Biżuteria domowej roboty
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuW czasach komuny na rynku znajdowały się trzy główne kategorie biżuterii: ruskie złoto, klejnoty rodzinne i podróbki z cieszącymi się szczególnie dobrą opinią czeskimi jablonexami. Wraz z nadejściem lat siedemdziesiątych popularne stało się parajubilerskie rękodzieło. Dziś obserwuję renesans biżuterii hand made. Może rodzi się nasza narodowa specjalność, jak swego czasu produkcja bombek choinkowych?
Diamenty są przyjaciółmi kobiety, a cyrkonie mężczyzny.
(Przysłowie ludowe)
W czasach komuny na rynku znajdowały się trzy główne kategorie biżuterii: ruskie złoto, klejnoty rodzinne (dużo rzadziej) i wszelakie podróbki z cieszącymi się szczególnie dobrą opinią czeskimi jablonexami. Wraz z nadejściem lat siedemdziesiątych popularne stało się parajubilerskie rękodzieło. Dziewczęta wzięły sprawę w swoje ręce i zaczęły przełamywać przaśność komuny. To dzięki ich pracy, połączonej z ubraniową inwencją, zdjęcia pierwszych polskich hipisów są tak stylowe, a często pozytywnie odbiegają od dość zunifikowanego stylu amerykańskich dzieci kwiatów. Czasem braki rynkowe i informacyjne mogą mieć zbawienny wpływ na oryginalność, o ile oczywiście są połączone z inwencją, talentem i dążeniem do oryginalności.
Potem wszystko się zmieniło. W czasach studenckich rękodzieła było jak na lekarstwo, ale po pewnym czasie zacząłem zauważać dziwny trend panujący wśród koleżanek – wiele z nich zaczęło wykonywać biżuterię z jakichś kordonków, koralików, żyłek i zawieszek. Szło im raz lepiej raz gorzej, ale część dziewcząt po obwieszeniu się produktami własnych rąk (i gustów) postanowiły rozpocząć działalność komercyjną. Metody sprzedaży – najróżniejsze. Od stron internetowych począwszy, przez portale sprzedażowe, ogłoszenia na forach miłośników biżuterii hand made, a na sprzedaży bezpośredniej kończąc.
W pewnym stopniu mechanizm rozchodzenia się tego typu biżuterii ukazała mi koleżanka, która na spotkania fanów literatury fantastycznej (wśród których jest sporo kobiet) przynosiła pudełko ze swoimi srebrno – kryształkowymi „produkcjami”. Podochocone piwami i drinkami damy wykupiły sporą część jej błyskotek, a piszczały przy tym w sposób kojarzący się raczej z nastolatkami niż (przeważnie) pracownicami dużych firm, niejednokrotnie na kierowniczych stanowiskach.
Jednym z ciekawszych przypadków rozpoczęcia działalności „jubilerskiej” był mąż jednej ze znajomych, który pozostając chwilowo na bezrobociu postanowił sobie dorobić produkcją prostej biżuterii z koralików, koralu i srebrnego drutu. Był w tym świetny, koralowe kolczyki w srebrnej oprawie są do dzisiaj ulubionymi kolczykami mojej żony i nawet ja widzę, że wyglądają świetnie. Inna sprawa, że to właściwie jedyny przypadek, kiedy w moim bezpośrednim otoczeniu ktoś wychodził poza schemat „kryształek na żyłce”, „kryształki na druciku”. A mąż jak to mąż, kiedy dostał robotę w swoim wyuczonym zawodzie, po prostu przestał robić biżuterię. Trochę szkoda, ale jeśli ktoś jest zainteresowany różnorodnymi ofertami tego typu, to z pewnością znajdzie w Internecie coś dla siebie.
Warto jednak uważać, aby nie popaść w manię „tworzenia”, na którą cierpią przynajmniej dwie z moich koleżanek, z tym że jedna z nich nie produkuje biżuterii, ale obsesyjnie dzierga makatki, a że kordonek jest nieco tańszy niż srebrne druciki, haczyki i kryształki, to nie stanowi to dla niej budżetowego problemu. Za to koleżanka „jubilerka” przeznacza niemałe, a właściwie wszystkie pieniądze na swą pasję i niejednokrotnie słyszałem, jak żaliła się, iż w związku z nabyciem partii koralików, kryształków czy czego tam jeszcze potrzebowała, będzie musiała odmówić sobie innych przyjemności. Widać jednak wyraźnie, że produkując dużo więcej niż jest w stanie sprzedać, wpadła już w szpony uzależnienia, na granicy nałogu.
Może przypadkiem rodzi się jakaś nasza narodowa specjalność, jak swego czasu produkcja bombek choinkowych? Początkowo przyniesiono do miast bogatą tradycję „rękodzielniczych” ozdób choinkowych (czy ktoś jeszcze pamięta ręcznie robione papierowe „jeżyki”?), a potem Polska stała się prawdziwym potentatem (bez ironii) w produkcji bombek i innych świątecznych ozdób. Niestety perspektywy jubilerstwa polskiego są przetracane. Mimo że na rynku jest kilka wybijających się firm, to jednak zanikają stare metody tworzenia precjozów, wypierane przez tańszą produkcję taśmową. Trzeba nadmienić że Polska była jednym z ostatnich europejskich krajów, gdzie w szkołach jubilerskich uczono dawno zapomnianych w Europie Zachodniej rzemieślniczych technik. Pozostaje poszukiwanie oryginalnej biżuterii na własną rękę. A czytającym ten tekst panom przypominam, że ręcznie robiona koralikowo-koralowo-kryształkowa biżuteria pozostaje ciągle tanią alternatywą dla „najlepszych przyjaciół kobiety”.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze