Zagraniczny sen
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuNie było im źle, ale chcieli czegoś więcej - wyjechać za granicę. Rozłąka nie miała trwać wiecznie, a układ był klarowny: podczas gdy ona będzie dokładać do domowego ogniska, on będzie pracował. I wróci – jak tylko zarobi na mieszkanie, odłoży trochę grosza… Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem i ostatecznie niektórzy za swoje marzenia zapłacili dużo więcej, niż pierwotnie zakładali.
Mieli ustabilizowaną sytuację życiową, nie było im źle, ale chcieli czegoś więcej. Mieli ambicje i plany — ich realizacja wydawała się banalnie prosta, a cel był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko postawić wszystko na jedną kartę i wyjechać za granicę. Rozłąka nie miała trwać wiecznie, a układ był klarowny: podczas gdy ona będzie dokładać do domowego ogniska, on będzie pracował. I wróci – jak tylko zarobi na mieszkanie, odłoży trochę grosza… Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem i ostatecznie niektórzy za swoje marzenia zapłacili dużo więcej, niż pierwotnie zakładali.
Joanna (33 lata, sekretarka z Bydgoszczy):
— Chcieliśmy z mężem kupić domek na przedmieściu. To było nasze marzenie – ach, pić kawę na tarasie i patrzeć na roześmiane dzieci, biegające po naszym ogródku. Nie bardzo chcieliśmy wchodzić w kredyty, a było jasne, że po sprzedaży mieszkania zabraknie nam jeszcze sporo funduszy. Zastanawialiśmy się co robić, rozpatrywaliśmy różne opcje. Nagle, ni z tego ni z owego, Romek dostał propozycję nie do odrzucenia - roczny kontrakt na uczelni w Kanadzie. Jako obiecujący specjalista w swojej dziedzinie miał nie tylko opowiadać studentom o tych swoich rybach, ale i mógł prowadzić badania, o jakich w Polsce mógłby tylko pomarzyć. Nie zastanawialiśmy się długo. To była dla nas wielka szansa – i na pieniądze, i na dom, i na spełnienie ambicji zawodowych męża.
Nie minęły dwa miesiące, a zostałam słomianą wdową z dwójką małych dzieci. Było mi ciężko – wstawałam świtem, żeby zdążyć zawieźć Antka do żłobka, a Polę do przedszkola. Potem pędziłam do pracy. O piętnastej trzydzieści już stałam w blokach startowych, żeby zdążyć zrobić szybkie zakupy i odebrać dzieciaki o rozsądnej porze. Małolaty były nieznośne. Wariowały, bo są żywymi srebrami, ale i nie radziły sobie z tęsknotą — swój gniew i frustrację wyładowywały na mnie. Wpadłam w dołek – brakowało mi bliskości męża, a i przygnębiał mnie ogrom spraw organizacyjnych. Nie bardzo mogłam sobie odpuścić, więc – siłą rozpędu — dawałam radę. Otuchy dodawała mi myśl, że to tylko kilka miesięcy. Tylko kilka miesięcy…
Minął rok, a Romek tak bardzo zapadł się w swoim ichtiologicznym świecie, tak bardzo rozsmakował w możliwościach kanadyjskich uczelni, że ani myślał wracać. O tym, że zostaje, poinformował mnie na kilka dni przed planowanym powrotem. To był szok — dla mnie, dla dzieci. Nie wysilał się na tłumaczenia – według niego wszystko było oczywiste. Po prostu zrozumiał, że nie ma wyboru — byłby głupi, gdyby teraz się wycofał. Teraz, kiedy poznali się na nim i otworzyły się przed nim bramy raju, to jest kolejny kontrakt, granty, szanse i możliwości… Naturalnie rozumiem jego pasję i potrzeby, ale nie jestem w stanie pojąć priorytetów. On nas po prostu zostawił! Wprawdzie twierdzi, że to czasowe rozwiązanie, że przecież wróci. Tłumaczy, że wytrzymamy jeszcze te kilka miesięcy, a potem będziemy razem, no i kupimy wreszcie wymarzony domek na przedmieściach. To piękne słowa, tylko że ja… ja już chyba w nie nie wierzę.
Anna (29 lat, przedstawiciel handlowy z Warszawy):
— Jeszcze dwa lata temu wydawało mi się, że mam wszystko. Dobrego męża, fajne życie, ciekawą pracę. Byliśmy zgodnym małżeństwem, żyliśmy sobie spokojnie – wprawdzie dużo pracowaliśmy, ale zawsze znaleźliśmy czas na imprezę, wakacje, rozmowę. Pięłam się po szczeblach kariery zawodowej – coraz więcej zarabiałam, miałam też coraz więcej innych profitów. Zaczęłam w siebie inwestować — chodziłam na warsztaty psychologiczne, ale i do kosmetyczki czy klubu fitness. Moja szafa pękała w szwach od ubrań i butów znanych marek. Czułam się kobietą sukcesu. Olek zaczął mówić coś o dzieciach – że już czas. Powiedziałam mu uczciwe, że takie rozwiązanie na chwilę obecną nie wchodzi w grę. Jestem na fali – wykorzystajmy to. Nie będę matką, dopóki nie zrealizuję swoich celów. Jak już kupimy mieszkanie i odłożymy jakieś pieniądze, postaramy się o dziecko. Ta umowa wydawała się rozsądna — prawda przecież jest taka, że nawet jak do pracy wrócę zaraz po urlopie macierzyńskim, minie trochę czasu, nim odbuduję swoją pozycję — raporty sprzedaży i rankingi nie będą udawały, że nie wypadłam z gry.
Dziś myślę, że to był początek naszego końca. Ja parłam do przodu, a on ciągnął się gdzieś na tyłach. Mój mąż – dziś tak to widzę – stawał się zamknięty w sobie. Zależało mu na dziecku, ale i bolało go, że zarabia dużo mniej niż ja. Nagle postanowił, że wyjedzie za granicę – zarobi na ten cholerny dom, odłoży trochę grosza. Na początku byłam przeciwna, ale przekonał mnie swoją determinacją i wizjami. No i skoro to miało mu w czymś pomóc… Zaplanowaliśmy, że wyjedzie na kilka miesięcy, no góra rok. Znajomy załatwił mu pracę w warsztacie samochodowym gdzieś na obrzeżach Monachium. Czekała na niego legalna umowa, wyśmienite pieniądze i nawet służbowe mieszkanie. Pojechał.
Na początku niemal każdy wieczór spędzałam z mężem na skypie. Potem często wymienialiśmy się już tylko mailami i SMS-ami, rozmawialiśmy ze sobą nieco mniej. Widywaliśmy się co kilka tygodni – najczęściej to ja przylatywałam do niego. Niezmiennie żyłam szybko — dużo pracowałam, jeździłam na szkolenia, konferencje, a i moje życie towarzyskie jakby ożyło. Tęskniliśmy, ale mogliśmy bez siebie żyć – pewnie dlatego, że byliśmy bardzo zajęci. Chociaż — jak się okazało — on nieco bardziej niż ja.
Miał wrócić przed Bożym Narodzeniem. Czekałam na niego, cieszyłam się, że będziemy już razem — zupełnie nie wyczułam, co się święci. Przyjechał, owszem, ale tylko po to, żeby ze mną porozmawiać i… złożyć pozew rozwodowy. Podał mi tylko jeden powód: Anna. Na początku nie rozumiałam, ale wszystko mi wyjaśnił. Odchodzi ode mnie, bo związał się z kobietą, która nosi takie samo imię, jak ja. Mało tego – jest dziewczyną z Polski, z jakiejś wioski w Białostockiem! Zapytałam, kim ona jest, że rzuca dla niej wszystko. — Nie jest od ciebie mądrzejsza, ładniejsza też nie – mówił. Ale przy niej czuję się kimś – jestem mężczyzną, a nie nieudacznikiem.
Byłam zdruzgotana. Żal mi było straconych marzeń i planów, stabilizacji i męża, ale nade wszystko pewności siebie. W jednej chwili z królowej życia stałam się żałosną bohaterką kiepskiej telenoweli.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze