Zimna kobieta?
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuDo napisania tego reportażu same mnie sprowokowałyście, drogie Czytelniczki. To Wy wymyśliłyście temat, gdy wielokrotnie dyskutując w komentarzach pod moimi reportażami, pisałyście o swojej samotności, rezygnacji i pogodzeniu z brakiem pożądania.
Temat zupełnie mi obcy (moje przyjaciółki mają raczej odmienny problem – ale to akurat temat kolejnego reportażu), tym bardziej ciekawy. Znalazłam chętne do rozmowy osoby, które opowiedziały mi o swoich związkach, pragnieniu i rutynie, codzienności i marzeniach o zmianie. Po cichu mam nadzieję, że w komentarzach pomożecie im skruszyć ten lód. Seks jest przecież piękny! Chyba że macie zupełnie inne zdanie?
Iwona (30 lat, nauczycielka polskiego, Warszawa):
– Gdy po raz pierwszy zwierzyłam się swojej przyjaciółce, że nie mam w ogóle ochoty na seks z mężem, wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. Mnie już to tak nie dziwi, przyzwyczaiłam się. Nie rozumiem tylko, jak to się mogło stać. Poznaliśmy się na studiach i po prawie dwuletniej znajomości wzięliśmy ślub. Ten czas wspominam najmilej. Szalałam z miłości, kochaliśmy się prawie codziennie. Efektem miłości i pożądania jest nasz synek. Ciężko znosiłam ciążę i chyba od tego wszystko się zaczęło. Nie miałam ochoty na seks, mdliło mnie, wymiotowałam, bardzo źle się czułam. Potem okazało się, że mam cukrzycę, musiałam uważać na dietę i bardzo się martwiłam. Wtedy tym bardziej nie myślałam o figlach z moim mężem. Mieliśmy konflikt serologiczny, a moja ciąża była zagrożona. Gdy dochodziło między nami do zbliżenia, robiłam to z przymusu, dla niego. Kobieta odczuwa to inaczej, a mężczyźnie trudniej jest obejść się bez seksu. Nie chciałam, żeby doszło do tego, że mnie zdradzi. Nietrudno dziś o jakąś alternatywę. Seks nie sprawiał mi przyjemności, odczuwałam to jako swój obowiązek. Kochałam się z nim, mając nadzieję, że szybko skończy. Nie chciałam gry wstępnej, żadnych pieszczot. Czuł to i było mu przykro, ale ja nie umiałam na to nic poradzić. Po prostu nie czułam nic.
Potem zaczęły się nasze problemy. Synek był wcześniakiem, bardzo chorowitym dzieckiem. Pierwsze miesiące macierzyństwa kojarzą mi się głównie z chodzeniem z nim do lekarzy specjalistów. Mąż zaczął mieć problemy z pracą i narobił długów. To prowadziło do frustracji i ciągłych kłótni w domu. Wpadliśmy w rutynę zarabiania pieniędzy i spłacania długów. Zaczął też popijać z kolegami, czym doprowadzał mnie do szału. Zmieniłam się, stałam się oschła, zimna. Moim celem, oprócz wychowania synka, było trzymanie wszystkiego w garści, żebyśmy sobie jakoś poradzili finansowo i żeby nie doszło do rozwodu. Nie myślałam wtedy o seksie. Teraz wszystko się prawie poukładało, ale ja nie umiem już być taką beztroską, pełną radości kobietą. Seks nie sprawia mi przyjemności. Nie rozmawiamy o tym, po prostu kochamy się bardzo rzadko – może raz na dwa miesiące, co przy siedmioletnim stażu małżeńskim nie jest chyba normalne. Czy powinniśmy iść do seksuologa? Czy to można jeszcze zmienić? Czy są jakieś sposoby, żeby wzbudzić we mnie dawną namiętność? Nie mam pojęcia. Na razie trwam. Z nadzieją, że sama przyjdzie.
Ewa (40 lat, tłumacz, Warszawa):
– Nie jestem oziębłą kobietą, ale znam historię, która podważa opowieści o zimnych kobietach. Wydawałoby się, że kobieta oziębła to ta, która kocha się przy zgaszonym świetle, po bożemu, pod kołdrą, z jednym partnerem, która wychodząc za mąż, była dziewicą, nigdy nie uprawiała miłości francuskiej, nie eksperymentuje, kocha się kilka razy w miesiącu po to, żeby mieć dzieci, a jeśli zdarzy jej się seks w dni płodne z prezerwatywą, leci do spowiedzi. Dla niej ogólnie seks nie jest ważny, jest mało istotnym dodatkiem do życia w rodzinie. Otóż znałam kobietę, która odbiega od tego opisu, a jednak mogę ją uznać za zimną lub po prostu skrzywdzoną przez innych i przez siebie samą.
Mam koleżankę, która w moich oczach uchodziła zawsze za demona seksu. Od wczesnych – jak dla mnie – lat młodości miała niebywałe powodzenie. Wciąż się z kimś umawiała, ciągle poznawała nowych mężczyzn. Emanowała seksapilem, wylewał się spod jej krótkiej spódniczki, z dekoltów i butów na wysokim obcasie. Zazdrościłyśmy jej. Tym bardziej że opowiadała nam niesamowite, pikantne historie: gdzie to robiła, jak, z iloma, z jakimi dodatkowymi gadżetami. Wszystko ze szczegółami. Myślałam, że jest szczęśliwa, i przy takim temperamencie sprawy łóżkowe nigdy nie będą dla niej nudne. Dopóki nie zapytała mnie kiedyś na przyjęciu, jak to jest przeżywać orgazm. Zdziwiłam się, bo oznaczało to, że wszystkie wymyślne pozycje seksualne, o których nam opowiadała ze szczegółami, nigdy nie doprowadziły jej do orgazmu. To znaczy, że będąc w naszych oczach demonem seksu, nigdy nie doznawała pełnej satysfakcji i zwyczajnej przyjemności. To był dla mnie szok. Już wolę ten mój seks pod kołderką, ale z finiszem.
Julita (32 lata, pielęgniarka, Ciechanów):
– Trudno mi o tym opowiadać. To będzie jak moja spowiedź, tyle że przed księdzem nigdy nie przyznałabym się do moich marzeń. Pochodzę z katolickiej, praktykującej rodziny. Byłam wychowana w domu, w którym nie rozmawiało się o seksie – ani z matką, ani z siostrami. Wyszłam za mąż zaraz po technikum. Byłam niewinna, wręcz zielona w tych sprawach. Zaraz zaszłam w ciążę. Potem w kolejne. Mamy troje dzieci. Więcej już nie chcieliśmy, więc starałam się jakoś zapobiegać kontaktom, a w końcu zaczęłam stosować kalendarzyk – jak do tej pory pomyślnie. Od dziecka wpajano mi, że seks nie jest ważny, że liczy się duchowość. Postępowałam zgodnie z tym, czego mnie uczono.
Mimo że jesteśmy małżeństwem i mamy troje dzieci, ja nadal wstydzę się swojego męża, nie rozbieram się przy nim, zawsze jestem w piżamie. W sypialni nie zapalamy światła, a czasem mąż mnie nawet nie rozbiera, zaakceptował to, że się wstydzę, sam chyba też się mnie wstydzi, a zwłaszcza swojej męskości. Nigdy nie wymagał ode mnie pieszczot w intymnych miejscach, sam zresztą robi mi to rzadko. Szanuję go za to. Jestem szczęśliwą mężatką, która o spełnieniu wie tylko z gazet. Jest mi dobrze, gdy to robimy, ale czuję, że czegoś mi brakuje. To wstyd, ale tak naprawdę marzę o tym, żeby rozebrał mnie przy świecach, rzucił się na mnie z pożądaniem, całował wszędzie i kazał się odwzajemniać. Często śni mi się, że stoję naga na środku ulicy, wszyscy na mnie patrzą, wstydzę się i jenocześnie sprawia mi to przyjemność. Nigdy nie odważyłabym się mu o tym opowiedzieć. Zresztą sama nie uważam, żeby to było dobre – to, co się ze mną dzieje.
Joanna (24 lata, studentka, Toruń):
– Od dwóch lat jestem w luźnym związku. Mieszkamy ze sobą, kochamy się, planujemy przyszłość. Jest cudownie, z wyjątkiem jednego. Nic nie czuję, gdy się kochamy. Zastanawiałam się nad tym, czy mam jakąś niespotykaną budowę, bo mój chłopak ma chyba wszystko w normie… Czy jestem oziębła? Czy on nie odkrył i nie uświadomił mi, czego potrzebuję? To mój pierwszy partner, więc dopiero uczę się siebie razem z nim. Za każdym razem gdy dochodzi do zbliżenia, czekam, że coś się zmieni, ale nic się nie dzieje. Czasem sobie myślę, że kochając się z nim, mogłabym jednocześnie sprzątać albo pisać wiersze. Mogę skupić się na zupełnie innej rzeczy, bo nie czuję podniecenia. A może to nie ten partner? Raz w życiu czułam podniecenie – gdy na imprezie w akademiku architekt, już po studiach, dotknął mojej ręki, a potem zawinął mi włosy za ucho. Pamiętam to do dziś. Byłam tak rozemocjonowana, że miałam ochotę spędzić z nim całą noc. Niestety chyba nie był mną zainteresowany, bo wyszedł z inną dziewczyną i nigdy o nim już nie słyszałam. Cały czas o nim myślę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze