W naszym domu straszy
URSZULA • dawno temuWygląda na to, że dołączyłam do grona osób wierzących w duchy, białe damy i tym podobne historie. Nie jest to mała rzesza ludzi, wziąwszy pod uwagę fakt, że w duchy wierzy każdy szanujący się poddany królowej brytyjskiej, bo jak tu nie wierzyć, kiedy na wyspach każdy co najmniej 300-letni budynek jest nawiedzony, przy czym w wielu miasteczkach są prawie wyłącznie tak stare domy, jeśli nie grubo starsze.
Zresztą Brytyjczycy zgromadzili w tej materii dosyć nieuchwytnej całkiem bogatą dokumentację, o czym świadczy ilość dostępnej literatury na ten temat, zaś każdy szanujący się obywatel ma w domu co najmniej jeden “przewodnik” po duchach i domach, co do których można mieć absolutną pewność, że w ich wnętrzach błąkają się zagubione dusze byłych mieszkańców. W Stanach Zjednoczonych, które są młodym krajem i gdzie w ogóle pewne procesu ulegają skróceniu, duchy zaczynają straszyć w domach już 100-letnich.
Nie trzeba zresztą szukać aż tak daleko. U mojej sąsiadki z mieszkania nade mną stoi wielki zegar z mniej więcej 1860 roku, co ciekawe produkcji angielskiej, który ma tę właściwość, że wybija ostatnią godzinę właścicieli z linii męskiej. Zegar zepsuł się w dniu śmierci prapradziadka sąsiadki, drugi raz w momencie, gdy jej pradziadek wydał z siebie ostatnie tchnienie, a trzeci raz mniej więcej w tym samym czasie, gdy dusza opuszczała ciało jej dziadka. Dziadka sąsiadki nigdy nie poznałam, a od czasu jego śmierci, tj. lat 80-tych, zegara nie naprawiano, stoi sobie cicho kącie i tylko wygląda ładnie, to też cała historia nie robiła na mnie specjalnego wrażenia. Musiałam dopiero doświadczyć na własnej skórze zjawisk, których nie umiem sobie wytłumaczyć, by mój racjonalny światopogląd zachwiał się w posadach.
A było to tak. Podążyłam na wieś szukając ciszy i samotności tak potrzebnych podczas przygotowań do sesji egzaminacyjnej, ponieważ tu, w Warszawie, stale odwiedzają mnie znajomi, wyciągają do pubu, kawiarni, kina, wciągają w rozmowy, przychodzą po południu na kwadrans na herbatkę, która kończy się po północy, tak że codziennie znajdowałam jakiś pretekst, albo ktoś robił to za mnie, żebym odłożyła naukę do jutra. Chcąc dobrze zdać tę sesję, nie miałam wyjścia, musiałam pojechać na tydzień do domu na wsi, który Kamil odziedziczył po dziadkach. W domku letnim, a w zasadzie zabytkowej polskiej chacie chłopskiej – precyzuję, żebyście nie myśleli, że to jakiś “cottage”, czy też dacza — cicho jest i spokojnie, a okolica przepiękna, chodzi się spać z kurami, jednym słowem wymarzone miejsce do tego, by osiągnąć spokój duszy i poświęcić się nauce. Okazało się jednak, że ucieczka od znajomych to dopiero połowa sukcesu.
Jak tylko rozpakowaliśmy się po dotarciu na miejsce, Kamil postanowił pójść na spacer. Słońce zaczęło już zachodzić, więc trochę mnie zdziwiła ta potrzeba samotnego spaceru w mroku, jednak nauczona doświadczeniem, że mężczyznom przychodzą do głowy czasem dziwne pomysły, od których nie ma sposobu ich odwieść, nie protestowałam. Poszedł, a ja nastawiłam wodę na herbatę i wyszłam na werandę, by zaczerpnąć świeżego, wiejskiego powietrza głęboko w płuca i złapać ostatnie chwile dnia. Ledwie oparłam się o balustradę werandy i ogarnęłam wzrokiem rozciągające się przede mną pola, łąki i lasy, drzwi za mną zatrzasnęły się z hukiem. Tak, przeciąg normalna sprawa, tylko dlaczego drzwi zostały zamknięte na zasuwę od wewnątrz, kiedy w środku, teoretycznie, nikogo nie było! Z przerażenia zdrętwiałam, przeszedł mnie dreszcz wzdłuż kręgosłupa (inna sprawa, że w tym momencie powiało chłodnym powietrzem z lasu), ale zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie, poczułam, że muszę dostać się do środka za wszelką cenę. Wybiłam łokciem szybkę w drzwiach, pociągnęłam zasuwkę i drzwi ustąpiły. Do tej pory uważałam, że horrory i thrillery są fałszywe psychologicznie, ponieważ bohaterowie, gdy słyszą lub widzą coś niepokojącego, idą sprawdzić o co chodzi, na dodatek sami, bez asekuracji, zamiast uciekać jak najdalej w przeciwnym kierunku. Jednak właśnie taki był mój pierwszy odruch: za wszelką cenę dostać się do domu.
W środku nie znalazłam niczego podejrzanego, żadna zjawa odziana w białe prześcieradło i pobrzękująca łańcuchami na mnie nie czekała, dom wyglądał zupełnie normalnie. Opadło ze mnie napięcie i rozpłakałam się jak dziecko. Kiedy Kamil wrócił ze spaceru, pochlipywałam, a z łokcia sączyła mi się krew (nawet nie zauważyłam, że skaleczyłam się wybijając szybę). Gdy opowiedziałam mu całą historię zakończoną “lepiej wracajmy do Warszawy”, roześmiał się, po czym długo i zawile mi tłumaczył, jakie mogą być racjonalne powody tego, że zasuwka przesunęła się sama z siebie. Łatwo mu było mówić, skoro nie było go wtedy ze mną na werandzie.
Rozmowa zeszła na zjawiska fizyczne, których nie rozumieją ludzie i przypisują je siłom nadprzyrodzonym, aż zegar wybił 1 w nocy i trzeba było kłaść się spać. Kamil zasnął od razu, jak dziecko, a ja nie mogłam długo zmrużyć oka, wsłuchując się w odgłosy nocy. Przez jakiś czas dochodził do mych uszu jedynie rechot żab, gdzieś z daleka, lecz w pewnej chwili, już z całkiem bliska, dały się słyszeć odgłosy kroków… Miarowo następowały po sobie ciche skrzypnięcia podłogi. Obudziłam Kamila i kazałam mu nasłuchiwać podejrzanych dźwięków. To piecyk elektryczny — powiedział lekko już zirytowany moją histerią, ziewnął i znowu zasnął.
No tak, piecyk… Resztę nocy przespałam spokojnie. Cały następny dzień minął bez rewelacji z zaświatów, ale nie pouczyliśmy się za wiele, bo musieliśmy pojechać do najbliższego miasteczka kupić szybę i potem ją wstawić. Tym razem w nocy to Kamil mnie obudził. Posłuchaj – szepnął poruszony. W głębi domu trzaskały co chwilę deski podłogowe, jakby ktoś po nich spacerował w wolnym tempie. To piecyk, sam mówiłeś – odparłam niepewnie.- Wyłączyłem piecyk. Następnego dnia rano, składniej niż kiedykolwiek, spakowaliśmy się i ruszyliśmy z powrotem do Warszawy; tu nam mimo wszystko łatwiej się uczyć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze