas ironicznie, goście też, ale Paweł nic sobie z tego nie robił. Sam zamówił herbatę. Tylko herbatę. A umówieni byliśmy na kolację. Zdenerwowałam się, ale postanowiłam zachować zimną krew. Zamówiłam krewetki, a Paweł omal nie dostał ataku apopleksji. Kiedy jadłam, wyjął notatnik i zaczął zadawać pytania. Odhaczał sobie kolejne punkty i robił notatki. Przy pytaniu o posiadane oszczędności w złotówkach oraz walutach obcych krewetka stanęła mi w gardle. Był, jak widać, bardzo bezpośredni. Zapytałam, czy zawsze zadaje takie pytania na pierwszej randce. Spokojnie odpowiedział, że tak, ponieważ zamierza założyć rodzinę, a może to zrobić jedynie z osobą odpowiedzialną finansowo. Dodał, że choć przedszkolanki nie zarabiają sporo, to jednak jest to solidna państwowa posada, a to w dzisiejszych czasach ważna sprawa. Następnie udał się do łazienki. A ja zapłaciłam – za jego herbatę też – i uciekłam w tempie sprinterskim. Pewnie się ucieszył, gdy wrócił, że rachunek był już uregulowany. Cóż za oszczędność! Następnej zaproszonej na randkę mógł pewnie dzięki temu postawić jakieś paluszki.
Potem miałam kilka nieudanych, ale bezbarwnych randek. Faceci byli sympatyczni, tylko zupełnie nie iskrzyło. Niektórzy byli jacyś tężsi i mniej kędzierzawi niż na przesłanych zdjęciach, ale to standard w internecie. Potem była jednak randka, którą wspominam najgorzej. Umówiłam się z Marcinem, podobno — tak pisał — informatykiem z poczuciem humoru. Czy rzeczywiście to nie wiem, bo nasza randka trwała dwie minuty. Byliśmy umówieni, że przyjedzie pod mój dom i razem wybierzemy się do kina. Akcja wyglądała tak: widzę przez okno, że wysiada z samochodu, całkiem przystojny i dobrze ubrany. Puka do drzwi. Staję więc w progu, w pełnej gotowości bojowej, umalowana i w nowej sukience. On patrzy na mnie i mówi: nie, no ale na zdjęciu to nie miałaś krzywych nóg. Jakaś taka brzydka jednak jesteś, a pisałaś, że dość atrakcyjna. Następnie odwraca się na pięcie. Wsiada do samochodu. I tyle go widziałam.
W życiu nie byłam tak upokorzona! Rozumiem, że mogłam mu się nie spodobać, ale minimum grzeczności wymaga, by aż tak ostentacyjnie tego nie okazywać. Mógł już nawet skłamać, że zostawił czajnik na gazie. Albo nic nie mówić i uciec bez słowa. To było straszne, przez miesiąc czułam się głupia, brzydka i bezwartościowa. Uznałam też, że w sieci nie można znaleźć nikogo sensownego, są tam sami desperaci i psychole. Skasowałam swój profil, a do faceta, z którym miałam się umówić po tym całym Marcinie napisałam, że mam już dość internetowych randek i że życzę mu powodzenia w poszukiwaniach.
Ale on miał już mój numer telefonu. I jakiś taki uparty był: nie nachalny, ale właśnie uparty. Co dwa dni wysyłał mi SMS-a z różnymi złotymi myślami typu: daj szansę swojemu szczęściu, może jest o krok i kryje się w następnym zaułku. Walcz o miłość, bez niej rzeka twego życia nie ma barw. Taka grafomania typu Coelho. Koszmarne, ale w końcu uznałam, że albo się umówię, albo będę musiała zmienić numer. I poszłam, w dżinsach i bluzie do parku, z psem. Nie chciało mi się wymyślać już kin, teatrów i restauracji. No i… było jak w filmie: zobaczyłam przystojnego blondyna o niebieskich oczach. Okazało się, że mamy takie same zainteresowania, oglądamy oboje kryminały i słuchamy podobnej muzyki. Dzięki Bogu, Karol nie czyta też tego Coelho, tylko siostra mu podpowiedziała, że kobiety lubią takie niby złote myśli. Dobrze, że go przez to nie skreśliłam. Teraz już szykujemy się do ślubu.
Czyli warto szukać drugiej połowy w cyberprzestrzeni. Ale trzeba mieć żelazne nerwy i dużo cierpliwości. A czy wy znacie podobne historie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze