Im mniej, tym lepiej
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuGdzie nie zajrzę, tam kryzys. Wyłazi z telewizora, wypełza z gazet, pojawia się w rozmowach z przyjaciółmi. Widać go również na moim koncie. Panoszy się z coraz większą bezczelnością. A ja się nim przejmuję. Choć starcza mi na opłaty, to czuję się niekomfortowo zmuszona do oszczędności. A przecież oszczędność to cnota. Przez ostanie, tłustsze lata zapomnieliśmy o tym kupując na potęgę i na kredyt. Czy moje dobre samopoczucie musi zależeć od tego, co kupuję i posiadam?
Gdzie nie zajrzę, tam kryzys. Wyłazi z telewizora, wypełza z gazet, pojawia się w rozmowach z przyjaciółmi i z ekspedientką w sklepie. Widać go również na moim koncie. Nieproszony i niemile widziany panoszy się tam z coraz większą bezczelnością. A ja się nim przejmuję. Choć starcza mi na opłaty i chleb z masłem, to czuję się niekomfortowo zmuszona do oszczędności. A przecież oszczędność to cnota. Przez ostanie, tłustsze lata zapomnieliśmy o tym kupując na potęgę i często na kredyt.
Czy moje dobre samopoczucie musi zależeć od tego, co kupuję i posiadam? Kiedy oglądam telewizyjne reklamy, to stwierdzam, że szczęście jest równoznaczne z posiadaniem. Ba, nie tylko szczęście, ale też nasz wygląd, zdrowie i kontakty towarzyskie. Posiadanie najnowszych gadżetów (ciuchów, mebli, samochodów, itp.) czyni z nas cywilizowanych ludzi, godnych swoich czasów. Tak wmawiają nam specjaliści od handlu i marketingu. A my wierzymy im bezgranicznie. Bo czyż piękna kobieta, szepcząca do nas z ekranu Jesteś tego warta nie jest sugestywna? Te wszystkie Bądź sobą, wybierz Pepsi, Poczuj różnicę, Pozwól swojej skórze zakwitnąć obiecują nam lepsze samopoczucie, jeżeli tylko coś kupimy.
A kryzys zmusza nas do tego, żebyśmy odnajdowali przyjemności niezwiązane z rzeczami. Być może przyszedł właśnie po to, żebyśmy zastanowili się, czy lepiej być, czy mieć. Żebyśmy choć chwilę pomyśleli, zanim kupimy następny „niezbędny” gadżet, zanim powiększymy swą przestrzeń życiową o kolejne metry lub wymienimy dobry samochód tylko dlatego, że na rynku pojawił się nowszy model.
Przypomniały mi się nagle te wszystkie wakacje bez kasy, spędzone pod namiotem na Mazurach, imprezy z kasą gryczaną w schronisku górskim, rowerowe wypady do lasu i inne przyjemności zarzucone na rzecz bardziej wymyślnych form spędzania wolnego czasu. Na skali poczucia radości, te dawne rozrywki plasują się jednak zdecydowanie wyżej. Trochę szkoda, że wraz z wiekiem i obrastaniem w rzeczy gubimy gdzieś zdolność do cieszenia się z rzeczy małych.
Pewna moja znajoma wiele lat spędziła zagranicą ciesząc się z zachodniego dobrobytu. Było to w siermiężnych jeszcze u nas latach dziewięćdziesiątych, w czasach kiedy zagraniczne wojaże były luksusem dla nielicznych, sklepy jeszcze nie uginały się od produktów, a o SPA nikt jeszcze nie słyszał. Znajoma wróciła nagle do Polski. Po co? Do czego? – pytali ją ludzie nie mogąc pojąć jak można zamienić wygodne życie, pracę w telewizji, na mieszkanie u mamy i etat w prowincjonalnej gazecie. Znajoma miała jedną odpowiedź – wróciłam, bo przestała mnie cieszyć szminka za 200 marek (wtedy o euro też jeszcze nikt nie słyszał). Ludzie kiwali głowami, nie do końca rozumiejąc wypowiedź znajomej. Pewnie teraz bardziej by ją rozumieli. Choć, czy na pewno? Jesteśmy chyba jeszcze na etapie zachłystywania się dobrobytem.
Minęło ponad 10 lat od powrotu mojej znajomej. Kolorowo się zrobiło w sklepach i bogato. Wszystko znalazło się w zasięgu ręki. Przyjaciele jedni po drugich przeprowadzają się do domów za miastem, zmieniają samochody, posyłają dzieci na prywatne lekcje. — W końcu jest normalnie – mówi koleżanka – jeszcze kila lat temu nawet by mi się nie śniło, że będę tyle miała. Ciekawe, czy śniła wtedy o tym, żeby samej siedzieć w domu, podczas kiedy mąż do późna pracuje, żeby zarobić na kolejny kredyt. Ciekawe, czy śniła o wizytach u psychologa i urlopach spędzonych w pracy.
Obywanie się bez rzeczy, które z każdej strony bombardują nas swoją urodą i dostępnością, jest bardzo trudne. Ale ich zdobywanie również przypłacamy wysoką ceną. Pracujemy, żeby coś posiadać. Ciężko, długo, często bez odpoczynku. A kiedy wdrapiemy się już na szczyt dobrobytu, to okazuje się, że nie potrafimy się nim cieszyć.
Wśród moich znajomych z domami jest też Iza bez domu. To nie znaczy, że jest bezdomna, jakby ktoś mógł pomyśleć. Chodzi jedynie o to, że zamiast domu na kredyt ma wynajętą kawalerkę. Nie ma stałej pracy, utrzymuje się z doraźnych zleceń. Raz ma więcej pieniędzy, ale najczęściej ma ich mniej. To co w Izie zadziwia najbardziej, to jej umiejętność cieszenia się życiem. Zawsze i wszędzie. Ona jako jedyna ma zawsze czas na kawę i pieczenie wegetariańskich rogalików. Potrafi robić na drutach piękne szale, malować kwiaty na szkle i spędzać długie wieczory przy prażonym słoneczniku. Jeździ na rowerze, wakacje spędza u przyjaciół, których ma bez liku na całym świecie. Jest szczęśliwa. Potrafi cieszyć się z tego, co już ma.
Biorę ją sobie za przykład. Idzie wiosna, powodów do radości jeszcze więcej. I wiecie co? Jak tylko zrobi się cieplej, zamierzam wybrać się pod namiot. Tak dawno nie byłam w Bieszczadach. Dawno też nie smażyłam naleśników. Zaproszę na nie przyjaciół.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze