Dzieci chaosu
REDAKCJA • dawno temuJestem matką czwórki. Mam sąsiadów-przyjaciół w podobnej sytuacji – wielodzietnych z wyboru, spokojnych finansowo. z telewizora wiem, jak rodzina wielodzietna postrzegana jest w kraju walczącym podobno o przyrost. Przeraża mnie to.
Jestem matką czwórki. Czy szczęśliwą? Nie szafuję tym słowem, uważam je za mało precyzyjne do opisywania świata i ludzkich stanów. Jestem zmęczona, wiele pragnień i zainteresowań mi umknęło. Mam za to dach nad głową nie obciążony kredytami i sąsiadów-przyjaciół w podobnej sytuacji – wielodzietnych z wyboru, spokojnych finansowo. Całe nasze wiejskie osiedle szesnastu wyremontowanych domów narodziło się stopniowo z chęci kilku par do obszernego rodzicielstwa, do postawienia rodziny w centrum wartości. To nie religia – raczej pretekst do istnienia po swojemu i odseparowania się od durnych problemów współczesnego świata. Korzystam chyba ze wszystkich dóbr cywilizacji z wyjątkiem kultury tabloidowej.
Telewizor jednak mąż mieć chciał, to okazało się nieuniknione. I z telewizora wiem, jak rodzina wielodzietna postrzegana jest w kraju walczącym podobno o przyrost. Przeraża mnie to. Pamiętam afery śmietnikowe, beczkowe, jeziorne, wersalkowe… Teraz na dobre weszły w modę rodziny patologiczne – naturalne i zastępcze. Te pierwsze ukrywają nadprogramowe dzieci w piwnicy, na strychu lub za zasłonką, tak jak kiedyś ukrywało się dziecko-debila lub kalekę w chlewiku. Te drugie koszą kasę i maltretują, zamiast dawać ciepło. Urzędnicy, sąsiedzi, znajomi – nic nie wiedzą. Generalnie, jak rodzice są bez roboty, a dzieciaki trudno policzyć, to trzeba je zabrać do przytułku, a rodzicom odebrać prawa za karę. Podobno w przytułkach lepiej? Podobno biedni rodzice są niezdolni do miłości? Podobno rozdzielamy rodzeństwa dla ich dobra, a nie dlatego, że nikt nie zaadoptuje czwóreczki?
Moja mama nie chciała ze mną gadać o prezerwatywach, tabletkach, spiralach. Wszystkiego o seksie dowiedziałam się w londyńskiej drogerii, gdzie malowniczy stary Hindus sprzedał mi neutralny żel na suchość pochwy, o którego istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Każde dziecko urodziliśmy z mężem świadomie, a nawet z ołówkiem w ręku. Jesteśmy wybrańcami losu. Ten czy ów przypadkowo nam wytłumaczył, o co w tym wszystkim chodzi, a my wybraliśmy.
Nie każdy wybiera. Niektóre pary po prostu się kochają i mnożą. Nie ma edukacji, wsparcia, otwartości, życzliwości. Tylko potępienie i podejrzenie o patologię. Nie ma to związku z przynależnością do klasy społecznej i intelektualnej, ale biedniejsi zawsze płacą więcej, jak to w krainie absurdu. Niektóre ubogie kobiety, zapłodnione przypadkiem i bez związku, wpadają w rozpacz i popełniają spóźnioną autoaborcję. Inne – zamożne i przy mężu – zapadają na depresję i nie chcą dać dziecku cyca, ale prawowita Polska w taką chorobę nie wierzy – to tylko babskie fochy z nadmiaru dóbr… Na nic artykuły w luksusowo wyzwolonych pismach, zwierzenia „gwiazd”… Kukułcza matka na stos!
Z rozrzewnieniem i złością myślę o innych, bardziej ciepłych uczuciowo krajach. Tam nikt się nie zastanawia kalkulacyjnie nad przyrostem, nie obraża w szpitalu rodzących panien, nie pyta urzędników kościelnych o radę… Zwyczajnie: układ kobieta+dziecko=rodzina i podlega bezwzględnej, hojnej ochronie – ma gdzie mieszkać, ma za co żyć. Co zabawniejsze, czasami w takich właśnie państwach edukacja antykoncepcyjna jest na najwyższym poziomie, a indoktrynacja religijna – w niebycie lub co najwyżej swoją szosą.
Ale co tam, my jesteśmy dumnymi Polakami, z prawem boskim nad ludzkim pomimo Konstytucji, spalmy wszystkie podręczniki i nie zastanawiajmy się, co miał na myśli ewentualny Bóg, bo przecież wiemy lepiej…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze