Dziewczyny za kamerą
SYLWIA KAWALEROWICZ • dawno temuJakiś czas temu na ekranach mogliśmy zobaczyć Galerianki, debiut fabularny Kasi Rosłaniec. Film zdobył uznanie krytyków, a o młodej reżyserce zrobiło się głośno. Jednak Kasia nie jest jedyną młodą kobietą za kamerą. Reżyserki, trzydziestolatki atakują z offu. Stawiają na kino niezależne, na prawdziwe emocje. Od plastikowych lalek z wysokobudżetowych komedii romantycznych wolą kobiety z krwi i kości.
Jakiś czas temu na ekranach mogliśmy zobaczyć Galerianki, nagrodzony na festiwalu w Gdyni debiut fabularny Kasi Rosłaniec. Film zdobył uznanie krytyków, a o młodej reżyserce zrobiło się głośno. Jednak Kasia nie jest jedyną młodą kobietą za kamerą. Reżyserki, trzydziestolatki atakują z offu. Stawiają na kino niezależne, na prawdziwe emocje. Od plastikowych lalek z wysokobudżetowych komedii romantycznych wolą kobiety z krwi i kości. To o nich opowiadają swoje historie.
Pełny metraż zaraz po szkole
Katarzyna Rosłaniec. Rocznik 80. Skończyła w Gdańsku ekonomię, dwa lata spędziła na prawie.
— Po maturze nie bardzo wiedziałam, co ze sobą robić. Na ekonomię, a potem prawo poszłam za namową rodziców. Podczas studiów wymyśliłam sobie, że fajnym zawodem jest kierownik produkcji. Poszłam na praktyki do TVP3 i pracowałam tam przez rok – mówi Kasia.
Tam też poznała ludzi, którzy zajmowali się produkcją popularnej serii niezależnych filmów, których bohaterem jest Inżynier Walczak. Podczas pracy przy filmie okazało się jednak, że najfajniejszą robotę ma reżyser.
— Strasznie się wkręciłam w pracę na planie. Stwierdziłam, że reżyseria to zajęcie dla mnie. Stąd decyzja o przeniesieniu się do stolicy i rozpoczęciu studiów w Warszawskiej Szkole Filmowej. Tutaj wiele się nauczyłam – ta szkoła stawia na praktyczne przygotowanie do zawodu. Dużo czasu spędzaliśmy na planach, poznawaliśmy pracę filmowców od podszewki a nie teoretycznie.
Kasi brakowało jednak osobowości, wzorców, mentorów, którzy by ją zafascynowali. Dlatego poszła do Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy. Tu miała możliwość pracy ze swoimi idolami — Wojciechem Marczewskim i Edwardem Żebrowskim.
Przepustką do sukcesu okazał się pomysł nakręcenia filmu o galeriankach – dziewczynach, które uprawiają tzw. prostytucję barterową. Pomysł na film narodził się, gdy Kasia obejrzała w telewizji reportaż Szlaufy o nastolatkach, szukających w centrach handlowych mężczyzn, którzy w zamian za seks kupują im różne prezenty.
— Bardzo poruszył mnie ten temat. Momentalnie zmieniłam pomysł dyplomowego filmu, który miał opowiadać o zupełnie czymś innym. Zaczęłam wchodzić w temat, gadałam z dziewczynami w szkołach na Pradze, na Grochowie. Spędziłam dziesiątki godzin w centrum handlowym obserwując, podglądając „szlaufy” – opowiada Kasia.
Scenariusz napisała słowami podglądanych dziewczyn, filmowe dialogi mają pierwowzory w rzeczywistości.
— Mam fantastycznych rodziców, od najwcześniejszych lat rozmawiali ze mną na wszystkie tematy. Zafascynowały mnie dzieci, które nie mają kontaktu ze swoimi rodzicami, nie ma między nimi porozumienia, dialogu. To nie jest patologia, tylko tzw. normalne domy. Ale te dziewczynki wzorce czerpią z gazet, teledysków, seriali.
Pomysł chwycił. Pierwsza krótkometrażowa wersja filmu została uhonorowana Nagrodą Specjalną Jury na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Aubagne we Francji. Kasia stała się łakomym kąskiem dla producentów. Pełnometrażową wersję filmu, która weszła do kin, kręciła z ekipą wyśmienitych fachowców. Został uhonorowany nagrodą za najlepszy debiut podczas Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni.
Od teledysku do fabuły
Dziewczyn, które próbują swoich sił w zdominowanym przez mężczyzn fachu, jest jednak więcej. Jesienią na ekrany polskich kin weszły trzy babskie krótkometrażówki wyświetlane pod wspólnym tytułem Demakijaż. To debiuty fabularne trzech „trzydziestek”: Non Stop Kolor Marysi Sadowskiej, Droga wewnętrzna Doroty Lamparskiej i najbardziej poruszający z tego zestawu Pokój szybkich randek Ani Maliszewskiej.
Ania Maliszewska zaczynała od pracy w MTV. Zajmowała się oprawą i wizerunkiem stacji, robiła krótkie animacje, filmiki promujące program. Dziś ma na koncie około 100 wideoklipów. Pracowała dla najbardziej znanych polskich artystów takich jak Doda, Kayah, Reni Jusis, Myslovitz, Sistars. Jest jednym z najbardziej cenionych realizatorów teledysków w kraju. Jej projekty otrzymały wiele nagród m.in. Fryderyka w kategorii najlepszy teledysk oraz Grand Prix na Yach Film Festival.
— To, że chciałam zrobić film, było naturalnym krokiem w moim rozwoju jako filmowca. Bo osoba, która robi teledyski to też filmowiec, chociaż często jesteśmy traktowani jak obywatele drugiej kategorii – mówi Ania.
Pokój szybkich randek został wybrany przez gdyńską publiczność najlepszym filmem z produkcji zrealizowanych w ramach Programu 30 minut dla młodych reżyserów pokazywanych na 32. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. To historia pary, która staje w obliczu dramatycznej sytuacji – on idzie do więzienia na kilka lat, ona zostaje sama po drugiej stronie więziennych murów. Inspiracją do jego powstania był artykuł w gazecie o kobietach z tzw. dobrych domów, wykształconych, których mężowie siedzą w więzieniu, na który Ania trafiła przypadkiem.
— Bardzo mnie zafrapował ten temat. Chciałam zbadać, jak wyglądałaby sytuacja idealnej pary, która znajduje się nagle w ekstremalnych okolicznościach. Można powiedzieć, że to kino kobiece, ale wydaje mi się, że uczucia i emocje są uniwersalne.
Interesują mnie związki. W dzisiejszych czasach bardzo mało jest udanych związków. Ludzie się rozstają, małżeństwa moich przyjaciół rozpadają się, trudno jest utrzymać miłość. Mnie wychowywała tylko mama. Być może dlatego od najmłodszych lat posiadanie rodziny wydawało mi się wielką wartością, bo tego nie miałam.
Kiedy Ania zaczynała swoją pracę za kamerą, czasami odczuwała opór kolegów z planu. To były czasy, kiedy wszyscy, którzy pracowali przy filmie byli po szkole filmowej.
— Nie miałam filmowego wykształcenia, skończyłam dziennikarstwo. Byłam kompletnym amatorem. Oni niby chcieli pomóc, ale traktowali mnie trochę z pobłażaniem. Teraz, patrząc z perspektywy czasu, nie wiem czy traktowali mnie tak dlatego, że byłam kobietą czy dlatego, że byłam niedoświadczona... – zastanawia się Ania.
Okazało się jednak, że na planie radzi sobie znakomicie.
— Są różne style reżyserii. Są tacy, którzy siedzą przy monitorze, a wszystkie relacje z ekipą załatwia za nich asystent. Ja jestem głośna, łażę po planie. To taki trochę temperament generała. Typowy raczej dla mężczyzn - mówi.
Teraz Ania miała możliwość spróbować swoich sił w reżyserowaniu fabuły. Doświadczenie to ocenia bardzo pozytywnie.
— Praca z teledyskami pozwoliła mi się wyżyć jako filmowcowi. Wypróbowałam już wiele pomysłów i teraz nie muszę sobie niczego udowadniać. Zrobiłam w związku z tym bardzo oszczędny film, który opowiada historię w sposób bardzo surowy. Robiąc klipy – tęskniłam, żeby ktoś do mnie coś powiedział z ekranu. Dlatego w moim filmie ludzie dużo mówią. To dla mnie sytuacja odwrotna niż na co dzień, kiedy opowiadam historię głównie obrazami. Ale mnie interesują zawiłości komunikacji międzyludzkiej to, że nie potrafimy się dogadać, chociaż mówimy jednym językiem, który jak się okazuje, jest jednak bardzo niedoskonałym narzędziem. Dlatego zrobiłam ten film.
Ania myśli teraz nad kolejnym scenariuszem. Tym razem chce zrealizować pełen metraż. Jednak jako mama dwójki małych dzieci i kobieta pracująca ma mało czasu na pracę nad filmem.
- Mój synek jest w fazie tsunami – śmieje się – ostatnio głównie zajmuję się ratowaniem jego życia, czuwaniem, żeby sobie czegoś nie zrobił. Mam też córeczkę, która mnie potrzebuje. Ktoś musi odpowiedzieć na wszystkie jej pytania. Muszę też pracować, żeby wyżywić rodzinę… A do tego, żeby zająć się reżyserowaniem fabuły, muszę się wyciszyć. Pomysł mam.
Coraz częściej Ania rezygnuje z propozycji realizacji teledysków.
— To jest praca dla młodych ludzi, bo budżety teledysków są małe. Realia się zmieniają, kiedy pojawiają się dzieci. Można być punkowcem w duszy, ale na dom trzeba zarobić - stwierdza.
Dlatego coraz częściej reżyseruje filmy reklamowe. Równocześnie wykłada w szkole filmowej w Łodzi.
– Dzięki temu pozbyłam się kompleksu braku filmowego wykształcenia – śmieje się.
— Skoro zostałam zaproszona do tego, by wykładać na uczelni, muszę być dobra.
Uczy montażystów jak robić teledyski. Ona sama uczyła się podglądając innych.
— Uczę się od ludzi, z którymi pracuję. Od operatorów, montażystów, scenografów. Jestem taką sroczką, która podpatruje i podkrada umiejętności.
Kariera zaplanowana
Ania Kazejak przekroczyła trzydziestkę. Była nominowana do Paszportu Polityki, dwukrotnie odbierała nagrodę jury Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Jest mamą syna i córki. Pracowała przy serialach m.in. Apetycie na miłość. Ma na swoim koncie wielokrotnie nagradzane filmy krótkometrażowe, w tym Kilka prostych słów, który był wyświetlany na ekranach polskich kin.
Jej rodzice chcieli, by poszła w ich ślady i została architektem. Ona jednak tuż przed maturą zrezygnowała z tych planów i zdecydowała się zdawać na filmoznawstwo.
– Zawsze byłam dobra z przedmiotów humanistycznych, interesowała mnie literatura, teatr, film, nie chciałam jednak zostać polonistką, bo mam zupełnie inny temperament. W efekcie padło na filmoznawstwo. To był czas, kiedy skrystalizował się we mnie pomysł na przyszłość – opowiada Ania.
Podczas studiów pomagała znajomym studentom – pracowała na planie filmowym jako „klaps”, kierownik planu, asystent reżysera. Zbierała doświadczenie i coraz bardziej nabierała przekonania, że to co jej się najbardziej podoba to właśnie reżyseria.
— Na początku wydawało mi się, że się nie nadaję, że za mało wiem, że gdzie mi do tego. Ale dzięki pracy na planach nabrałam pewności siebie.
Zdecydowała się zdawać do szkoły i bez problemu dostała się na reżyserię w łódzkiej Filmówce.
— To nie jest tak, że kobieta musi mieć jakieś męskie cechy, żeby zostać reżyserką. Owszem trzeba być „fighterem”, bo to nie jest łatwy zawód — trzeba być silnym, zdeterminowanym, ale nie sadzę, by były to cechy zależne od płci. Oczywiście praca na planie, gdzie większość ekipy to faceci, wymaga umiejętności dogadania się, ale to kwestia kilku dni wspólnej pracy, kiedy grupa bada grunt i sprawdza, czy może wejść reżyserce na głowę. Większość moich koleżanek, które pracują w zawodzie, radzą sobie znakomicie.
Przyznaje jednak, że w branży wciąż większe zaufanie producenci i decydenci mają do mężczyzn.
– Miałam taką sytuację w jednej ze stacji komercyjnych, że dano mi do zrozumienia, że mają wątpliwości czy ja — kobieta sobie poradzę. Niestety decydenci, najczęściej mężczyźni, jeśli mają do wyboru tak samo doświadczonych reżysera i reżyserkę, z podobnym dorobkiem i pozycją, do komercyjnych przedsięwzięć angażują mężczyzn, których darzą większym zaufaniem. Chcę wierzyć w to, że to raczej podświadome decyzje, a nie efekt złej woli.
To, że wśród filmowców mało jest dziewczyn reżyserek Ania tłumaczy też inaczej.
— Jest taki moment, kiedy dziewczyny kończą szkoły filmowe i stawiają na rodzinę – rodzą dzieci, angażują się w życie domowe i to staje się dla nich, zresztą bardzo słusznie, ważniejsze. To czas, kiedy trzeba przystopować. A w tym czasie koledzy nabierają wiatru w żagle.
Ona postanowiła uniknąć takiej sytuacji i starannie zaplanowała swoją karierę. Na czwartym roku wzięła urlop dziekański i zrealizowała razem z kolegami ze szkoły Janem Komasą i Maciejem Migasem znakomicie przyjętą przez krytykę Odę do radości. Pracę nad filmem kończyła będąc w ciąży. Urodziła dziecko i wróciła do szkoły.
— Zrobiłam to celowo, bo wiedziałam, że jeżeli urodzę po zakończeniu szkoły, to utknę i będzie mi ciężko wystartować zawodowo. Jestem mało spontaniczna, lubię planować, świadomie układać życie tak, żebym mogła być zadowolona i nie wpadać we frustrację. Miałam też dużo szczęścia. Film był dobrze przyjęty, dał nam dobry start.
Ania stara się pogodzić życie rodzinne z pracą na planie. Z Łodzi przeprowadziła się do Warszawy. Zakończyła pracę nad filmem dokumentalnym Bocznica i urodziła drugie dziecko, niedawno skończyła film Skrzydlate świnie. To historia, której bohaterami są kibice drugoligowej drużyny piłkarskiej. Ich przyjaźń zostaje wystawiona na poważną próbę, kiedy zespół, któremu kibicują, wypada z ligi. Postanawiają zostać kibicami do wynajęcia. To pierwszy film Ani, której bohaterami są mężczyźni. I to mężczyźni w najbardziej męskim wydaniu – kibice sportowi.
— Lubię nowe zadania, szukam kolejnych wyzwań, chcę się rozwijać, próbować różnych rzeczy. Do tej pory wszystkie moje filmy opowiadały o kobietach. To był w pewien sposób wybór naturalny – uczono nas, że należy opowiadać o rzeczach, które się najlepiej zna, wtedy są bardziej szczere, prawdziwe i co za tym idzie ciekawe. Moimi bohaterkami były kobiety, bo je najlepiej rozumiałam.
Ania próbowała zmierzyć się z męskich bohaterem. Jej epizod z Ody do radości pierwotnie opowiadał o chłopaku.
— Tekst w takiej właśnie „męskiej” formie wygrał konkurs, w którym nagrodą była realizacja filmu. Dopiero potem, na jednym ze spotkań z producentem, doszliśmy do wniosku, że byłoby ciekawiej, gdyby jedna z trzech historii opowiadała o dziewczynie – no i padło na mnie… Ale była to dobra decyzja.
Podobnie było ze scenariuszem do Kilku prostych słów – dyplomowego filmu Ani.
— Początkowo miał to być film o mężczyźnie. Jednak podczas pracy nad scenariuszem doszłam do momentu, kiedy nie wiedziałam, jak dalej poprowadzić historię, utknęłam w martwym punkcie. Nagle zauważyłam, że z drugiego planu zerka na mnie fajna bohaterka i że to o niej powinien być film. Poszłam za tym głosem. Zmieniłam perspektywę i poszło już łatwo.
Kilka prostych słów - jej kolejny krótki metraż to historia matki i córki, które muszą ustalić wzajemne relacje, co nie jest proste, bo skrajnie różnią się charakterami i podejściem do życia. To ciepła, świetnie napisana opowieść. Zdobyła kilkanaście nagród w tym trzy OFFskary i Honorowe Wyróżnienie w konkursie Młode Kino Polskie na festiwalu w Gdyni. Kryty docenili to, że w filmie nie ma tak popularnego ostatnio w polskim kinie epatowania smutkiem, dramatem, fascynacji marginesem i biedą.
— Tragedia jest malownicza. To fakt - mówi Ania - Jednak po jednym z moich szkolnych filmów, który był smutny, ciemny, zrozumiałam, że smutne filmy robi się łatwo. Najtrudniej zrobić jest film mądry, który operuje szeroką skalą emocji. Sztuką jest nie grać cały czas na dwóch klawiszach, tylko korzystać z całek klawiatury.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze